Dwóch mężczyzn napadło na rencistę i jego żonę w centrum Kędzierzyna-Koźla

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Leżałem tu, na chodniku, byłem bity. I nikt mi nie pomógł. Boję się, że zostanę zaatakowany jeszcze raz – opowiada pan Janusz.
Leżałem tu, na chodniku, byłem bity. I nikt mi nie pomógł. Boję się, że zostanę zaatakowany jeszcze raz – opowiada pan Janusz. Tomasz Kapica
Napadli mnie na ulicy dwaj rośli mężczyźni, poturbowali też moją żonę - opowiada rencista z Kędzierzyna-Koźla. - A ludzie stali i tylko się przyglądali.

61-letni Janusz Szekely przyznaje, że miał na pieńku z dwoma młodymi mężczyznami, którzy mieszkają po sąsiedzku. Nie spodziewał się jednak, że ich konflikt przybierze tak dramatyczny obrót.

- Wychodziłem z domu z żoną na spacer. Wtedy podeszło do mnie dwóch mężczyzn. Jeden uderzył żonę w twarz. Upadła na ziemię - opowiada mężczyzna. Według jego relacji napastnik miał krzyczeć, że ich zabije. Wtedy pan Janusz zdołał wyciągnąć gaz pieprzowy w sprayu, który zawsze nosi ze sobą. Psiknął nim agresorom w oczy. - Ten gaz im jednak nic nie zrobił - relacjonuje. - Zaraz po tym ja zostałem uderzony w twarz, spadły mi okulary. Jeden z nich złapał mnie za koszulkę, doszło do szamotaniny.

Pan Janusz próbował się bronić, ale jak opowiada, napastnik wykręcił mu rękę, przycisnął kolanem plecy i rzucił go na ulicę.

- Nie mogłem oddychać. Zostałem uderzony kilka razy. Rośli mężczyźni siedzieli na mnie. Wszystko trwało około 10 minut. Najgorsze jest jednak to, że nikt nie reagował, a ludzie przechodzili, bo wszystko działo się w samym centrum miasta o godzinie 20.00 - opowiada. Tłumaczy, że dopiero po ponad 10 minutach zareagował jakiś młody człowiek. To on odciągnął napastników.
- Chciałbym mu podziękować. Nie wiem, kto to był, ale być może uratował mi życie - mówi rencista.

Gdy tamci sobie poszli, razem z żoną pojechał do szpitala. Lekarz sporządził obdukcję. Pan Janusz ma wiele podrapań, w tym na głowie i nogach. Mówi, że boli go głowa, pokazuje uszkodzone okulary. - Boję się o swoje życie. Kilka razy słyszałem, że zostanę zabity - podkreśla. Złożył doniesienie na policji o napadzie.

Udało nam się porozmawiać z jednym z mężczyzn, którego Janusz Szekely oskarża o brutalne pobicie. Ten potwierdza, że doszło do bójki, ale przekonuje, że to... pan Janusz pierwszy go zaatakował. - Nikt nie uderzył jego żony. Ta pani też zaatakowała mojego kolegę. Ja złapałem ją w pas i delikatnie położyłem na chodnik. Nikt się nad nikim nie znęcał - twierdzi.

Policja tymczasem tłumaczy, że trwają czynności, które mają wyjaśnić okoliczności zdarzenia, będą przesłuchiwani świadkowie. Jeżeli mężczyzna uważa, że jego zdrowie i życie jest zagrożone - zastrzegają policjanci - to może skorzystać z tzw. ustawy o ochronie i pomocy dla pokrzywdzonego i świadka. Teoretycznie przewiduje ona nawet policyjną ochronę. Janusz Szekely musiałby jednak złożyć stosowny wniosek, ale nie ma żadnej pewności, że zostanie mu ona przydzielona. Policja musi najpierw sprawdzić, czy jego obawy są słuszne.

Świadkowie są, mimo to nikt z obserwujących bójkę nie ruszył z odsieczą. Psycholog Wiesława Gołąbek tłumaczy, że gdy sami jesteśmy świadkami zdarzenia, w którym ktoś potrzebuje pomocy, czujemy się w obowiązku jej udzielić bądź poinformować odpowiednie służby.

- Natomiast im więcej jest świadków, tym bardziej rozkłada się odpowiedzialność. Być może każdy myślał, że ktoś inny zareaguje na taką bójkę, pomoże poszkodowanym. W efekcie przez dziesięć minut nie reagował nikt - podsumowuje Wiesława Gołąbek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska