Dożywocie - najwyższa kara. Co cechuje zbrodniarzy

fot. Archiwum
W listopadzie 2006 roku przed Sądem Okręgowym w Opolu zapadły dwa wyroki dożywotniego więzienia w jednym procesie. Paweł F. (z prawej) i Andrzej G. zostali uznani winnymi trzech zabójstw, w tym jednego ze szczególnym okrucieństwem, oraz usiłowania zabójstwa czwartej osoby.
W listopadzie 2006 roku przed Sądem Okręgowym w Opolu zapadły dwa wyroki dożywotniego więzienia w jednym procesie. Paweł F. (z prawej) i Andrzej G. zostali uznani winnymi trzech zabójstw, w tym jednego ze szczególnym okrucieństwem, oraz usiłowania zabójstwa czwartej osoby. fot. Witold Chjnacki
Od 1995 roku nikogo nie można już skazać na śmierć. Teraz najwyższy wyrok to dożywocie. Na Opolszczyźnie usłyszało go 11 osób. Ostatnia we wtorek.

Chciałem najwyższego wymiaru kary dla katów mojego syna, dożywocia - mówi Tadeusz Medyński, ojciec zamordowanego w ubiegłym roku w Grodkowie 21-letniego Marka Medyńskiego. Pan Tadeusz w procesie był oskarżycielem posiłkowym. - Proszę mi wierzyć, to nie jest zemsta.

Oni zabili mojego syna z zimną krwią, nie dali mu żadnej szansy. I po co, dla pary butów? Tylko jeśli resztę życia spędzą w więzieniu, będziemy mieli pewność, że nikomu już nic złego nie zrobią. Do tej jednej z najbardziej bulwersujących zbrodni w ostatnich latach na Opolszczyźnie doszło 26 lutego 2009 roku w Grodkowie.

Według ustaleń policji i prokuratury, bracia Tomasz i Ryszard M. pobili, a potem udusili swojego znajomego - Marka Medyńskiego. Miażdżyli jego szyję kolanem, aż przestał dawać oznaki życia. Potem ściagnęli mu z nóg warte 200 zł buty i poszli do domu.

Zdemoralizowany do szpiku kości
Jednego z zabójców Marka Medyńskiego Sąd Okręgowy w Opolu skazał we wtorek nieprawomocnie na dożywocie. To 29-letni Tomasz M. z Grodkowa, wielokrotnie karany recydywista. Kilka tygodni przed zbrodnią skończył odsiadywać kolejny wyrok.

Drugi morderca, 17-letni Ryszard M., ze względu na młody wiek w więzieniu spędzi 15 lat. Jednak sąd nie miał wątpliwości, że starszy z braci powinien zostać odizolowany od społeczeństwa już na zawsze. - To zdemoralizowany, wielokrotnie karany człowiek - podkreślał w uzasadnieniu wyroku sędzia Zbigniew Harupa.

- Podczas procesu nie okazał skruchy, a płacz czy przeprosiny ojca ofiary, były wywołane strachem przed karą, jaką może wymierzyć sąd, a nie szczerym żalem. Kiedy sędzia Harupa wypowiedział słowa "... i wymierzam mu karę dożywotniego więzienia", Tomasz M. opuścił głowę, a na jego twarzy zarysował się grymas rozpaczy. W tym momencie zrozumiał chyba, że już przez resztę życia cela może być jego domem.

Gdy cela staje się domem
Dziś na Opolszczyźnie dożywocie odsiaduje siedemnaście osób. Ich domem są zakłady karne w Strzelcach Opolskich, Nysie, Brzegu, Głubczycach, Kluczborku i Opolu. Kiedy wyrok się uprawomocni, dożywotni przechodzą obowiązkowe badania psychologiczne i psychiatryczne. Ich wyniki pomagają wychowawcom w dalszej pracy z nimi.

Część z osadzonych potrzebuje też terapii, m.in. odwykowej od alkoholu czy seksu. Jak mówią pracownicy służby więziennej, dożywotni w celi mieszkają. Skazani z mniejszymi wyrokami wcześniej czy później wyjdą na wolność, oni mają na to nikłe szanse.

- Najtrudniejsze są początki. Człowiek nie może pogodzić się z tym, że resztę życia spędzi w więzieniu - wyjaśnia major Magdalena Mitoraj, specjalista do spraw penitencjarnych Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Opolu. - Część skazanych zaczyna walkę o łagodniejszy wyrok i składa apelację.

Kiedy jednak wyrok się uprawomocnia, nadchodzi faza szoku. Osadzeni bywają apatyczni, trudny jest z nimi kontakt, potrzebna jest pomoc psychologa. Z czasem jednak skazani na dożywocie układają sobie życie za więziennym murem.

(fot. fot. Archiwum)

- W końcu przychodzi etap pogodzenia z losem - mówi major Mitoraj. - Zakład karny staje się ich domem. Jeśli nie ma przeciwwskazań związanych z bezpieczeństwem, mogą też chodzić do szkoły i pracować. Kara dożywotniego pozbawienia wolności obowiązuje w Polsce od 1995 roku.

Do tego czasu najsurowszą była kara śmierci i 25 lat więzienia. Jednak w 1988 roku wprowadzono moratorium na wykonywanie kary śmierci. - Można było ją orzekać, ale wyroki nie były wykonywane - wyjaśnia sędzia Jarosław Benedyk, prezes Sądu Okręgowego w Opolu. - W 1995 roku zniesiono ją i od tej pory najsurowszym wymiarem jest dożywotnie pozbawienie wolności.

Jak mówią prawnicy, wszystkie sprawy, które kończą się dożywociem, mają kilka cech wspólnych. Mordercami są mężczyźni, którzy w większości byli już wielokrotnie karani. W swoim działaniu byli bezwzględni, nie dawali ofiarom żadnych szans. Oprócz tego dożywocie "zarezerwowane" jest też m.in. dla skazanych za próbę zabójstwa, za zamach na prezydenta RP czy za ludobójstwo.

Pierwszy był Wamir z Byczyny
Do tej pory na Opolszczyźnie skazano na dożywocie 11 osób. Pierwszą z nich był 32-letni Krzysztof P. z Byczyny. Sędzią, który wydał ten wyrok, był właśnie Jarosław Benedyk. - Okrutna zbrodnia - wspomina. - Ofiara to dziewięcioletnia dziewczynka. Mordercą okazał się jej sąsiad.

Udusił ją, poćwiartował i wyniósł szczątki w reklamówkach. Wcześniej przez kilka godzin znęcał się nad nią i zgwałcił.
Do zbrodni doszło 3 października 1996 roku. Kasia uczyła się w trzeciej klasie szkoły podstawowej w Byczynie. Zaginęła w drodze na lekcje. Kiedy dziewczynka nie wracała do domu, rozpoczęły się poszukiwania. Kasi szukało całe miasteczko. Ludzie przetrząsali dom po domu. Szczątki dziewczynki kilka dni później znaleźli w okolicach dzikiego wysypiska śmieci dwaj mężczyźni.
Między chaszczami zobaczyli reklamówki poplamione krwią. W jednej była głowa dziewczynki, w drugiej ręce i nogi. Szybko okazało się, że mordercą może być 32-letni Krzysztof P., sąsiad rodziców Kasi. Sprawa wampira z Byczyny trafiła do ówczesnego Sądu Wojewódzkiego w Opolu. W swoim ostatnim słowie Krzysztof P. powiedział: - Nie mogę prosić ludzi o cokolwiek dla siebie, więc zwracam się do sądu o sprawiedliwy wyrok. Proszę o wymierzenie kary śmierci.

28 sierpnia 1997 roku o 13.30 wampir z Byczyny usłyszał wyrok. Dożywocie i 10 lat pozbawienia praw publicznych. Kiedy sędzia Jarosław Benedyk odczytywał wyrok, Krzysztofowi P. nie drgnęła nawet powieka. Oczy zamknął natomiast Dariusz B. z Krapkowic. Jesienią 2003 roku dostał dożywocie za zabicie studenta prawa z Myszkowa. Do zbrodni doszło pięć lat wcześniej w okolicach czeskiego Brna. Rafał S. jechał do Chorwacji, gdzie miał pracować jako rezydent biura podróży.

Właśnie tankował swój samochód, kiedy na stacji benzynowej podeszło do niego czterech meżczyzn. Był wśród nich 27-letni wówczas Dariusz B. Chłopakom, którzy podróżowali po Europie na stopa, skończyły się właśnie pieniądze, więc postanowili kogoś obrobić. 27-latek z Krapkowic podszedł do Rafała, przystawił mu nóż do brzucha i kazał otworzyć drzwi auta.

Wszyscy wsiedli do samochodu i pojechali w stronę Nowych Młynów. Wjechali do lasu. Tam Dariusz B. usiadł okrakiem na leżącym studencie i zaczął zadawać mu ciosy nożem - w sumie 23, na koniec poderżnął mu gardło.

Podwójne dożywocie
W listopadzie 2006 roku przed Sądem Okręgowym w Opolu zapadły dwa wyroki dożywotniego więzienia w jednym procesie. Paweł F. i Andrzej G. zostali uznani winnymi trzech zabójstw, w tym jednego ze szczególnym okrucieństwem, a innego w okolicznościach zasługujących na szczególne potępienie oraz usiłowania zabójstwa czwartej osoby.

W listopadzie 2006 roku przed Sądem Okręgowym w Opolu zapadły dwa wyroki dożywotniego więzienia w jednym procesie. Paweł F. (z prawej) i Andrzej G. zostali uznani winnymi trzech zabójstw, w tym jednego ze szczególnym okrucieństwem, oraz usiłowania zabójstwa czwartej osoby.
(fot. fot. Witold Chjnacki)

A wszystko to zrobili w ciągu dwóch dni. Ta sprawa wstrząsnęła całą Opolszczyzną na początku 2006 roku. 41-letni wówczas Andrzej G. wraz ze swoim znajomym 31-letnim Pawłem F. zamordował 6 stycznia mężczyznę, z którym wspólnie mieszkał w Brzegu. Zrobili to, bo ofiara nie chciała dłużej trzymać pod swoim dachem Andrzeja G. Ciało ukryli i wyjechali do mieszkania siostry Pawła F. w Głuchołazach.

Tam obaj mężczyźni po pijackiej libacji wtargnęli do mieszkania w sąsiedztwie. Pomagała im przyjaciółka Pawła F., 27- letnia Wanda C. oraz jego 15-letni siostrzeniec Andrzej D. Ciężko ranili nożem właściciela mieszkania Tadeusza W., który przeżył tylko dlatego, bo udawał, że nie żyje.

Na miejscu zginął natomiast przypadkowo przebywający w mieszkaniu Marian S. oraz konkubent siostry jednego z zabójców Tadeusz R. Całą czwórkę 8 stycznia 2006 roku nad ranem zatrzymała głuchołaska policja, kiedy usiłowali zatrzymać jakiś samochód do Nysy. Zrobiono to w samą porę. - Jak złapiemy jakąś okazję, to się kierowcę zarżnie i weźmie auto - planowali uciekający z Głuchołaz mordercy.

Dożywocie nie znaczy na całe życie
Dla skazanego na dożywocie pali się jeszcze malutkie światełko w tunelu. - Może się on ubiegać o warunkowe przedterminowe zwolnienie po odsiedzeniu przynajmniej 25 lat - wyjaśnia sędzia Jarosław Benedyk. - No, chyba, że sąd, wydając wyrok, zastrzeże, że musi w więzieniu spędzić dłuższy okres czasu - 30, 40, czy więcej lat.

Tak było m.in. w przypadku 46-letniego wówczas Romana O. Za zamordowanie trzech kobiet w 2004 roku Sąd Okręgowy w Opolu skazał go na dożywotnie więzienie. O warunkowe przedterminowe zwolnienie będzie się on mógł ubiegać dopiero po odsiedzeniu 35 lat. To była jedna z najbardziej bulwersujących spraw w tamtych latach nie tylko na Opolszczyźnie, ale również w kraju. Pierwszy raz Roman O. zaatakował 26 kwietnia 2002 roku w Nysie.

Tego dnia wszedł do baru "Club 21" i strzelił w tył głowy 22-letniej Moniki P. Zabójca ukradł dwa telefony komórkowe, papierosy, kilkaset złotych oraz wódkę. 1 czerwca tego samego roku zaatakował w Kościerzynie w województwie pomorskim.

W sklepie spożywczym pięć razy strzelił do właścicielki, 29-letniej Zofii Z. Kiedy kobieta upadła na podłogę, dobił ją strzałem w głowę. Później poszedł na zaplecze. Tam zastrzelił 21-letnią Ewę K., siostrę właścicielki sklepu. Oszczędził tylko półroczne dziecko, które ze zwłokami matki i jej siostry spędziło całą noc. Roman O. wpadł 6 sierpnia w Głuchołazach. Zatrzymali go tam antyterroryści, kiedy przechodził obok ich nieoznakowanego radiowozu. Sprawa początkowo wyglądała beznadziejnie.

Żadnych świadków, żadnych dowodów ani potencjalnych podejrzanych. O jego winie przesądziły poszlaki. Kluczową rolę odegrały dwa telefony komórkowe zrabowane z "Clubu 21" w Nysie. Komórki, których O. użył po zabójstwie, a także sprezentował swoim znajomym, udało się odzyskać w trakcie śledztwa. Choć nie znaleziono broni palnej, z której zabito kobiety, udowodniono, że Roman O. ją posiadał. Był to pistolet gazowy przerobiony na amunicję ostrą, kaliber 9 mm.

Używanie broni przez O. potwierdzają też badania GSR, które wykazały ślady prochu na kurtce i narzucie z jego mieszkania. Motyw zbrodni poraża. Zabójca potrzebował pieniędzy. Innym przestępcą, który nie ma możliwości starania się o warunkowe przedterminowe zwolnienie po 25 latach jest Szczepan W. W więzieniach spędził ponad 20 lat, wszystko za gwałty.

Po raz pierwszy trafił tam w 1976 roku - za gwałt na nieletniej. Potem atakował jeszcze kilka razy. W sierpniu 2000 roku Szczepan W. dokonał ostatniej zbrodni. Zgwałcił, a następnie zabił dwie mieszkanki powiatu nyskiego. Zabójstw dokonywał z premedytacją. O przedterminowe zwolnienie będzie mógł się ubiegać po 30 latach. Wtedy będzie się zbliżał do osiemdziesiątki.

Podobnie było z Sebastianem J., mieszkańcem Brzegu, wielokrotnym recydywistą. Kradł, trafiał do więzienia, wychodził, i tak w kółko. Po raz kolejny wyszedł na wolność we wrześniu 1999 roku i szybko wrócił na drogę przestępstwa. Trzy miesiące później w Brzegu napadł na salon kosmetyczny. Pracującą w nim Marię P. postraszył pistoletem, usiłował zgwałcić i zrabował 700 zł.

Gdy stawiała opór, uderzył rękojeścią w głowę, przewróciła się. Tydzień później w Rzeszowie wszedł do lombardu w centrum miasta i z bliskiej odległości zastrzelił 22-letniego pracownika. Zrabował dwie kamery wideo i pieniądze, o łącznej wartości 2 tys. zł. Sebastian J. będzie się mógł ubiegać o przedterminowe warunkowe zwolnienie dopiero po upływie 35 lat. Wówczas będzie się zbliżał do siedemdziesiątki.

- Proszę mi wierzyć, nie jest łatwo skazać człowieka na dożywocie - mówi sędzia Jarosław Benedyk. - Potwierdzi to każdy sędzia, który taki wyrok wydawał. Najsurowszą karę wydaje się po głębokim przemyśleniu. W takim przypadku decydujemy, i to dosłownie, o całym dalszym życiu oskarżonego.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska