Drohobycz - miasto tygiel

Fot. ze zb. Haliny i Stanisława Niciejów
Złota medalistka olimpijska Stanisława Walasiewiczówna (w dresie kadry narodowej, z godłem Polski na piersi) na stadionie "Junaka Drohobycz” w 1938 r. w otoczeniu sportowców
Złota medalistka olimpijska Stanisława Walasiewiczówna (w dresie kadry narodowej, z godłem Polski na piersi) na stadionie "Junaka Drohobycz” w 1938 r. w otoczeniu sportowców Fot. ze zb. Haliny i Stanisława Niciejów
Drohobycz był przed wojną najbardziej kosmopolitycznym miastem w Polsce. Zjeżdżali tu koncertować sławni artyści operetek: wiedeńskiej, berlińskiej i warszawskiej. Wydarzeniem był koncert znanego hiszpańskiego skrzypka Juana Manéna. Słyszało się tu stale wiele języków, w tym angielski, francuski, niemiecki, holenderski.

Pisarze Iwan Franko, Bruno Schulz, Andrzej Chciuk, Kazimierz Wierzyński, mitologizujący ten świat, a właściwie swoją małą ojczyznę, słyszeli na co dzień stukot siekier ogołacających miejscowe lasy, jęk pił, syk kotłów w rafineriach, tętnienie motorów.

To był czas i świat wielkiej improwizacji. Przy zbiornikach, cysternach na wielkim dworcu towarowym i w rafineriach pracowało na co dzień tysiące robotników. Według spisu powszechnego z 1931 roku w Drohobyczu mieszkało 32 261 osób (katolików - 10 629, grekokatolików - 8194, Żydów - 12 931, prawosławnych - 425, innych - 364).

W Radzie Miejskiej w Drohobyczu zasiadało 8 Polaków, 8 Ukraińców i 8 Żydów. Prezydentami Drohobycza w II Rzeczpospolitej byli: Leon Reutt (1919-1931), Rajmund Jarosz (1932-1935), dr Michał Piechowicz (1936-1939). Wiceprezydentami Drohobycza byli z reguły Żydzi. Starostą drohobyckim był Emil Wehrstein (1888-1959) wywodzący się z rodziny niemieckiej, który wbrew pomówieniu (upowszechnionemu bez sprawdzenia przez Andrzeja Chciuka w "Ziemi księżycowej") nigdy nie podpisał volkslisty ani też nie był reichsdeutschem.

Był polskim patriotą, działał w AK. Aresztowany przez bezpiekę w 1946 roku został skazany na karę śmierci zamienioną na dożywocie. Wyszedł z więzienia we Wronkach po ośmiu latach na podstawie amnestii. Zmarł w Bytomiu, gdzie po wojnie mieszkała jego żona, Helena z Topolnickich (1892-1980), i córka Roma.

Opracowania naukowe i wspomnienia licznych drohobyczan nie odnotowują poważnych konfliktów narodowościowych, mimo że było to miasto wielu nacji, a Marian Hemar nazwał je "półtora miastem" - pół polskim, pół żydowskim, pół ukraińskim. Nie było tu takich przypadków jak choćby we Lwowie, gdzie czasem lała się krew na uniwersytecie czy na ulicach. Polacy, Żydzi, Ukraińcy, ale też Niemcy, Ormianie, Austriacy i grupy dość folklorystyczne wśród robotników: Huculi, Łemkowie i Bojkowie żyli w czasach austriackich i w II Rzeczpospolitej raczej w życzliwej sobie symbiozie.

Jerzy Drobiszewski, publicysta, który po wojnie osiadł w Australii, we wspomnieniach pt. "Drohobycz wielokulturowy" pisał szeroko o swych przyjaźniach z kolegami gimnazjalnymi pochodzenia ukraińskiego, żydowskiego, o relacjach, jakie występowały między rodzicami jego kolegów, którzy potrafili rozmawiać ze sobą i po polsku, i po ukraińsku - wymiennie, że w Drohobyczu w szkołach uczono i języka polskiego, i ukraińskiego, i hebrajskiego, a także jidysz. W konkluzji stwierdzał: Można zapytać, czy rzeczywiście nie było w Drohobyczu zadrażnień narodowościowych? Były, ale rzadkie i nieostre w tym wielokulturowym społeczeństwie.

Słyszeliśmy o zajściach antyżydowskich na lwowskich uczelniach z końcem lat trzydziestych i o zdecydowanym sprzeciwie polskich profesorów, m.in. Kazimierza Bartla i Stanisława Kulczyńskiego. W Drohobyczu osobiście pamiętam dwie bójki - polsko-żydowską i polsko-ukraińską. Ale obie po meczach piłki nożnej, co jak wiemy nie jest miarodajne dla oceny stosunków narodowościowych.

Kontrowersje wokół książki Henryka Grynberga

Opisany wyżej obraz Drohobycza utrwalał się w świadomości badaczy i czytelników do momentu ukazania się w 1997 roku książki Henryka Grynberga "Drohobycz, Drohobycz", która osiągnęła duży pułap popularności, awansując do prestiżowej nagrody "Nike" 1998.
Henryk Grynberg (rocznik 1936), aktor, powieściopisarz, eseista i poeta, nie jest związany rodzinnie z Drohobyczem, jak choćby wybitny historyk z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu Karol Grünberg.

Urodzony w Warszawie i z tym miastem związany do momentu złożenia wniosku o azyl polityczny w USA w 1967 roku, ma w swoim dorobku kilka tomików wierszy, m.in. "Antynostalgia", "Pomnik nad Potomakiem" i kilka ważnych powieści, jak choćby "Żydowska wojna" (1965), "Zwycięstwo" (1969), "Życie ideologiczne" (1975) i "Kadisz" (1993).

Opowiadanie "Drohobycz, Drohobycz" ukazało się pierwotnie w 1995 roku w czasopiśmie "Kresy", a dwa lata później dało tytuł zbiorowi opowiadań Grynberga o tematyce holocaustu i żydowskiej diaspory. Są tam też opowiadania "Ucieczka z Borysławia", "Bez śladu" (akcja toczy się w Horochowie) i "Brat na Wołyniu".

W innych opowiadaniach akcja tylko incydentalnie zahacza o kresy - Wilno czy Święciany.
Tytuł "Drohobycz, Drohobycz" niósł książkę, bo czuło się w niej aluzję do słynnego filmu Elii Kazana "Ameryka, Ameryka" czy też filmu Agnieszki Holland "Europa, Europa". Opowiadanie zostało oparte na wspomnieniach Pinkasa Lustiga zwanego Pinio - ucznia Gimnazjum Męskiego im. Władysława Jagiełły w Drohobyczu w latach 1935-1939, który szczęśliwie przeżył holocaust i został po wojnie dentystą w Stanach Zjednoczonych.

W relacji Lustiga Drohobycz jawił się jako ponure, antysemickie miasto. Oto fragment: Żydów było w Drohobyczu dwa razy więcej niż Polaków, ale w klasie było nas tylko pięciu i wchodziliśmy przez szpaler, w którym bili nas i kopali. Skargi przyjmowano, ale nikogo nie karano. Ja się nie dawałem. Raz trafiłem Jankowskiego w żołądek. On, kurwa twoja żydowska mać!. A ja, tylko nie moją matkę. Wyjąłem z kieszeni klucz francuski od roweru i tym kluczem. Krzyk się zrobił - bandyta, tępe narzędzie, trybunał. A w trybunale dyrektor Kaniowski, były endecki senator i ksiądz-antysemita Gościński. A rabin Schreyer, który miał coraz mniej uczniów, bo coraz mniej Żydów przyjmowano, powiedział mojemu ojcu, że ja się zachowuję jak szajgec i innych Żydów narażam, i nikt z żydowskich chłopców ani nauczycieli nie chciał świadczyć po mojej stronie. (...)

W państwowym gimnazjum imienia króla Jagiełły nasz historyk, Marian Krokier ze Lwowa, wszędzie w historii znajdował cytaty przeciwko Żydom. Matematyki uczył ukraiński antysemita, Krawczyszyn, który później gorliwie służył Niemcom, a fizyki patriota Smolnicki, opiekun drużyny harcerskiej, a później szef Arbeitsamtu. Łacinnik Wojtunik, z poznańskiego, jak tylko przyszedł, to mówi, Żydki, cicho siedzieć, inne czasy idą! I szły, widziało się to w gazetach. Starszy harcerz Andrzej Chciuk, licealista, był głównym kolporterem "Małego Dziennika" i "Rycerza Niepokalanej".

Przed Bożym Narodzeniem Chciuk i jego harcerze sprzedawali ryby akademickie. Nie kupuj u Żyda, kupuj ryby akademickie, dochód dla naszych studentów! Żeby bili Żydów na uniwersytetach. Rozlepiali na płotach wezwanie pułkownika Koca, żeby bojkotować Żydów. Państwowa rafineria "Polmin", największa, trzy tysiące ludzi, nie zatrudniała Żydów. Pracownicy "Polminu" mieszkali w swojej kolonii, dowozili dzieci autobusem do szkoły. Naziści. Do mojej klasy chodzili synowie inżynierów - Jankowski, Kozłowski, Denasiewicz - i synowie majstra Kusia, dwa tumany, zostali potem folksdojczami i widziałem ich na ulicy - brązowe koszule, bagnety, tata i synkowie. Seremak, też patriota służył w kripo i łapał Żydów.

To tylko fragment tej prozy. Są tam jeszcze bardziej drastyczne opisy, w tym cytaty z gazet endeckich, wszechpolskich jak "Przegląd Katolicki", "Mały Dziennik", "Rycerz Niepokalanej", które w Drohobyczu nie wychodziły.

Opowiadanie Henryka Grynberga wywołało konsternację w bardzo zwartym i dobrze zorganizowanym środowisku drohobyczan w Polsce. Wyraziło się to w zbiorowym proteście skierowanym do prasy i członków jury Nagrody Nike 1998 przeciwko ewentualnemu przyznaniu tego trofeum za tę właśnie książkę. Grynberg wyraził później opinię, że przez ten protest utrącono jego kandydaturę.

Autorzy protestu skoncentrowali się na wykazaniu, iż nie ma podstaw faktograficznych, by z Drohobycza czynić "centrum polskiego antysemityzmu": Grynberg postawił Drohobyczowi z antysemityzmu dwóję na szynach tylko na podstawie jednego donosu, który w dodatku okazał się kłamliwy.

Drohobycz, podobnie jak Borysław, zdominowany był politycznie "przez socjalistów, a nie endeków" - pisano.
Podważenia wiarygodności relacji Pinkusa Lustiga podjął się jego kolega z tej samej klasy drohobyckiego gimnazjum Jerzy Pilecki. Punkt po punkcie weryfikował relację "kolegi Pinia", stwierdzając m.in.:
W pierwszej połowie XX wieku liczba Żydów w Drohobyczu nigdy nie przekraczała 30-40% ogółu mieszkańców, nie mogło być ich więc dwa razy więcej niż Polaków. W klasie Pinkusa Lustiga w roku szkolnym 1938/1939 było nie pięciu, ale 12 Żydów, czyli dokładnie 30%. W 1939 roku do Gimnazjum Męskiego im. W. Jagiełły w Drohobyczu uczęszczało 478 uczniów, w tym 114 Żydów (24%), a w latach wcześniejszych zdarzały się roczniki i klasy, w których było ponad 50% Żydów. Liczba ta zaczęła maleć dopiero, gdy powstało osobne gimnazjum żydowskie.

Dyrektor gimnazjum, Tadeusz Kaniowski, nie był endekiem, a senatorem z ramienia partii Wincentego Witosa PSL "Piast". Został zamordowany przez NKWD.

W 1939 roku w gimnazjum było 30 nauczycieli, w tym 8 Żydów, a wśród prymusów szkoły zawsze byli Żydzi. Prof. Smolnicki nie był szefem Arbeitsamtu, a zginął z rąk Niemców. W szkole nie było w ogóle uczniów o nazwisku Jankowski i Denasiewicz, którzy rzekomo bili Lustiga.
Bolesław Sermak zginął w Majdanku, nie mógł być więc w kripo. Jego młodszy brat Zdzisław, po wojnie proboszcz w Miliczu, był w czasie wojny za młody, aby służyć w kripo. Przypisywanie antysemityzmu Andrzejowi Chciukowi przy licznych dowodach jego przyjaźni z Żydami jest nadużyciem.

Nie jest prawdą, że w "Polminie" nie przyjmowano do pracy Żydów, bo na listach odznaczanych i wynagradzanych w tej fabryce pojawiają się nazwiska żydowskie, m.in. Froim Rosenberg i Izaak Baumgarten.

I tak punkt po punkcie Jerzy Pilecki dezawuował relację swego szkolnego kolegi Pinkusa Lustiga, dochodząc do konkluzji zawartej w pytaniu: Czy chorobliwa, obsesyjna nienawiść jednego byłego mieszkańca Drohobycza, nawet jeśli zasługująca na pewną tolerancję, może zastąpić dowody, że przynajmniej w moim gimnazjum nie szalał antysemityzm, a mieszkańcy Drohobycza, żyjąc obok siebie, nie wyniszczali się nawzajem?

Z jeszcze ostrzejszą filipiką przeciwko opowiadaniu Grynberga "Drohobycz, Drohobycz" wystąpił Marian Kałuski, dziennikarz i publicysta mieszkający w Australii, w książce "Cienie, które dzielą", poświęconej stosunkom polsko-żydowskim na Ziemi Drohobyckiej (Warszawa 2002). Zbulwersowany "antydrohobyczyzmem" Grynberga dał się ponieść emocjom w języku polemiki oraz w doborze faktów i wpadł w pułapkę uogólnień o "żydokomunie", przyjmując podobny ton jak Pinkus Lustig, tylko a rebours. I tak od kilku już pokoleń nie ma końca tym połajankom, litaniom wzajemnych pretensji i licytacjom, kto bardziej zawinił.

Po ukazaniu się książki Henryka Grynberga "Drohobycz, Drohobycz" wielu polonistów i historyków sięgało po tytułowe opowiadanie, próbując tam szukać scenerii i faktografii holokaustu oraz różnorakich alegorii. Niektórzy, nie znając realiów Drohobycza, rozwadniali tematykę i grzęźli w jakichś pseudonaukowych dysputach. Mistrzostwo w tym zakresie osiągnęła Paula Marton w artykule (puszącym się na "naukowy") pt. "Opowiadanie «Drohobycz, Drohobycz» Henryka Grynberga. Rzeczywistość alegorii" (Warszawa 2005).

Jest to absolutny bełt intelektualny, którego logiki zrozumieć nie sposób i ma on tyle wspólnego z Drohobyczem, co "Kara Mustafa, wielki wódz Krzyżaków, który z licznym zastępem szedł przez Alpy na Kraków". Jest to też tak, jak z wypowiedzią szefa FBI Jamesa Comeya, który w kwietniu 2015 roku, przemawiając w Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, przypisał Polakom i Węgrom na równi z niemieckimi nazistami winę za zagładę Żydów europejskich. Ten historyczny nieuk po prestiżowym uniwersytecie amerykańskim przypuszczalnie nie znał innych narodów w Europie, bo też prawdopodobnie umieściłby je na swej niechlubnej liście.

Myślę, że najbliższy prawdy jest ciągle Kazimierz Wierzyński w swym wierszu "Lekcja konwersacji":

Nie mów o Polakach i Żydach
To pole minowe.
Nie mów o Polakach i Ukraińcach
To pole minowe.
Nie mów o Polakach i Litwinach
To pole minowe.

Nie wstępuj na pole minowe
Wylecisz w powietrze.

Tak było dawniej,
Tak jest teraz.
I tak będzie zawsze,
Póki będziemy paść się
Na łące zacietrzewionych osłów.

Junak Drohobycz

Miał też Drohobycz swój słynny, dający mieszkańcom dumę, klub sportowy z bardzo silną sekcją piłki nożnej. Zwał się Junak Drohobycz. Właściwym twórcą sukcesów klubu był dr płk Mieczysław Młotek (1893-1986). Historyk sportu Andrzej Gowarzewski nazwał go "prawdziwym pasjonatem futbolu, który w niewielkim Drohobyczu wymarzył sobie piłkarską ekstraklasę".

Mieczysław Młotek był rzeczywiście fenomenalnym organizatorem i działaczem sportowym. Przed objęciem przezeń prezesury Junak Drohobycz był mało liczącym się zespołem. Dzięki stworzeniu silnego finansowego zaplecza i radzie społecznej, do której weszła elita miasta, zespół zaczął awansować z zadziwiającą szybkością.

Mieczysław Młotek ściągnął do Drohobycza znakomitego trenera Tadeusza Krasonia - byłego piłkarza Lechii Lwów - i kilku świetnych zawodników, m.in. Adama Niemca z Czarnych Lwów, Jana Hemerlinga z Pogoni Lwów, Tadeusza Żuławę, Józefa Kruczka z Cracovii, Antoniego Fujarskiego, Stanisława Gerulę i Bolesława Habowskiego z Wisły Kraków. A trzeba wiedzieć, że były to najlepsze zespoły II Rzeczpospolitej. W samym Drohobyczu też objawiło się kilka talentów, jak Tadeusz Makomaski (krewny Zbigniewa, znanego lekkoatlety), Gerard Grzywacz czy Stanisław Bentkowski.

Reorganizacja klubu, dobre finansowanie i żelazna dyscyplina, którą wprowadził Mieczysław Młotek, spowodowały, że Junak Drohobycz z ostatniego miejsca w klasie A w ciągu trzech sezonów stanął przed realną szansą awansu do ekstraklasy. "Gwałtowny rozwój klubu przeszedł wszelkie oczekiwania" - pisano, gdy 15 sierpnia 1937 roku na neutralnym boisku w Stryju piłkarze Junaka pokonali w trzecim barażowym pojedynku zespół Kresy Tarnopol. Dwa lata później Junak walczył już o mistrzostwo okręgu lwowskiego (najsilniejszego w kraju) i jednocześnie o wejście do ekstraklasy.

Historia w różny sposób potrafi być okrutna. Odczuł to w osobliwym wymiarze Mieczysław Młotek, który doprowadził Junaka Drohobycz na próg ekstraklasy w sierpniu 1939 roku.

Ostatni mecz rozegrano 27 sierpnia, a dwa dni później zawodników zmobilizowano do armii. We wrześniu wybuchła wojna i Junacy nie rozegrali już w Drohobyczu żadnego meczu. Młotek z zawodnikami przedarł się na Węgry, a później na Bliski Wschód i tam stworzył drużynę piłkarską w ramach Brygady Karpackiej.

Grali i zwyciężali z reprezentacją Iraku (6:1) czy Iranu (2:1). Byli na froncie włoskim pod Monte Cassino, a później w Wielkiej Brytanii. Płk Mieczysław Młotek był głównym organizatorem drużyn na zapleczu frontu, przygarniał i pomagał wielu piłkarzom Ślązakom zbiegłym z szeregów Wehrmachtu. Czynił to i później na emigracji w Londynie. To on sprawił, że utalentowany bramkarz Junaka Drohobycz Stanisław Gerula zagrał w 1952 roku jako pierwszy Polak na słynnym stadionie Wembley w finale Pucharu Anglii.

Junak Drohobycz miał też silną sekcję lekkoatletyczną. Do historii miasta wszedł mityng, w którym wzięła udział najwybitniejsza lekkoatletka w II RP Stanisława Walasiewiczówna (1911-1980) - złota medalistka olimpiady w Los Angeles (1932), srebrna medalistka z Berlina (1936), dziesięciokrotna rekordzistka świata w biegach krótkich i skoku w dal i 54-krotna rekordzistka Polski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska