Doświadczenie mamy, pasja córki, wsparcie taty- i firma ruszyła...

Lina Szejner
Aleksandra Fuk: Dla pierwszych klientów gotowałyśmy we dwójkę z mamą. Dziś zatrudniamy jeszcze trzy osoby.
Aleksandra Fuk: Dla pierwszych klientów gotowałyśmy we dwójkę z mamą. Dziś zatrudniamy jeszcze trzy osoby. Sławomir Mielnik (o)
Coraz więcej osób chce jeść zdrowo, widzieć na talerzu świeże produkty dobrej jakości, ale nie ma czasu na gotowanie. Firma Marioli i Oli Fuk z Opola może je w tym wyręczyć.

Do wysokiego bloku z wielkiej płyty na osiedlu Armii Krajowej w Opolu przyklejony jest mały zielony domek z napisem „Zdrowa Kuchnia”. Od wiosny mieści się w nim niewielkie bistro.

Skandynawski wystrój, kilka stolików i niewielka karta codziennie innych, zdrowych dań i deserów. Bistro to jednak tylko niewielka część działalności gastronomicznej, którą prowadzą Mariola i Aleksandra Fuk. Druga, niewidoczna, to dietetyczny katering.

W tej samej kuchni przyrządzane są potrawy, składające się na całodzienne menu osób odchudzających się. Wieczorem konsument, który zdecyduje się powierzyć firmie troskę o swoje wyżywienie, otrzymuje 5 przygotowanych w pudełkach posiłków na cały następny dzień. Nie musi pamiętać o zakupach, gotować ani dbać o to, by na jego talerzu znalazły się produkty zdrowe, urozmaicone i niskokaloryczne.

Do pudełek dostarczana jest również informacja o tym, jakie składniki zawierają dania i ile liczą sobie kalorii. Konsument zamyka własną lodówkę i otwiera drzwi dostawcy. Jeśli nie będzie dojadał, schudnie, a po kilku miesiącach może sobie zamówić dietę „stabilizującą”, żeby uniknąć efektu jo-jo. Osób, które reflektują na takie usługi, jest coraz więcej.

Firma otworzyła podwoje w kwietniu tego roku. Wtedy dla pierwszych klientów gotowała tylko mama i córka. Dziś zatrudniają jeszcze trzy osoby, które ledwo nadążają z realizacją zamówień, można więc mówić o sukcesie. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że taki cel osiąga się szybko i bez większego przygotowania, że wystarczy tylko dobry pomysł i starannie przygotowany biznesplan. Obie panie zgodnie uważają, że do otwarcia firmy przygotowywały się całymi latami, bo wszystko, co wcześniej robiły, czego się nauczyły i doświadczyły, z powodzeniem teraz wykorzystują.

Nie każdy nadaje się do prowadzenia własnego biznesu. Potrzebne są specyficzne cechy charakteru. Ma je pani Mariola, a jej córka odziedziczyła te cechy w genach. Chodzi o ciekawość świata, która pcha człowieka do poznawania nowych dziedzin i góruje nad lękiem przed wszystkim, co nowe.

Pani Mariola kilkakrotnie zmieniała zawód i to na zupełnie inny. Po studiach pedagogicznych pracowała w jednym z urzędów, potem zdobyła kwalifikacje, dzięki którym mogła być pielęgniarką instrumentariuszką, by wreszcie jeszcze raz się przekwalifikować i posiąść uprawnienia do pracy w policji, skąd właśnie przeszła na emeryturę.

- Każda decyzja o tak diametralnej zmianie zawodowego życia wiązała się z koniecznością nauki zupełnie innych zagadnień, dostosowywania się do nowych warunków, wymagań i ludzi, pokonywania barier, podejmowania wyzwań - podsumowuje pani Mariola. Nigdy nie byłam zmuszona do tak drastycznych zmian, ale ponieważ dałam radę, rosła moja pewność siebie i samoocena. To na pewno pomaga na drodze do podejmowania kolejnych wyzwań.

Niemal identyczne podejście do życia prezentuje Aleksandra Fuk, córka pani Marioli. Jej droga do podjęcia samodzielnego prowadzenia firmy również prowadziła przez liczne meandry. Być może, gdyby od razu po ukończeniu studiów administracyjnych ze specjalnością prawa handlowego znalazła pracę, jej losy zawodowe potoczyłyby się inaczej, ale kiedy przez kilka miesięcy po dyplomie nie znalazła zatrudnienia, postanowiła wraz z rodzicami zdobyć nowy zawód.

- Przegadaliśmy z rodzicami, co dalej robić, i wyszło na to, że trzeba pójść w tym kierunku, na który jest bardzo duże zapotrzebowanie - mówi pani Ola. Zdecydowałam się podjąć studia w Wyższej Szkole Zawodowej w Nysie i zdobyć zawód dietetyka. Bardzo mnie to zainteresowało, ale doszłam do wniosku, że powinnam jeszcze zgłębić wiedzę o tym, jak powinny racjonalnie odżywiać się osoby, które cierpią na różne poważne i niestety bardzo popularne schorzenia. To zdecydowało o podjęciu podyplomowych studiów na Uniwersytecie Medycznym w Warszawie. Podczas trzech lat studiów odbyłam 700 godzin praktyk w różnych kuchniach. Asystowałam kucharzom, obierałam warzywa, myłam podłogi... Pracę w kuchni poznałam od podstaw. Jako wolontariuszka pracowałam też w przychodni bariatrycznej, gdzie chirurgicznie zakłada się opaski i zmniejsza objętość żołądków ludziom o gigantycznej otyłości.

W pierwszym etapie pracy „na swoim” pani Ola otwiera gabinet dietetyka.

Początkowo zgłaszały się do mnie głównie klientki skierowane przez Centrum Medycyny Estetycznej „Arkadia” w Opolu, z którą nawiązałam współpracę. Chodziło im głównie o uzyskanie efektów wizerunkowych. Z czasem zaczęły też przychodzić do mnie osoby, które leczą różnego rodzaju autoimmunologiczne schorzenia. Opracowywałam im jadłospisy, mozolnie wyliczałam kalorie i wreszcie doszłam do wniosku, że powinnam zacząć dla nich gotować. Do tego zresztą zainspirowały mnie też klientki. To było długotrwałe badanie rynku, z którego wynikało, że coraz więcej osób zdaje sobie sprawęz tego, jak ważne jest odżywianie dla zdrowia i wyglądu.

Rozruch firmy odbywał się początkowo w domowej kuchni państwa Fuków. Panie Mariola i Aleksandra gotowały dietetyczne potrawy dla rodziny i przyjaciół. Testowały dania, tworzyły własne przepisy, wyliczały kaloryczność potraw. Tak było przez 7 miesięcy. W kuchni królowała wtedy pani Mariola, ale firmą miała kierować jej córka.

Decyzja o otwarciu bistro i kateringu dietetycznego zapadła, gdy panie poczuły się gotowe i dobrze przygotowane oraz otrzymały wsparcie od męża i ojca, który sam prowadzi firmę, więc mógł służyć dobrymi radami i zgodził się na zaangażowanie rodzinnych oszczędności w profesjonalne wyposażenie firmowej kuchni. Ponieważ rodzinnych zasobów nie wystarczyłoby na zakup chłodni, mroźni, piekarników, parowników i wielu drobniejszych elementów wyposażenia, pani Ola, jako oficjalna szefowa, zwróciła się o dotację do PUP i ją dostała. Warto było zaangażować pieniądze, bo firma rozwija się brawurowo i - mimo że w międzyczasie powstała konkurencja - każdy ma swoich klientów.

Najtrudniej było zdobyć lokal i tu nie obyło się bez ryzyka.

- Niewielki domek przytulony do wysokiego bloku miał wcześniej kilku rezydentów - uśmiecha się pani Ola, ale nikomu nie udało się zagościć w nim na dłużej. Firmy plajtowały bardzo szybko i mieszkańcy uprzedzali nas, że jest to miejsce przeklęte. Niepowodzenia kładli na karb tego, że blok ma numer 13. Teraz to miejsce zostało przez nas odczarowane.

Do bistra przychodzą konsumenci z dziećmi. Dania nie są drogie (17-18 zł) z dużą ilością warzyw. Początkowo ludzie byli rozczarowani, że nie ma tu pierogów, ale z czasem przyzwyczaili się do nowych dań. Codziennie mogą zjeść coś innego. Przywykli też do smaku potraw, do których prawie nie dodaje się soli, oraz energetycznych koktajli i deserów bez cukru.

Po kilku miesiącach bistro ma stałych klientów, którzy, tak jak Wojciech Wysocki, prowadzą swoje firmy, cały dzień pracują i ledwo znajdą chwilę czasu, by wpaść na obiad.

- Jestem zadowolony, że ktoś za mnie myśli, jak powinienem się odżywiać, by mieć energię i nie tyć, co grozi zjadaczom fast foodów.

- A ja - mówi pani Marta - codziennie czekam, co mi wieczorem dowiozą do domu, i schudłam już 6 kilo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska