Dr Stanisław Jałowiecki: Tamta Solidarność jest zamkniętą kartą

fot. Archiwum
Dr. Stanisław Jałowiecki
Dr. Stanisław Jałowiecki fot. Archiwum
Rozmowa z pierwszym przewodniczącym Zarządu Regionu NSZZ "Solidarność" na Opolszczyźnie.

- W Polsce i w naszym regionie trwają obchody 30-lecia "Solidarności". To dobra okazja, by zapytać: co nam zostało z tych lat?
- W dosłownym sensie bardzo mało. Świat się w ciągu tych 30 lat niesłychanie zmienił. Nie sposób sztucznie do naszych czasów przykładać tamtą sztancę. Ale z drugiej strony, wiele ideałów, na których nam zależało, zostało w życie wprowadzonych. I najważniejsze: Nie ma już grozy tamtych czasów, zniknęła. Ludzie są wolni i robią, co chcą, oczywiście w granicach prawa. I to znów trzeba podkreślić. Bo wtedy można było człowieka zabić, wyrzucić z pracy, wypchnąć z kraju, aresztować poza i ponad prawem. Tego się często nie da wytłumaczyć tym dwóm pokoleniom, które wyrosły już bez doświadczenia PRL-u i pierwszej "Solidarności". W ciągu minionych lat my sami często już o tej grozie nie pamiętamy. I to jest zdobycz naszego 30-lecia.

- Skoro wszystko się zmieniło, to może powinniśmy patrzeć na was - twórców "Solidarności" - trochę jak na powstańców styczniowych, czyli z szacunkiem należnym weteranom, ale bez możliwości korzystania z ich doświadczeń. PRL-u nie ma na mapach tak samo jak Rosji carskiej.
- Właśnie tak jest. Postawmy pomniki tym, którzy na to zasłużyli. Szanujmy ludzi, którzy wtedy zrobili coś ważnego dla Polski, przełamując własny lęk o to, co się stanie z rodziną i bliskimi, kiedy my trafimy do więzień itd. Wtedy były takie warunki, że rewolucja "Solidarności" mogła wybuchnąć i myśmy się tak, a nie inaczej zachowywali. Ale to jest karta zamknięta. My już do tej rzeki nie wejdziemy. Porównania naszych czasów do tamtych są ułomne i tracą sens, bo żyjemy już zupełnie innym rytmem. Musimy patrzeć w przyszłość.

- Skoro tak, to jaką rolę wyznacza pan dzisiejszej "Solidarności"? Wielu działaczy z pańskiego pokolenia mówi wprost: to już nie jest nasza "Solidarność". To jest tylko związek zawodowy.
- Słowo "Solidarność" jest nazwą zbyt piękną, niosącą w sobie zbyt wiele treści, zbyt ambitną, by ograniczyć jego znaczenie wyłącznie do klasycznego związku zawodowego, który broni praw pracowniczych, organizuje demonstracje itp. "Solidarność" była czymś znacznie większym niż tylko związkiem zawodowym. Być może po powstaniu wolnej Polski należało zatem nazwę związku zmienić. Z drugiej strony, trudno to było zrobić, skoro najważniejszym postulatem w roku 1989 było przywrócenie "Solidarności". Chyba że zdecydowano by się na to później. A może taka jest natura nazw, że przyzwyczajamy się do nich i one nas przeżywają.

Także wtedy, gdy ich treść częściowo się gubi. Nowy związek to nie jest nasza "Solidarność" w tym sensie, że to już nie są nasze czasy. Wtedy było nas 10 milionów, bez oszukiwania. Teraz "S" liczy ponad 600 tys. członków, usytuowała się wyraźnie w jednym miejscu sceny politycznej i niesłychanie mocno związała się z jedną partią. Wtedy myśmy walczyli o pluralizm w życiu społecznym. Dziś nierzadko pluralizm wygląda tak: respektujcie tylko moje poglądy i moją linię polityczną, ja innych respektować nie muszę. Nie ma co nad tym rozpaczać. Takie są procesy społeczne i już.

- Dlaczego "Solidarność" tak mocno zaangażowała się politycznie po stronie PiS, nie bacząc na trudne doświadczenia z Akcją Wyborczą Solidarność?
- Bo tak naprawdę z historii niczego się nie uczymy. I to nie jest tylko problem brania pod uwagę - lub nie - doświadczeń AWS. Pamiętam swoją rozmowę z Janem Rulewskim w czasie wyborów po Sejmie kontraktowym. Pracowałem wtedy jeszcze w Radiu Wolna Europa. Pytałem go wówczas, dlaczego "Solidarność" tak się politycznie angażuje, ma swoich posłów itd. Mówił mi wtedy krótko: nie mamy wyjścia. Sądzę, że od tamtego czasu ten błąd powtarza się przy każdych wyborach. Tymczasem związek zawodowy nie powinien wiązać się z jedną partią. To wynika nie tylko z polskich, ale także z francuskich doświadczeń. Związek powinien zawierać kontrakty z poszczególnymi partiami politycznymi, ale nie łączyć się bezwarunkowo z żadną z nich. Powtarzam: to jest błąd. Po ostatnich wyborach wiedzą to chyba także obecni liderzy "Solidarności", ale to nie znaczy, że przy kolejnych wyborach nie popełnią tej samej pomyłki.

Gorące hasła sierpniowe na bramie Stoczni Gdańskiej.
(fot. fot. Archiwum)

- Zostawmy na chwilę nową "Solidarność" i wróćmy do pierwszej. Co było powodem tego, że razem z grozą życia w socjalizmie przepadła gdzieś łącząca wtedy ludzi "S" jedność?
- Kiedy analizuję fenomen roku 1980, to zastanawiam się, czy my rzeczywiście byliśmy aż tak bardzo jednością, jak to się dzisiaj przedstawia. Mieliśmy, oczywiście, wspólnego przeciwnika - rząd, partię komunistyczną, ale myśmy byli bardzo zróżnicowani. Prostackiej jedności nie było. Pamiętam dobrze, że w MKZ-ecie drukowała nielegalne ulotki i książeczki Konfederacja Polski Niepodległej, liberałowie, Polska Partia Socjalistyczna i szereg innych grup. Jedne nawiązywały do myśli Romana Dmowskiego, inne przyznawały się do lewicy. Myśmy wyglądali na monolit z punktu widzenia władz komunistycznych. Poza tym się spieraliśmy - o sprawy szczegółowe: czy powinien się odbyć zjazd gwiaździsty organizowany przez KPN i o taktyczne: czy bardziej walczyć z komuną, czy koncentrować się na pracy pozytywistycznej. Patrząc na tamten czas od środka, myślę, że jedność "Solidarności" jest złudzeniem, które narzuca nam perspektywa czasu, który minął. Tego zróżnicowania brakuje mi w rocznicowych publikacjach. I pamiętania, że chcieliśmy bardzo pluralizmu i tolerowania innych poglądów.

- Ale jak się dziś patrzy na państwa środowisko, widać gołym okiem, że problem nie leży w pluralizmie, tylko we wzajemnej niechęci, a często i w nienawiści. Jak na uroczystość przyjdzie Iks, na pewno nie będzie na niej Igreka, bo ten ma Iksa za zdrajcę. Jasne, że świat się zmienił i różnić się można, a czasem trzeba. Tylko dlaczego tak brzydko?
- Powodów jest wiele. Ale najważniejszym jest brak kultury politycznej. Część ludzi "Solidarności" została w dołkach sprzed 30 lat, nie było się kiedy tej kultury politycznej uczyć. Kultywują swoje żale i odmienne wizje, czasami niechęci, czasami nienawiści, bywa, że zazdrości. Okopali się w pewnym określonym stanie psychicznym i trwają. Brakuje czegoś ponad, czyli właśnie kultury politycznej.

- A w praktyce - czego?
- Tego, co sprawia, że przegrany podaje rękę zwycięzcy, że podajemy rękę także tym, których poglądów politycznych nie uznajemy, itd. Nie zdołaliśmy tego w wolnej Polsce wypracować. Także dlatego, że ci ludzie uczestniczą w życiu politycznym tylko na określonych warunkach, na własnych. I jeszcze coś. Drobne urazy z tamtych czasów w ciągu tych kilku dziesięcioleci nie zostały zlikwidowane. Były pielęgnowane i urosły do olbrzymich rozmiarów, stając się w pewnym stopniu obsesją. Trochę jak w domach starców, gdzie ogromnym dramatem i powodem do kosmicznej awantury może być to, że pielęgniarka przestawiła pensjonariuszowi na inne miejsce wazonik z kwiatkami. Dzieje się tak między innymi dlatego, że dla części ludzi "Solidarność" była jedyną ważną rzeczą, jaką w życiu przeżyli i jedynym momentem, w jakim szerzej zaistnieli. Byli zwykłymi, szarymi ludźmi. Potem zdarzył się ten błysk "Solidarności", a oni zostali z tym błyskiem do dziś. Każdy, kto myśli inaczej, jest dla nich wrogiem. Bywa, że śmiertelnym.

- Nie boli pana, że ludzie "Solidarności" sami odbierają dobre imię swoim bohaterom, od Lecha Wałęsy począwszy?
- To jest pytanie o to, czy może istnieć mit "Solidarności" bez mitu jej wybitnych postaci. Ale konflikt między zwolennikami Lecha Wałęsy i śp. Anny Walentynowicz nie zaczął się wczoraj. Pamiętam, jak na zjeździe "S" w 1981 roku podrzucano nam pod krzesła ulotki produkowane przez osoby z kręgu Andrzeja Gwiazdy i Anny Walentynowicz krytykujące Wałęsę. Nie było tak wesoło. Przypominam sobie, z jakim trudem na zjeździe przeszła uchwała o podziękowaniu KOR-owi za to, co zrobił (KOR się na tym zjeździe rozwiązał). Udało się chyba dopiero w czwartym głosowaniu. W momentach krytycznych potrafiliśmy się zjednoczyć. Ale poza tym spory i podziały były. Wałęsa dostał wtedy niewiele ponad 50 procent głosów, a przecież już wtedy był legendą. Rewolucja "Solidarności" nie różni się pod tym względem od rewolucji francuskiej czy sowieckiej. Największych wrogów szuka się we własnych szeregach. Rewolucja pożera własne dzieci i nasza nie była wyjątkiem.

- Strasznie to gorzkie. I niesłychanie dalekie od słów Jana Pawła II, który w 1987 roku na Zaspie w historycznym kazaniu o istocie "Solidarności", tej pisanej wielką i małą literą, przypominał, że "Solidarność" domaga się postawy: jedni drugich brzemiona noście, oraz uczył, że "Solidarność" to zawsze jeden dla drugiego, nigdy jeden przeciw drugiemu. Pańskie środowisko zdradziło te słowa?
- Rzecz nie jest w zdradzie. "Solidarność" to zbyt duże słowo dla zbyt małych ludzi. Okazało się, że nie byliśmy w stanie go udźwignąć. Muszę się przyznać, że nie wracam zbyt często do tamtego papieskiego przemówienia. Mam taką naturę, że nieszczególnie lubię cofać się do tego, co minione, i wpatrywać się w swoją przeszłość. Wiem ponadto, że takie uniesienia jak wtedy na Zaspie zdarzają się chwilowo. Człowiek cały czas w stanie miłosnego uniesienia żyć nie jest zdolny. Przypomnijmy sobie śmierć papieża i ujawniające się wówczas "pokolenie JPII". Przecież ta młodzież naprawdę zachowywała się wtedy tak, że jej nie poznawaliśmy. Mieliśmy uzasadnione nadzieje, że Polska się zmieni i czyste ideały wchodzą w życie. Nawet to trochę trwało i byliśmy pozytywnie zaszokowani. A dziś jest, jak jest. Niestety, takie jest nasze życie społeczne. Więc momentami mamy np. pogański stosunek do krzyża i traktujemy go jak talizman. A czasem podziały biorą górę nad solidarnością.

- Na Opolszczyźnie także?
- Chcę podkreślić, że na tle reszty Polski Opolszczyzna nie wygląda pod tym względem źle. Zdecydowana większość z nas spotyka się i utrzymuje dobre relacje. Na rocznicowe spotkania też jest bardzo wiele zgłoszeń, zarówno w Opolu, jak i w Kędzierzynie-Koźlu. Przyjadą także koledzy z zagranicy. Z przyjemnością spotkam się ze wszystkimi, by powspominać - i dobre, i złe. Już się cieszę na to spotkanie. Na pewno podam rękę każdemu z nich.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska