Drugie życie z trzecią nerką, a czasem czwartą i piątą...

Redakcja
W podziękowaniu dawcom pacjenci z Opolszczyzny: Ryszard Mikolas (od lewej), Adam Łukasiewicz, Teresa Biela i Kazimiera Świtaj posadzili 6 października 2010 roku przed Wojewódzkim Centrum Medycznym w Opolu Drzewo Życia. Cała czwórka ma się dobrze.
W podziękowaniu dawcom pacjenci z Opolszczyzny: Ryszard Mikolas (od lewej), Adam Łukasiewicz, Teresa Biela i Kazimiera Świtaj posadzili 6 października 2010 roku przed Wojewódzkim Centrum Medycznym w Opolu Drzewo Życia. Cała czwórka ma się dobrze. Fot. Sławomir Mielnik [o]
Minęło właśnie 50 lat od pierwszego udanego przeszczepu nerki w Polsce. Do tej pory wykonano już ponad 20 tysięcy tego typu transplantacji. Wcześniej lekarze i pacjenci musieli jednak pokonać mnóstwo przeszkód.

Do pionierskiego przeszczepu doszło 26 stycznia 1966 r. w I Klinice Chirurgicznej Akademii Medycznej w Warszawie, a dokonał go zespół pod kierunkiem nieżyjącego już prof. Jana Nielubowicza. Dawcą nerki została osoba, u której doszło do nieodwracalnego zatrzymania krążenia krwi, a biorczynią była 18-letnia Danuta Milewska, uczennica szkoły pielęgniarskiej. Niestety, żyła z nową nerką tylko 8 miesięcy, gdyż organizm narząd odrzucił. Operacje tę uznano jednak za krok milowy w dziejach polskiej transplantologii, bo wcześniej na całym świecie przeprowadzono tylko 600 takich zabiegów. Z różnym skutkiem.

Brak spektakularnych sukcesów w tej dziedzinie wynikał z tego, że nie znano jeszcze wtedy odpowiednich leków zapobiegających odrzutowi przeszczepionego organu. Dopiero wraz z ich wynalezieniem nastąpił istotny przełom, zarówno w transplantacjach nerek, jak i innych organów: serca, wątroby, płuca. To sprawiło, że odrzutów zaczęło być coraz mniej.

W ciągu 50 lat diametralnie zmienił się również sposób kwalifikacji pacjentów do przeszczepów. Kiedyś tego nie ujawniano, ale na początku nowa nerka była jak wygrana w totolotka. Szansę na transplantacje miała tylko garstka wybrańców, a wynikało to z tego, że dializy, które przedłużają życie, gdy zdrowa nerka przestaje pracować i pomagają choremu doczekać się dawcy, też były ograniczone. Brakowało sprzętu i miejsc w stacjach dializ, wszystko było w powijakach.

- Na początku Oddział Nefrologii ze Stacją Dializ, który najpierw istniał przy Szpitalu Wojewódzkim w Opolu, a od 1 stycznia 1997 r. działa w WCM, miał tylko cztery stanowiska do hemodializy, potem sześć - wspomina dr n. med. Jarosława Jaworska-Wieczorek, specjalista chorób wewnętrznych i nefrologii, związana z nim zawodowo od ponad 40 lat. - Dlatego pierwszeństwo przy kwalifikacji do leczenia mieli ludzie młodzi, do 30. roku życia, oraz matki samotnie wychowujące dzieci. Gdy w 1997 r. oddział został przeniesiony do WCM, mieliśmy już 17 stanowisk. To był luksus. Obecnie z hemodializ korzysta u nas już stu chorych. Każdy kto wymaga i kwalifikuje się do leczenia nerkozastępczego, ten je otrzymuje. Rocznie przygotowujemy i zgłaszamy do przeszczepów ok. 20 osób, a dochodzi do siedmiu-ośmiu. Przeszczepów mogłoby być więcej, ale jest za mało dawców.

W Opolu działa też druga stacja dializ, a kolejne są w: Głubczycach, Brzegu, Oleśnie, Kędzierzynie-Koźlu i Kluczborku.

Transplantacje wzniosły się już na takie wyżyny, że tej samej osobie przeszczepia się nerkę po raz drugi, a nawet trzeci.Tacy pacjenci żyją na Opolszczyźnie i cieszą się z każdego podarowanego im dnia.

Piotr był młodym nauczycielem wychowania fizycznego w szkole w Głuchołazach. Pewnego dnia tak nieszczęśliwie spadł z ławki, że pękła mu nerka. Chirurg musiał ją wyciąć. Pracę mogła przejąć ta, co mu pozostała, ponieważ natura tak to sprytnie urządziła. Ale mężczyzna miał strasznego pecha. Okazało się bowiem, że on nigdy drugiej nerki nie miał, nie zdołała się rozwinąć. Gdyby nie upadek, pewnie nigdy by się o tym nie dowiedział. To był dramat. Jedynym ratunkiem okazał się więc dla niego przeszczep. Trafił na dializy i czekał na dawcę.

- Piotr był naszym pacjentem, gdy jeszcze oddział nefrologii mieścił się przy ul. Katowickiej - opowiada dr n. med. Jarosława Jaworska-Wieczorek, obecnie kierownik Stacji Dializ w WCM w Opolu. - Pewnego dnia, o trzeciej nad ranem w domu odebrał telefon alarmowy. Musiał natychmiast zerwać się z łóżka, żeby dotrzeć do Opola i zdążyć na ekspres do Warszawy. Pociąg do stolicy odjeżdżał wtedy po piątej rano. Z góry było wiadomo, że pokonanie autem trasy z Głuchołaz w tak krótkim czasie jest niemożliwe, zwłaszcza że panowała wtedy sroga zima. Postanowiłam więc działać, zrobić, co tylko możliwe, aby Piotr wsiadł do tego pociągu.

Pani doktor pojechała na dworzec PKP i gdy ekspres już miał wyruszać w trasę, zaczęła prosić kierownika składu, aby zaczekał na jej pacjenta.

- Ja go wręcz błagałam, przedstawiłam powagę sytuacji, przeciągałam odjazd jak mogłam, no i się udało. Piotr podjechał autem najpierw pod szpital, skąd zabrał pielęgniarkę z oddziału, po czym przyjechali razem pod dworzec. Przekazał jej kluczyki, wbiegł na peron i w ostatniej chwili wskoczył do wagonu. Zdążył. Pociąg był jednak opóźniony półtorej godziny. Czekały mnie za to kłopoty, ale się wybroniłam.

Jeden z pasażerów chciał doktor Wieczorek podać do sądu za to, że spóźnił się do Warszawy, gdzie jechał w ważnej sprawie.

- Uważał, że to niemożliwe, aby chory człowiek mógł tak szybko biec po peronie. Uznał więc, że pewnie chodziło o jakieś prywatne sprawy. Tymczasem Piotr, mimo choroby, był wysportowany. Napisałam potem wyjaśnienie do dyrekcji PKP, mój szef mnie poparł i sprawa ucichła. Niestety Piotrowi nowa nerka długo nie posłużyła... Ale warto było się starać.
Dawcy z demoludów

Na początku, gdy transplantologia dopiero raczkowała, zestaw badań, jaki przechodził pacjent czekający na przeszczep, był skromny. Składały się na niego: zdjęcie rtg. klatki piersiowej, usg. oraz proste badania laboratoryjne. Teraz diagnostyka, której celem jest oznaczenie tzw. zgodności tkankowej między dawcą i biorcą oraz tego, czy ktoś w ogóle nadaje się do takiej operacji, jest bardzo rozbudowana. Tym samym daje to większą szansę na udany przeszczep.

Istotnym przełomem w transplantologii nerek okazało się również odkrycie w 1986 roku erytropoetyny. To bardzo ważny hormon, który jest wytwarzany w organizmie człowieka, w 80 procentach przez nerki (jeśli są zdrowe) i odpowiada on za produkcję krwinek czerwonych. A głównym zadaniem krwinek jest rozprowadzanie tlenu po całym organizmie. Gdy osobom po przeszczepie zaczęto ten hormon podawać, zredukowano odrzuty.

- Pierwszą erytropoetynę podałam pacjentce, pamiętam, że miała na imię Teresa, w 1988 roku - wspomina dr Jarosława Jaworska-Wieczorek. - Lek ten przywiozła jej córka, która mieszkała w RFN. Potem był już dostępny i u nas.

Jedną z najdłużej żyjących pacjentek po przeszczepie nerki była pani Ania z Pokrzywnej. Przeszła go w warszawskiej klinice ok. 1980 roku.

- Pani Ania, która już nie żyje, miała nową nerkę przez 24 lata - dodaje pani doktor. - Bardzo dobrze dzięki niej funkcjonowała. Nerkę otrzymała od dawcy z dawnego NRD, ponieważ kraje byłego obozu socjalistycznego w tej sprawie ze sobą wtedy współpracowały. Śmialiśmy się wraz z nią, że pewnie tak dobrze jej służy, bo pochodzi z demoludów.
Jeden przeszczep to pestka

Kiedyś na jednej transplantacji nerki się kończyło. Teraz, gdy nowa też przestaje pracować, szuka się dla chorego kolejnej.

- Być może doczekamy się klonowania nerek - stwierdza dr Jarosława Jaworska-Wieczorek. - Byłoby to dobre rozwiązanie, bo zniknąłby problem braku dawców.

Ryszard Mikolas z Antoniowa przeszedł dwukrotnie przeszczep nerki. Czuje się dobrze, jest aktywny. Mocno wspiera go rodzina. Na zdjęciu towarzyszy mu
Ryszard Mikolas z Antoniowa przeszedł dwukrotnie przeszczep nerki. Czuje się dobrze, jest aktywny. Mocno wspiera go rodzina. Na zdjęciu towarzyszy mu żona Helena oraz dwie córki: Anna (z lewej) i Mariola.
archiwum prywatne

Szczęśliwcem, który dwukrotnie dostał nowe życie, jest 65-letni Ryszard Mikolas z Antoniowa koło Ozimka. Miał on dwukrotnie przeszczepioną nerkę: w 1997 i 2009 roku.

- Problemy z nerkami zacząłem mieć już jako 25-latek, ale przez kolejnych dwadzieścia jakoś udawało mi się je pokonać. Leki wystarczały. Gdy skończyłem jednak 45 lat, okazało się, że moje nerki przestały zupełnie pracować i zostałem skazany na dializy. Nie umiałem się z tym pogodzić, sądziłem, że nadszedł mój koniec. Nie chciałem umierać, ale na szczęście już po 11 miesiącach znalazła się dla mnie nerka od zmarłego dawcy. Przeszczepiono mi ją w klinice w Poznaniu.

Gdy od transplantacji minęło 9 lat, los Ryszarda Mikolasa znowu zawisł na włosku. Darowana nerka wysiadła i musiał ponownie wrócić na dializy, trwały 3 lata. Ale nie stracił nadziei, bo dowiedział się od lekarzy, że medycyna przekroczyła kolejne granice i na jednym przeszczepie życie już się nie kończy. Do drugiego przeszczepu doszło w Szczecinie w 2010 roku.

- Od tamtej pory minęło pięć lat, a ja czuję się bardzo dobrze - mówi z radością w głosie pan Ryszard. - Jestem na rencie i dorabiam sobie jako konserwator w szkole w Ozimku. Staram się być aktywny. Jeżdżę samochodem. Zajmuję się majsterkowaniem. Czerpię z życia pełną garścią i staram się nigdy nie narzekać. Choć miałem do tego kolejny powód.

Dwa lata temu u pana Ryszarda ujawniła się arytmia serca. Stracił przytomność. Jego życie znów było zagrożone. Ale kardiolodzy go odratowali, wszczepili mu rozrusznik.

- Widocznie los tak chciał. Przeżyłem dwa przeszczepy, więc tym bardziej nie wybieram się na tamten świat.

Teresa Biela z Krapkowic (pierwsza z prawej) też ma za sobą dwa przeszczepy. Na zdjęciu wraz z mężem Krzysztofem i tzw. bliźniaczą siostrą Bernadetą
Teresa Biela z Krapkowic (pierwsza z prawej) też ma za sobą dwa przeszczepy. Na zdjęciu wraz z mężem Krzysztofem i tzw. bliźniaczą siostrą Bernadetą z Białki Tatrzańskiej. Obie dostały nerki od tej samej dawczyni. archiwum prywatne

Teresa Biela, mieszkanka Krapkowic, również dwukrotnie przeszła przeszczep nerki. Pierwszy odbył się w 2000 roku, gdy miała 36 lat. Nerka od dawcy po siedmiu latach odmówiła jednak dalszej pracy, więc pani Teresa ponownie musiała wrócić na dializy, które utrzymywały ją przy życiu przed transplantacją. Na szczęście, po trzech latach oczekiwania, znalazł się kolejny dawca. Do drugiego przeszczepu doszło w lipcu 2010 roku.

- Moja druga nowa nerka, odpukać, wywiązuje się super - mówi Teresa Biela. - Wyniki badań, które muszę systematycznie robić, mam dobre. Nic dodać, nic ująć.
Wśród pacjentów, którzy przeżyli transplantację nerki czy innego narządu, krąży szeptana opinia, że na to, czy organ u biorcy się przyjmie i jak długo będzie mu potem służyć, duży wpływ może mieć wiek zmarłego dawcy i jego wcześniejszy stan zdrowia. Nikt ze świata medycznego tego oficjalnie nie potwierdza, są to rozważania na granicy etyki, ale pacjenci po przeszczepach, którzy często kontaktują się ze sobą i tworzą jedną, wielką rodzinę, mają na ten temat własne przemyślenia.

- Po pierwszym przeszczepie poznałam nazwisko mojego dawcy - wspomina Teresa Biela. - Stało się to przez przypadek, gdyż tego typu danych nie można ujawniać, bo zdarzały się sytuacje, że rodzina domagała się potem pieniędzy od biorcy. Dowiedziałam się, że była to 47-letnia kobieta, która jechała z synem autem, doszło do wypadku, oboje zginęli. Pobrano od nich wtedy cztery nerki, po czym we wrocławskiej klinice, w której czekałam na swoją kolej, odbyły się cztery przeszczepy. Pacjentka, która dostała drugą nerkę od tej samej zmarłej, co ja, musi się ponownie dializować. Natomiast dziewczyna, która miała wtedy 19 lat i dostała jedną z nerek od syna tej pani, funkcjonuje z nią bez problemów. Jest teraz w ciąży.

O zmarłym dawcy drugiej nerki pani Teresa wie tyle, że była nią również kobieta. Zawsze jak idę na Wszystkich Świętych na groby, to pod krzyżem na cmentarzu w Krapkowicach, zapalam świeczkę za moich dawców. Tyle mogę zrobić.

Osoby, które przeszły przeszczep, twierdzą, że najtrudniejszy jest pierwszy raz. Potem, jak żartują, to normalka.

- Przede wszystkim skrócił się czas trwania zabiegu - podkreśla Ryszard Mikolas. - Kiedyś trwał 4 godziny, a teraz już tylko dwie.

- Gdy zgłosiłam się do wrocławskiej kliniki na ponowną transplantację, lekarz zapytał: Boi się pani? - opowiada Teresa Biela. - A ja na to: Nie, bo już raz ją miałam. Przyznałam, że bardziej obawiam się wymiotów po operacji, które strasznie mnie męczyły po pierwszym przeszczepie. Usłyszałam wtedy zapewnienie, że da się temu zapobiec, i tak faktycznie się stało.

Życie po przeszczepie jednak lekkie nie jest, trzeba się potem zmagać z różnymi przeciwnościami losu. Pani Teresa była na rencie, potem ją straciła i przez rok sądziła się z ZUS-em, aż rentę ponownie odzyskała. Teraz martwi się tym, że leki przeciw odrzuceniu przeszczepu mocno podrożały.

- Mam tylko 800 zł renty, a jeden z nich kosztuje obecnie aż 180 zł. Cena drugiego podskoczyła do 40 zł, a potrzebuję kilka opakowań miesięcznie. Dobrze, że mąż pracuje i mnie wspomaga.
Adam Łukasiewicz, który też mieszka w Krapkowicach i zna Teresę Bielę, jest przy niej i Ryszardzie Mikolasie, mówiąc żartobliwie, żółtodziobem. Ma za sobą jeden przeszczep nerki - i oby tak zostało. Wcześniej dializował się przez pięć lat.

- Moim dawcą był 23-letni mężczyzna, który rozbił się na motorze - wyznaje pan Adam. - Uratował mnie, ale mógł żyć. Mnie jest szkoda każdego człowieka.

Przed przeszczepem pan Adam, który w tym roku skończy 40 lat, był stolarzem. Po przeszczepie powrót do zawodu okazał się jednak niemożliwy, praca jest za ciężka i nikt go już nie zatrudni. Tymczasem jemu rentę też zabrali, bo orzecznik ZUS uznał, że jest zdrowy. To kto właściwie jest chory? Sytuacja jak z Mrożka. Powtórzył się ten sam scenariusz, co u Teresy Bieli. Pan Adam nie zamierza się jednak sądzić. Odpuścił. Znalazł pracę w myjni samochodowej, gdyż z czegoś żyć trzeba.

- Ale ja nie narzekam - zapewnia. - Gdy musiałem korzystać z dializ, bardzo mnie to ograniczało. Wtedy byłem przybity. Teraz się cieszę, że jestem wolny. Mogę pojechać na wakacje, działać w klubie samochodowym, który utworzyliśmy w Krapkowicach. Doceniam życie na każdym kroku.

Ilu chorych czeka w kolejce

Przykładowo w grudniu 2015 r. na „Krajowej liście oczekujących na przeszczep narządów”, prowadzonej przez Poltransplant, na nerkę czekało 935 osób, przeszczepiono ich 65. W styczniu tego roku oczekujących było 948, a transplantacji - 76. Najwięcej pacjentów czeka na nową nerkę - rocznie między 800 a 1000.

Tutaj liczy się czas

Od momentu pobrania od dawcy nerka musi trafić do biorcy w ciągu 24 godzin.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska