Dzieje grzechu, czyli czym w ciągu wieków człowiek ranił Pana Boga

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Twój grzech to jakby powtórne wbijanie gwoździ w rany Jezusa.
Twój grzech to jakby powtórne wbijanie gwoździ w rany Jezusa.
Historia ludzi - począwszy od Adama i Ewy - jest także dziejami grzechów. Ale ich znaczenie się zmieniało. Przed wiekami za jedną z największych win uchodziło odstępstwo od wiary.

W Kościele starożytnym właśnie odstępstwo od wiary - wraz zabójstwem i cudzołóstwem - było uważane za najcięższe grzechy. Należało za nie pokutować właściwie do końca życia.

Historyk Kościoła bp Grzegorz Ryś zwraca uwagę, że zwłaszcza po zaprzestaniu prześladowań chrześcijan przez cesarza Decjusza (w III wieku) wielu chrześcijan miało za sobą doświadczenie bałwochwalstwa, czyli oddawania boskiej czci cesarzowi. Zastanawiano się, jak ich traktować. Przeważyło zdanie, że po odpowiedniej pokucie należy im pozwolić wrócić do Kościoła.

- Odstępstwo od wiary postawiono na czele triady grzechów najcięższych, bo ono uderzało bezpośrednio w Boga i w miłość do niego - mówi ks. prof. Tadeusz Dola, dziekan Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego. - Zabójstwo i cudzołóstwo obraża Boga, jak to określił Anzelm z Canterbury, pośrednio, a bezpośrednio czyni krzywdę człowiekowi.

Z dzisiejszej perspektywy problem niewiary czy odstępstwa od wiary wygląda inaczej. Grzechem jest to oczywiście nadal. Ale przed wiekami kimś, kto zaprzeczał istnieniu Boga, zajmowała się inkwizycja, zakładano bowiem, że działa w złej wierze. Dzisiaj nie tylko nikogo się za porzucenie wiary nie prześladuje.

W niektórych środowiskach obserwujemy swego rodzaju modę na deklarowanie odejścia z Kościoła, często połączone z oficjalnym aktem apostazji. Nawet 12-13 latkom z chrześcijańskich rodzin zdarza się deklarować - przynajmniej wobec rodziców - odejście od Boga.

- Dopiero druga połowa XIX wieku przyniosła hasło wolności religijnej - przypomina bp Ryś. - Europa jeszcze w XVII i XVIII wieku, tworzona pod hasłami absolutystycznymi, nie miała nic wspólnego z tolerancją, i to zarówno w państwach katolickich, jak protestanckich. Wszędzie funkcjonowała zasada: jedna władza, jedno prawo, jedna religia. Kościół hasło wolności religijnej przyjął tak naprawdę dopiero w wieku XX. Często sobie nie zdajemy sprawy, jakim przełomem w dziejach Kościoła był wiek XIX, a potem Sobór Watykański II.

Po pierwsze, pycha

Warto przypomnieć, że w czasach średniowiecza za jeden z najcięższych grzechów uchodziło krzywoprzysięstwo. Przysięgę traktowano niezwykle poważnie.

Znamy z literatury ("Krzyżacy" Sienkiewicza) przykłady puszczania rycerzy, którzy dostali się do niewoli w czasie bitwy, do domu po okup, czasem na drugi koniec Europy. Wiadomo było, że kto przysiągł, że daninę przywiezie, ten wróci, chyba że go po drodze zabiją. Dziś w praktyce traktujemy przysięgę znacznie łagodniej, by nie powiedzieć: mniej serio. Także przysięgę złożoną przy ołtarzu w czasie sakramentu małżeństwa czy kapłaństwa. Kiedyś krzywoprzysięstwo ścigała nawet inkwizycja.

- Trzeba pamiętać, że świat średniowieczny to jest jedna całość. Nie oddzielano w niej tego, co my dzisiaj nazywamy wymiarem doczesnym rzeczywistości, od wymiaru sakralnego - dodaje bp Grzegorz Ryś. - Kościół i państwo były ze sobą głęboko przemieszane. Wśród tzw. ruchów ubogich w XIII wieku często pojawiał się postulat odmowy składania przysięgi, wynikający zresztą z dosłownego odczytania słów Chrystusa: "Wcale nie przysięgajcie".

Tymczasem właściwy dla średniowiecza stosunek feudalny był oparty na przysiędze. Gwałtownie przeciw heretykom występowali więc, nawet szybciej niż Kościół, władcy świeccy.
- Traktowanie niezwykle serio przysięgi wiązało się też z dużo poważniejszym niż dziś stosunkiem do Boga i do wiary. Przysięga miała charakter religijny, więc domagała się absolutnie dotrzymania - tłumaczy prof. Dola. - Dziś wielu z nas mniej przejmuje się Panem Bogiem i przysięgą, także złożoną w Jego imię.

Pierwsze próby zestawiania i klasyfikowania grzechów i budowania ich hierarchii pojawiają się już w czasach chrześcijańskiej starożytności. Wyobrażano je zwykle w postaci drabiny, schodów lub łańcucha, co miało przypominać, że jeden grzech pociąga za sobą następne. Grecki mnich Ewagriusz z Pontu w IV wieku wymieniał osiem najsilniej niszczących mnicha grzechów: obżarstwo, nieczystość, chciwość, gniew, smutek, lenistwo, próżność i pychę.

Pamiętamy zapewne z lekcji katechezy zestaw siedmiu grzechów głównych (czyli tych, które stają się źródłem innych przewinień), który zawdzięczamy papieżowi Grzegorzowi Wielkiemu (żył na przełomie VI i VII wieku).

Wymienia on: pychę, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew i lenistwo. Kolejność w ciągu wieków się zmieniała, ale na czele niezmiennie pozostawała pycha.

- Bo też jest ona grzechem burzącym relacje człowieka zarówno z Bogiem, jak i z ludźmi - zwraca uwagę ks. prof. Dola. - Pycha utrudnia modlitwę, bo kto jest przekonany, że poradzi sobie sam, temu niełatwo prosić Boga o pomoc. Burzy też relacje z innymi. Nie tylko każe człowiekowi stawiać w centrum siebie i zamyka na potrzeby drugich, ale też utrudnia przyjęcie od bliźnich dobrego słowa czy czynu. To nie jest przypadek, że do motywu pychy odwołuje się także szatan, kusząc w raju pierwszych rodziców i przekonując ich, że jeśli sprzeciwią się Bogu, staną się tacy jak On.
Dzieje ludzkiego grzechu dotyczą nie tylko chrześcijaństwa. Nie zawsze pamiętamy, że jednym z elementów wiążących uczniów Chrystusa z judaizmem jest Dekalog, czyli dziesięć przykazań Bożych. W Starym Testamencie zostały one obudowane setkami szczegółowych nakazów i zakazów. Chrystus w Ewangelii uczy o dwóch najważniejszych przykazaniach - miłości Boga i miłości bliźniego jak siebie samego. Problem nie w liczbie przykazań, tylko w sposobie podejścia do nich. Mnożenie szczegółowych przepisów sprzyja patrzeniu na grzech bardziej z perspektywy prawniczej. Owocem tego jest myślenie typu: Gdzie dokładnie zaczyna się grzech i jak by tu Pana Boga z Jego prawem obejść. Takie myślenie nie jest wcale zastrzeżone tylko dla judaizmu. Iluż chrześcijan chciałoby tak patrzeć choćby na uczestnictwo w niedzielnej mszy św.: Jak bardzo mogę się spóźnić, żeby msza jeszcze była ważna? - pytamy nieraz. Gdybyśmy zostawili z boku podejście prawnicze i pamiętali, że na ołtarzu ponawia się jednocześnie Ostatnia Wieczerza i śmierć Chrystusa na krzyżu, to takie pytanie byłoby w ogóle niemożliwe.
Więcej miłości niż prawa
- To jest charakterystyczne dla naszych czasów - zwraca uwagę ks. Tadeusz Dola - że jesteśmy mniej rygorystyczni w podejściu do grzechu i do grzesznika. Bardziej uwzględniamy uwarunkowania psychologiczne czy społeczne, z których w dawnych wiekach czasem zwyczajnie nie zdawano sobie sprawy. Jest rzeczą właściwą, by jednocześnie na grzech, czyli na zło wyrządzone Bogu i człowiekowi patrzeć bardziej w perspektywie miłości. Powtórzę myśl Anzelma z Canterbury, że grzech obraża Boga. Może nawet lepiej byłoby powiedzieć, że nasz grzech rani Boga i rani drugiego człowieka, bo narusza więzy miłości, jakie nas z nimi łączą. Chrześcijanie dawnych wieków mieli silne poczucie, że ich grzechy są wielkie, skoro sam Pan Jezus za nie umarł na krzyżu z miłości. Toteż o wiele bardziej niż my za swoje grzechy pokutowali, w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, także publicznie.
Dobrym przykładem tego, jak w podejściu do grzechu są dziś bardziej uwzględniane czynniki społeczne i psychologiczne, jest kościelne podejście do samobójstwa. Oczywiście, ono nadal jest grzechem, skoro samobójca wchodzi w kompetencje Boga, jedynego Pana życia (stąd też kościelny sprzeciw wobec aborcji, eutanazji i wyroków śmierci). Ale odkąd dzięki rozwojowi psychologii i medycyny więcej wiemy o złożonych przyczynach decyzji samobójców, nikt im nie odmawia nie tylko kościelnego pochówku, ale i nadziei na życie wieczne: "Nie powinno się tracić nadziei dotyczącej wiecznego zbawienia osób, które odebrały sobie życie. Bóg, w sobie wiadomy sposób, może dać im możliwość zbawiennego żalu. Kościół modli się za ludzi, którzy odebrali sobie życie" - czytamy w "Katechizmie Kościoła katolickiego".
Zresztą taka świadomość musiała istnieć w Kościele i wcześniej. Św. Jan Vianney (żył na przełomie XVIII i XIX wieku) pocieszał w konfesjonale zapłakaną żonę mężczyzny, który odebrał sobie życie, skacząc do Sekwany: Proszę pani, między mostem i lustrem wody jest bardzo dużo czasu na szczery żal za grzechy.
W historii ludzkich grzechów zmieniało się też podejście do niektórych aspektów ludzkiej seksualności. Choć nie do wszystkich. Niezmiennie od dawnych czasów po dzisiejsze za grzech uważa się akt homoseksualny.
- Przede wszystkim dlatego - wyjaśnia ks. prof. Dola - że ze swej natury nie może on zakładać powstania nowego życia. W dawnych wiekach, gdy z powodu wysokiej śmiertelności zarówno dorosłych, jak i dzieci poczucie, że mamy jako ludzie obowiązek przekazywania życia, było pewnie silniejsze niż dziś, bardzo krytyczna była też ocena aktu homoseksualnego.
Ale samo patrzenie na ludzką seksualność zmieniło się ciągu wieków bardzo. Dla świętego Augustyna popęd seksualny związany był z zepsuciem, spowodowanym grzechem pierwszych rodzicóww raju. Kościół dawnych wieków doceniał małżeństwo z jego dobrami (sakrament, powołanie do życia potomstwa, wierność), ale towarzysząca aktowi seksualnemu namiętność była co najmniej w stanie podejrzenia. Dopiero nasze czasy przyniosły takie poglądy, jak choćby o. Ksawerego Knotza, który zachęca małżonków, by cieszyli się seksem, dbali o niego i nie rozdzielali życia intymnego od swojej religijności. Stąd już krok tylko do koncepcji "trzech ołtarzy" łączących męża i żonę: tego w Kościele, przy którym się modlą i przyjmują Eucharystię, stołu w domu, gromadzącego rodzinę we wspólnocie, i łoża, na którym małżonkowie dają sobie siebie nawzajem jako dar.
- W ludzkim ciele zawarta jest także właściwość oblubieńcza - pisał jeszcze jako biskup krakowski Karol Wojtyła - czyli zdolność wyrażania miłości, w której człowiek staje się dla człowieka darem.
- Takie myślenie o fizycznej bliskości przyniósł dopiero wiek XX - przyznaje ks. prof. Dola. - Wcześniej także grzech pierwszych rodziców był interpretowany nie tylko jako grzech nieposłuszeństwa Bogu, alei cudzołóstwa. W takiej interpretacji Ewa jest kusicielką. Wprawdzie w Starym Testamencie karą za cudzołóstwo było ukamienowanie obojga grzeszników, ale w praktyce częściej spotykało ono kobietę niż mężczyznę.
Na naszych oczach toczy się w Kościele dyskusja o dopuszczeniu do Komunii św. osób rozwiedzionych. Zwłaszcza biskupi niemieccy postulują, by wobec masowości zjawiska okazać większe miłosierdzie zwłaszcza tym, których pierwsze małżeństwa rozpadły się z winy współmałżonka, a osoba rozwiedziona w nowym związku stara się żyć po chrześcijańsku i w takim duchu wychowywać dzieci. Słowem - apelują o zastąpienie powszechnego zakazu dostępu do Eucharystii bardziej indywidualnym podejściem do poszczególnych osób i par.
Przeciwnicy tej koncepcji odwołują się wprost do słów Pana Jezusa w Ewangelii, który dystansuje się od Mojżesza, który pozwalał napisać list rozwodowy i oddalić żonę. Słowa Chrystusa są jednoznaczne: kto oddala żonę, popełnia cudzołóstwo. Kto oddaloną za żonę przyjmuje - także.
- Chrystus stawiał wysoko poprzeczkę nie tylko w dziedzinie VI przykazania - zauważa ks. Tadeusz Dola. - Kazał nadstawiać drugi policzek i uczył, że grzeszy przeciw przykazaniu "Nie zabijaj" także ten, kto się gniewa na swego brata. Na pewno potrzebna jest dziś w Kościele duszpasterska refleksja wokół tej sprawy. I papież jako pierwszy duszpasterz wraz Synodem Biskupów będzie ją prowadził.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska