Druhny z OSP w Raszowej

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
W OSP w Raszowej działają dwie kobiece drużyny. Panie z grupy +30 (z prawej) z powodzeniem zdobywają najwyższe tytuły. Dziewczyny z młodszej drużyny już zapowiadają, że jak przekroczą trzydziestkę, będą kontynuować tradycje.
W OSP w Raszowej działają dwie kobiece drużyny. Panie z grupy +30 (z prawej) z powodzeniem zdobywają najwyższe tytuły. Dziewczyny z młodszej drużyny już zapowiadają, że jak przekroczą trzydziestkę, będą kontynuować tradycje. Radosław Dimitrow
Zamiast leżeć na kanapie przed telewizorem i oglądać seriale, wolą spinać węże strażackie i trenować biegi aż do upadłego. Ich mężowie nie mają łatwo. Kiedy panie przygotowują się do kolejnych zawodów, oni muszą gotować i sprzątać.

Najmłodsza z nich właśnie ukończyła trzydziestkę, a najstarsza ma blisko 60 lat. Dziś wszystkie mówią zgodnie, że "wysiłek się opłacił". Drużyna kobieca +30 z OSP Raszowa, dzięki godzinom treningów, zgarnęła najważniejsze tytuły w kraju, o których wielu opolskich strażaków może tylko pomarzyć. To nie żart. Panie zdobyły właśnie (po raz drugi) tytuł mistrza Polski i nie przestają trenować. Teraz szykują się na międzynarodową Olimpiadę Pożarniczą do Francji.

- Na co liczycie? - pytam.

- Jedziemy po złoto! - odpowiadają bez wahania.

Szalony pomysł naczelnika i sołtyski

Wszystko zaczęło się w 2007 roku. Panie z grabiami i miotłami w rękach porządkowały akurat jeden ze skwerów w Raszowej (powiat strzelecki). Nagle sołtyska Maria Reinert wypaliła:
- Słuchajcie, kobitki! Robimy drużynę. Pierwsze zebranie jest dzisiaj na boisku. Jak skończymy robotę, to będę tam na was czekała - oznajmiła.

Panie niespecjalnie zrozumiały, o co chodziło sołtysce. "Pewnie czeka nas kolejna robota" - myślały sobie. Ale gdy przyszły na boisko, przekonały się, co chodziło sołtysce po głowie.

- Stworzenie kobiecej drużyny pożarniczej, która startowałaby w kategorii +30, było marzeniem Rajmunda Murlowskiego, naszego naczelnika straży - przyznaje dziś Maria Reinert.

Na panie czekało na boisku kilka strażaków, którzy pokazali, na czym w zasadzie polegają sporty pożarnicze. Dowiedziały się wtedy, że konkurencje są dwie: rozwinięcie bojowe, które polega na jak najszybszym spięciu węży gaśniczych, oraz sztafeta z przeszkodami.

Strażacy pokazali, że taką linię gaśniczą można poskładać w raptem 35 sekund. Ale poza szybkością liczy się przede wszystkim dokładność. Szkolenie teoretyczne było natomiast w krótkim, żołnierskim stylu:

- Jeżeli chcecie być strażakami, to musicie zapamiętać kilka rzeczy - mówili mundurowi. - To jest wąż, a nie szlauch; tam dalej leży wąż ssawny, a nie rura. No i ostatnia rzecz. Tutaj macie hełmy. Boże broń, jak usłyszę, że któraś z was mówi na to "kask".

Trudne początki

- Ja nie mam czasu. Co ludzie powiedzą? Nie w tym wieku... - zaczęły się wymówki ze strony części pań, jeszcze zanim zaczęły się pierwsze treningi. Na szczęście większość stwierdziła: "Skoro inni mogą, to czemu nie my!" i stworzyły 10-osobową drużynę. Dokładnie tyle osób trzeba było, żeby wystartować w mistrzostwach.

Dziś kobiety przyznają, że początki nie były łatwe i w zasadzie nie wiedziały, na co się piszą. Po pierwszych biegach dookoła stawu w Raszowej i próbach zmontowania pierwszej linii gaśniczej okazało się, że ich ciała odmawiają posłuszeństwa - tu boli kolano, tam łupie w krzyżu… Na podstawie tych wyrzekań można by w zasadzie stworzyć encyklopedię dolegliwości osób w średnim wieku.

- Dlatego powiedziałyśmy sobie otwarcie: jak boli, to po cichu. Narzekać można dopiero, gdy ktoś zacznie leżeć - tłumaczy Teresa Murlowska. Wtedy nawet nie przypuszczała, że choć jest najmłodszą zawodniczką w grupie +30, to ją też będą zbierać z ziemi.

Czytaj także: Druhny z OSP w Raszowej najlepsze w kraju

- Bardzo się w to wszystko zaangażowałyśmy - przyznaje Ruta Młyńska. - Przed zawodami codziennie biegamy naokoło stawu, aż padniemy. Do tego dochodzi bieżnia raz w tygodniu, aerobik, nordic walking i rowery.
Samo spinanie linii gaśniczej to natomiast żmudne ćwiczenie każdego elementu krok po kroku. Tutaj wszystko jest przemyślane i nie ma mowy o zbędnych ruchach.

- Najtrudniejsze chyba jest to, że podczas zawodów nie można się odezwać ani słowem - dodaje pani Ruta. - Na co dzień jesteśmy dosyć rozgadane. A na zawodach za każde "daj", "podaj" można dostać punkty karne. Trzeba więc trzymać język za zębami.

Droga do sukcesu z wybojami

Pierwszy sprawdzian miały na zawodach powiatowych w Strzelcach Opolskich. Pojechały na miejsce i bez problemów poradziły sobie z zadaniami. Później szybko pięły się w górę, zdobywając medale na kolejnych szczeblach - wojewódzkich i krajowych. Zanim się spostrzegły, w 2009 r. wylądowały na pierwszej Olimpiadzie Pożarniczej w Ostrawie w Czechach. Niewiele jednak brakowało, by wróciły stamtąd zdyskwalifikowane i bez medali.

- Zapomniałyśmy dowodów osobistych! - wspomina Gabriela Słabiak. - Zostały w hotelu. Stadion wypełniony, zaczęły się mistrzostwa, a my nie mogłyśmy wystartować, bo zapomniałyśmy o tak błahej sprawie.

Szybka decyzja: połowa drużyny jedzie po dokumenty, a połowa zostaje na miejscu, żeby nadzorować sytuację. Panie wybiegły przed stadion i złapały pierwszą taksówkę, która akurat kogoś przywiozła.

- Rychle! - krzyknęła pani Gabriela do taksówkarza, przypominając sobie w nerwach kilka słów po czesku.
- Pani. Dostanu pokutu! - narzekał Czech, gdy wskazówka na liczniku przekroczyła 120 km/h.
Na szczęście udało się. Gdy wbiegały z dowodami na stadion, rozgrzewkę miały już za sobą, a spiker wyczytał w głośnikach "OSP Raszowa".

Dalej było już z górki. Poradziły sobie najlepiej z zadaniami i przywiozły z Czech złoto. Marzenie naczelnika się spełniło. Ale szybko okazało się, że teraz będzie trzeba udowodnić, iż nie było to przypadek, i obronić tytuł.
Z treningu do szpitala

Zawody pożarnicze pachną na dwa sposoby. Obok młodych dziewczyn z drużyn -30 w powietrzu unoszą się zapachy Red Bulla.

- A u nas czuć przede wszystkim maści rozgrzewające - śmieje się Lidia Moszko.
- No i kapustę - dodaje Urszula Murlowska. - Ale to już w domu. To stara babcina metoda na opuchliznę i stłuczenia. Liście kapusty trzeba delikatnie rozbić tłuczkiem, tak żeby puściły soki. Nakłada się je na bolące miejsce i zawija bandażami. To najlepsze lekarstwo.

Druhny z Raszowej przyznają, że straż pochłonęła je na całego. Gdy wychodzą na treningi, zapominają o całym świecie, a ich mężowie przejmują w domach obowiązki - muszą gotować obiady i sprzątać. Szczególnie gdy pań nie ma przez kilka dni, bo walczą o medale. Przez to zaangażowanie trafiły nawet kilka razy do szpitala. Ostatnim razem kilka tygodni temu, przed samymi mistrzostwami Polski. Pani Renacie wysiadł kręgosłup. A Teresa Murlowska zaliczyła upadek z dwóch metrów.

- To było w komorze dymowej w Opolu, gdy ostro trenowałam przed startem - wspomina. - Zaliczenie tych ćwiczeń było mi potrzebne do tego, żeby jeździć na co dzień do pożarów. Jest też dobrym sprawdzianem wytrzymałości.
Teresa miała przejść przez kompletnie zadymiony labirynt w pełnym umundurowaniu, z butlami na plecach i aparatem powietrznym. - Szłam zbyt odważnie do przodu i zapomniałam, że najpierw trzeba zejść po drabince w dół - wyjaśnia. - Wpadłam do dziury i złamałam rękę.

Panie z drużyny musiały szybko znaleźć kogoś na zastępstwo. Gabrieli Słabiak w ostatnim momencie udało się namówić do startu koleżankę z marketu, z którą pracuje. W kilka dni musiała się nauczyć tego, co reszta zespołu. Na szczęście udało się. We wrześniu panie zdobyły złoto w Białej Podlaskiej i zakwalifikowały się na Olimpiadę Pożarniczą do Francji.

Wszyscy nam kibicują

W Raszowej i okolicznych wsiach nie ma osoby, która nie słyszałaby o druhnach z OSP. Tym bardziej że zanim one zdobyły pierwsze medale, drogę do sukcesu torowała im męska drużyna. Dziś, gdy mają jechać na zawody, kibicują im nie tylko sąsiedzi, ale też pracodawcy i sponsorzy, którzy chętnie wspierają całą straż.
- Ilekroć potrzebowałam wolnego, dostawałam w markecie urlop - dodaje Gabriela Słabiak. - Podobnie moje koleżanki.
Gdy panie wyjeżdżają na zawody, ich kierowniczki i szefowie z pracy szukają w internecie wyników. Każdy chce wiedzieć, czy wygrały. A gdy ostatnim razem wracały z medalami, to ludzie we wsi przygotowali oficjalne przywitanie. Był duży transparent, ciepłe słowa, kawa i kołocz.

- Zresztą przez ten kołocz inni strażacy zaczęli do nas mówić "mamuśki" - śmieją się druhny. - Zawsze wozimy go ze sobą na zawody, żeby częstować innych. A jak komuś odpadnie z munduru guzik albo coś się pruje, to tak się już utarło, że wtedy mamuśki zawsze pomogą…

Najbliższy cel to olimpiada we Francji. Już zaczęły pierwsze treningi, choć zawody odbędą się dopiero w lipcu przyszłego roku.

- Musimy być solidnie przygotowane. W końcu jedziemy po złoto! - powtarzają chórem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska