Dwie matki Klaudii. Jak biologiczna matka uprowadziła córkę

fot. Paweł Stauffer
fot. Paweł Stauffer
W poniedziałek rano 11-letnia Klaudia wyszła do szkoły. Pomachała na pożegnanie Beacie stojącej w oknie. Cztery godziny później znalazła się w obcym kraju. Uprowadziła ją biologiczna matka.

Zawsze chodziła sama do szkoły. To blisko. Przez światła, kawałek i już. Niemodlin jest mały. Tego dnia kobieta, do której przez całe życie mówiła "mamo", szczególnie ciepło ją ubrała, bo ostatnie dwa tygodnie dziewczynka przeleżała z zapaleniem płuc. Beata w nocy sprawdzała, czy oddycha, czy się nie odkryła. Za cztery godziny dziewczynka miała być już po lekcjach. Zawsze wracała szybciutko, nie zatrzymywała się przy sklepach. To takie mądre, rezolutne i odpowiedzialne dziecko.

O 11.40 zadzwoniła komórka Beaty. Wioletta! Siostra, która 10 lat temu wyjechała do Niemiec i która przez tych 10 lat tylko dwa razy widziała swoją córkę. "Mam Klaudię. Powiedziałam jej prawdę. Odezwę się". Trzy krótkie zdania, a z każdym - ciemno przed oczami, brak oddechu, serce zamarło.

- Wioletta zawsze sprawiała kłopoty - mówi o siostrze Beata. - Mama się przez nią okropnie nacierpiała.
W domu były trzy dziewczyny i dwóch braci. Wioletta zawsze chciała żyć po swojemu. Nie uczyła się, edukację zakończyła na podstawówce. Uciekała z domu. Zwariowana imprezowiczka. Mając 19 lat, wyszła za mąż, podobno z miłości.

- Dopóki nie było dziecka, jakoś żyli. Bawili się, imprezowali. Kiedy pojawił się na świecie Kacper, już nie mogła tak szaleć i zaczęły się kłopoty. Mama ostrzegała ją, żeby uważała, bo po pierwszym dziecku szybko może pojawić się drugie. Wioletta nie upilnowała się. Typowa wpadka - opowiada jej siostra.
Klaudia urodziła się w lipcu 1999. 11 miesięcy po Kacprze. Jej ojca przy matce już nie było. Gdy dowiedział się o drugiej ciąży, w domu doszło do awantury i po tej awanturze on zniknął. Do tej pory nie wiadomo, gdzie jest.

Na małą nawet nie spojrzała
Wioletta od początku nie chciała Klaudii - mówi Beata. Jeszcze będąc w ciąży, zapytała czy nie adoptowałabym dziecka. Dla mnie to był szok. Byłam młoda, miałam trzyletniego syna, nie wiedziałam, ile jeszcze będę chciała mieć dzieci.

Ponieważ Wioletta chciała oddać dziecko do adopcji, trafiła do domu samotnej matki. - Dziewczynom nieźle się tam żyło, wszystko miały podane pod nos, nic nie musiały robić. Te, które już urodziły, też właściwie nie zajmowały się dziećmi. Wioletta uznała więc, że jak urodzi, to dalej będzie tak fajnie - opowiada Beata.

Pierwsze dwa miesiące życia Klaudia spędziła w domu swojej babci i Beaty. Następne dwa z matką. W połowie grudnia zachorowała i trafiła do szpitala. I tu skończyły się macierzyńskie zainteresowania Wioletty. - To ja jeździłam do maleńkiej do opolskiego WCM - mówi Beata. - Wyjeżdżałam pierwszym autobusem z Niemodlina i do domu wracałam ostatnim. Wioletta nie miała dla córki czasu.
Klaudia opuściła szpital 6 stycznia 2000 roku (Beata pamięta wszystkie daty), wróciła do babci i Beaty. Od tego czasu nieprzerwanie mieszkała z nimi. - Klaudia była wcześniakiem. Po urodzeniu ważyła 1800 gramów, sama skóra i kości. Ta skóra wisiała na niej, jakby była przeznaczona dla większego dziecka - wspomina Beata. - To ja na zmianę z mężem wstawałam w nocy i karmiłam dziecko z butelki. Wioletta czasem siedziała przy piecu i tylko patrzyła z daleka. Nie ruszyła się, żeby pomóc. Starszym Kacperkiem się zajmowała - przyznaje siostra. - Cmokała go, mówiła do niego "mój ty bohaterze". A na małą nawet nie spojrzała. Doszłyśmy z mamą do wniosku, że trzeba Klaudię zabrać siostrze, bo ona ani nie da jej miłości, ani jej nie wychowa.

Zdaniem Beaty, Wioletta przystała na to z ochotą. Miała inne sprawy na głowie. Układała sobie życie na nowo. Pod koniec 2000 roku wyjechała do Niemiec. W tym samym roku Sąd Rodzinny w Opolu ustanowił babcię dziewczynki rodziną zastępczą.

- W tym sensie ograniczone zostały prawa jej biologicznej matki - mówi sędzia Beata Bożek-Serafin, przewodnicząca opolskiego sądu rodzinnego, która historię tej rodziny zna od 10 lat. - Gdyby jednak rodzina starała się np. o paszport dla małej albo konieczna była jakaś operacja, to zgodę na to mogłaby wydać tylko prawdziwa matka.

Takiej potrzeby jednak nie było, a Wioletta nie chciała być - zdaniem Beaty - matką nawet w symboliczny sposób. - Nigdy nie przysłała kartki na urodziny Klaudii, nie zadzwoniła.
Beata twierdzi, że po wyjeździe Wioletty do Niemiec rodzina praktycznie straciła z nią kontakt. Nie znali ani adresu, ani telefonu.

Dla Klaudii ja byłam mamą, mój mąż tatą, a nasz 14-letni obecnie syn - bratem. Niczego jej u nas nie brakowało, a już na pewno nie miłości - głos kobiety załamuje się. Po policzkach płyną łzy. Jej siedzący obok mąż milczy i tylko zaciska usta. Podaje żonie chusteczkę, drugą ociera oczy.

Wioletta chce być matką
Wioletta przypomniała sobie, że jest matką, w 2003 roku. Wystąpiła wtedy do sądu rodzinnego w Opolu o przywrócenie jej pełni praw rodzicielskich. Jej przyjazd poprzedziła paczka z prezentem dla Klaudii. Jedyna, jaką kiedykolwiek wysłała. Beata twierdzi, że gdy Wioletta przyjechała do Polski, nie było żadnych rozmów na temat córki. Nie przyszła, nie powiedziała - słuchajcie, kiedyś zbłądziłam, ale teraz chcę naprawić swój błąd, mam warunki, chciałabym odzyskać Klaudię. - Nic takiego, po prostu dostaliśmy zawiadomienie z sądu o postępowaniu - mówi Beata. Czy utrudniali kontakt Wioletty z dzieckiem? Beata zaprzecza. - Była u nas, ale tak jak wcześniej, nie zajmowała się małą. Mówiła np. "idź do mamy (czyli do Beaty), niech cię uczesze". Sama nie wzięła grzebienia i nie uczesała córeczki.
Z akt sprawy wynika, że mogło być jednak inaczej. - Wioletta zwróciła się na czas postępowania sądowego o ustalenie zasad kontaktów z córką. Gdyby nie miała z tym problemów, chybaby tego nie zrobiła - mówi sędzia Waldemar Krawczyk.

Sędzia Beata Bożek-Serafin przestrzega przed postrzeganiem tej historii w kategoriach: białe-czarne. - Sprawa nie jest tak absolutnie jednoznaczna. O szczegółach nie wolno mi jednak mówić.
To pierwsze spotkanie po latach Beata, siostra Wioletty, wspomina tak: Przyjechała ze swoim aktualnym partnerem, mężczyzną starszym od naszego ojca. Chcieli pojechać z Klaudią i mamą samochodem do Opola, ale mama się nie zgodziła. Bała się, że dadzą jej czymś po głowie i wyrzucą z samochodu, a sami uciekną z dzieckiem. Mama nie miała jednak nic przeciwko temu, by Wioletta spotykała się z małą u nas w domu.

W trakcie postępowania o przywrócenie pełni praw rodzicielskich sąd opolski zwrócił się do swego niemieckiego odpowiednika w miejscu zamieszkania Wioletty, by zbadał, jak wygląda jej sytuacja. - Wywiad kuratorski był dla niej bardzo korzystny. Badano przede wszystkim warunki bytowe, a jak wiadomo, instytucje niemieckie są bardzo wyczulone na ochronę praw dziecka - mówi sędzia Beata Bożek-Serafin.

Mimo tej korzystnej opinii sprawa została w listopadzie 2005 roku umorzona, bo Wioletta przestała się nią interesować i pojawiać na rozprawach.

- Wyjechała do Niemiec bardzo zdenerwowana - mówi wymijająco Beata. - Myślę, że to, co zrobiła teraz, to zemsta za tamto upokorzenie. Chciała, żebyśmy poczuli się tak samo bezsilni, jak bezsilna ona musiała się wówczas czuć. Rozegrała to kosztem córki.

Ponownie Wioletta pojawiła się w domu matki i Beaty w lipcu ubiegłego roku. - Mama była już śmiertelnie chora. Mimo własnych cierpień ciągle zastanawiała się, co ona takiego zrobiła, jaki błąd popełniła, że Wioletta jest taka, jaka jest. Bardzo ją to bolało.

Beata odnalazła siostrę przez portal Nasza Klasa, bo znów przez ponad 6 lat nie utrzymywała z rodziną kontaktu. Wioletta nie zainteresowała się córką, ani gdy ta poszła do szkoły, ani gdy przystąpiła do Pierwszej Komunii. Teraz jednak przyjechała do chorej matki - na tydzień, z dwójką dzieci, bo oprócz Kacpra miała już drugiego syna z kolejnym, dawno nieaktualnym partnerem. Obaj chłopcy nie mówili ani słowa po polsku. Wioletta przez cały tydzień zajmowała się głównie nimi. Klaudii przywiozła poduszkę w prezencie i już w Polsce kupiła plecak. Dziewczynka zwracała się do niej po imieniu.
- Nie było żadnych rozmów o ewentualnym odzyskaniu córki - twierdzi Beata. - Wioletta zapewniła, że nigdy dziewczynki nie skrzywdzi.

Nim wyjechała z powrotem do Niemiec, obiecała Klaudii grę komputerową. Potem zadzwoniła, że paczka z grą już idzie. - Przy każdym pukaniu do drzwi Klaudia biegła, pewna, że to listonosz z paczką dla niej. Ta paczka do dziś nie przyszła - mówi Beata.

W styczniu tego roku Wioletta wysłała SMS-a do Beaty, że nikt nie żyje wiecznie i że Klaudia prędzej czy później dowie się o sobie prawdy. Pół roku później babcia Klaudii umarła. Beata nie zawiadomiła Wioletty o pogrzebie. Błyskawicznie natomiast postanowiła uregulować sytuację dziewczynki. - Mama umarła w środę, a ja już w piątek złożyłam w sądzie wniosek o ustanowienie mnie rodziną zastępczą - mówi Beata.

Już nie zobaczysz Klaudii
Rozprawa została wyznaczona na 22 grudnia. Kilka tygodni temu Wioletta zadzwoniła do kuzynki z Niemodlina, zaczęła wypytywać o to, jak Klaudia wygląda, czy bardzo wyrosła, czy się zmieniła. Poprosiła o aktualne zdjęcia. Kuzynka w dobrej wierze je wysłała.

W listopadzie Beata postarała się w sądzie o tymczasowe prawa do opieki nad Klaudią - takie zabezpieczenie na czas postępowania sądowego. Coś przeczuwała, nie ufała siostrze, wiedziała, że jest do wszystkiego zdolna. Ale nie doceniła jej.

13 grudnia Wioletta przyjechała rankiem do Niemodlina. Sąsiedzi widzieli jej samochód na parkingu niedaleko domu Beaty. Monitoring jednego ze sklepów zarejestrował Klaudię i Wiolettę tuż przed ósmą. Dziewczynka musiała zaufać kobiecie, która spędziła u nich w domu kilka dni półtora roku wcześniej, bo z obcymi na pewno by nie poszła. Czy już na ulicy w Niemodlinie usłyszała, że to Wioletta ją urodziła? Co jeszcze powiedziała jej biologiczna matka?

- Klaudia nie znała prawdy, bo musielibyśmy źle mówić o jej matce. W domu nie było takiego zwyczaju. Co miałam jej powiedzieć - że ona jej nie chciała, że nigdy nie kochała? Klaudia była szczęśliwa z nami. Wioletta zburzyła jej cały świat. Nie wiadomo, co jej nagadała o mnie, a ja nie mogę się bronić. Czuję, jakby mi serce wyrwano - płacze Beata.

Półtorej doby po uprowadzeniu, Wioletta zadzwoniła do siostry z nieznanego numeru (jej komórka, podobnie jak komórka dziewczynki, jest wyłączona). "Nie zobaczysz Klaudii już nigdy w życiu" - powtórzyła kilka razy.

Beata nie może spać, nie może jeść. Jej mąż nie ma głowy do pracy. Ich syn nie potrafi sobie znaleźć miejsca. Wchodzą do pokoju Klaudii. Ktoś poprawi kolorowe grzebyki, którymi Klaudia spinała włosy. Ktoś wygodniej usadzi ulubionego pajaca dziewczynki. Schowana leży gra komputerowa (taka sama, jaką obiecała przysłać Wioletta), którą dziewczynka miała znaleźć pod choinką.

Beata będzie walczyć o powrót Klaudii w trybie konwencji haskiej, która reguluje zasady odzyskiwania dzieci uprowadzonych za granicę. Sąd potwierdził, że w momencie porwania ona była tymczasowym prawnym opiekunem dziewczynki. Beata wysłała już dokumenty do Ministerstwa Sprawiedliwości. Ministerstwo zwróci się do swego niemieckiego odpowiednika, a ten do właściwego sądu w Niemczech o rozpatrzenie sprawy. W ubiegłym roku z Polski zostało wysłanych 71 wniosków o odzyskanie uprowadzonych dzieci. Do Polski trafiło 87 wniosków z zagranicy.

* Z Wiolettą nie udało nam się porozmawiać. Po wybraniu dwunastu cyfr jej telefonu komórkowego słychać kom

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska