Dzieci w gąszczu procedur [komentarz]

Magdalena Żołądź
Magdalena Żołądź
Dlaczego zamyka się coś dobrego, co się sprawdziło przez tyle lat? Dlaczego nagle dzieci potrzebujące pomocy tylko w trybie dziennym będą się musiały cisnąć w wieloosobowych salach (każde z rodzicem), zarażać chorobami jedne od drugiego i leżeć minimum trzy dni?
Dlaczego zamyka się coś dobrego, co się sprawdziło przez tyle lat? Dlaczego nagle dzieci potrzebujące pomocy tylko w trybie dziennym będą się musiały cisnąć w wieloosobowych salach (każde z rodzicem), zarażać chorobami jedne od drugiego i leżeć minimum trzy dni?
Nie czekając na opolską specjalną strefę demograficzną ani niczyje zachęty, w ciągu sześciu lat urodziłam troje dzieci. Nie dla przyszłości narodu, dobra regionu czy planów, by miał mnie kto utrzymywać na starość, ale dlatego, że chciałam zostać mamą i mieć tak liczną rodzinę, w jakiej sama wzrastałam.

Uwielbiam swoje dzieci i robię wszystko, by czuły się kochane, bezpieczne i szczęśliwe.

Nie oczekuję, że ktoś mi da pieniądze na ich wychowanie tylko dlatego, że wykonałam plan w trzystu procentach i poprawiłam statystyki "dzietności" przeciętnej opolskiej rodziny. Oczekuję jednak, że nikt nie będzie mi rzucał kłód pod nogi. Bo, niestety, wciąż zwyciężają urzędnicze przepisy, procedury i Bóg wie, czyje jeszcze interesy. A myślenie o dzieciach jest w tym wszystkim na szarym końcu.

Kilka dni temu trafiłam z jedną z córeczek do Wojewódzkiego Centrum Medycznego w Opolu. Klasyczna infekcja jelitowa, mimo leczenia przedłużająca się, więc dziecko wymagało przyjęcia kroplówki nawadniającej. Lekarz zbadał córkę i przyznał, że jest w nie najgorszej kondycji, ale potwierdził moje obawy, że kroplówka jest potrzebna. I on nie wie, co teraz zrobić, bo na oddział nie chce jej przyjmować. - Wie pani, mogę ją położyć tylko na sali czteroosobowej, musiałaby leżeć minimum trzy dni, a szkoda, bo jest osłabiona i na pewno coś jeszcze złapie - tłumaczy pediatra. - Panie doktorze, czyli tryb dzienny? - pytam retorycznie, pewna, że tak się stanie, bo z tej formy leczenia wielokrotnie korzystaliśmy. Tryb dzienny polega na tym, że dziecko jest formalnie przyjęte na oddział pediatrii, ale przebywa w domu, przyjeżdżając rano i wieczorem na badanie lekarskie, leki lub kroplówki. Forma świetna dla maluchów, które nie są obłożnie chore i choć wymagają dożylnego podawania leków, nie muszą ciągle przebywać na oddziale i oszczędzony jest im stres związany z pobytem w szpitalu.

Stropiony lekarz poinformował mnie, że tryb dzienny już nie działa, on nie wie dlaczego i "w ogóle proszę nie pytać". Wróciliśmy więc do domu, by oszczędzić córce złapania dodatkowo zapalenia płuc i zgodnie z zaleceniami leczyliśmy ją wszelkimi innymi możliwymi sposobami. Dużo dłużej, niż gdyby dostała te nieszczęsne kroplówki.

Choć córka wyzdrowiała, moja złość nie minęła. Dlaczego zamyka się coś dobrego, co się sprawdziło przez tyle lat? Dlaczego nagle dzieci potrzebujące pomocy tylko w trybie dziennym będą się musiały cisnąć w wieloosobowych salach (każde z rodzicem), zarażać chorobami jedne od drugiego i leżeć minimum trzy dni? A co z personelem, który teraz będzie miał dwa razy tyle roboty, bo nagle na oddziale pojawi się dużo więcej małych pacjentów? Jasne, są sytuacje, gdy dziecko rzeczywiście jest tak chore, że w szpitalu zostać musi, by mieć stałą opiekę specjalistów. Ale co, gdy nie musi? Rozmawiałam z wieloma rodzicami, którzy też nieraz z trybu dziennego korzystali. Wszyscy są oburzeni i przestraszeni jego likwidacją.

Mając taką możliwość, postanowiłam sprawdzić, co się stało z trybem dziennym opolskiej pediatrii. Zadzwoniłam do dyrektora WCM-u, potem do dyrekcji opolskiego NFZ-etu. I usłyszałam, że tryb dzienny nie został zamknięty, bo formalnie… nigdy nie istniał. Był po prostu dobrą wolą szpitala, by nie narażać dzieci na niepotrzebne stresy, jeśli nie wymagają ciągłego leżenia na oddziale, a zwykłe leczenie u lekarza rodzinnego już nie wystarcza. Co się więc stało z dobrą wolą? Przegrała z procedurami. Pojawił się bowiem problem z rozliczaniem takiego leczenia z Narodowym Funduszem Zdrowia. Zdarzało się bowiem, że rodzice - lecząc dziecko na pediatrii - jechali np. po leki do swojej przychodni. I takiego pobytu w szpitalu NFZ rozliczyć już nie mógł. Jak więc problem najłatwiej rozwiązać? Zamknąć tryb dzienny. Procedury - to słowo wielokrotnie przewijało się podczas tych rozmów. Nie wiadomo, gdzie wśród tych procedur jest dziecko, jego dobro i komfort. Gdzieś się zgubiły.

Czy ktoś zastanowił się nad innym wyjściem? Np. informowaniem i podpisywaniem przez rodziców deklaracji, że na czas leczenia w szpitalu zobowiązują się nie korzystać z pomocy innych ośrodków medycznych? Przedstawiłam ten pomysł w obu placówkach. Nie wiem, być może nie będzie to możliwe. Ale szukam sposobów. I o to też proszę szpital i NFZ. O szukanie sposobów innych niż ten najłatwiejszy, czyli zamykanie.

Cieszę się, że nie natrafiłam na mur. Bo i od dyrektora WCM-u Marka Piskozuba, i od dyrektora do spraw medycznych opolskiego NFZ-etu Tomasza Uhera usłyszałam zapewnienie, że panowie siądą do rozmów i rozwiążą problem z korzyścią dla małych pacjentów. Wierzę też, że dopilnuje tego opolski Urząd Marszałkowski. W końcu jesteśmy w specjalnej strefie demograficznej, w której urzędnicy powinni robić wszystko, co w ich mocy, by pomóc dzieciom i rodzicom.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska