Reporterzy 7 DNI przyglądali się, jak wygląda rekrutacja do armii.
Chcę iść do wojska, bo kumple mi opowiadali, że jest tam ekstra - mówi Olaf Cal, uczeń Zespołu Szkół nr 4 w Azotach, który marzy o służbie w czerwonych beretach. - Fali się nie boję, zresztą podobno to już przeszłość. Jak była fala, to było trochę bardziej przerąbane, ale w końcu i tak role się odwracały i każdy dziadek mógł się też powyżywać na kotach.
Takich entuzjastów zasadniczej służby wojskowej jak Olaf jest niewielu. Większość stających przed obliczem komisji ma nietęgie miny.
- Wojsko nie wychowuje, a deprawuje - twierdzi Artur Głomb, 18-letni uczeń liceum w Kędzierzynie. O swojej niechęci do służby wojskowej mówi tuż przed odebraniem książeczki wojskowej. W środku ma wpis: zdolny do służby. - Mam znajomych w wojsku i wiem, że jedyne, czego mogę się nauczyć w koszarach, to picie dużej ilości wódki i zażywanie narkotyków. Taka edukacja mnie nie interesuje.
Głomb jest uczniem i przynajmniej na razie powołanie do armii mu nie grozi, ale obawia się o swoją przyszłość.
- Wystarczy, że źle zdam maturę i nie dostanę się na studia, a już mogę dostać "bilet" do jednostki - mówi.
Wezwani przed komisję poborową mężczyźni w jej siedzibie przy placu Wolności w Kędzierzynie-Koźlu spędzają kilka godzin. Najpierw spisywane są ich dane. Później trzeba czekać na badanie lekarskie.
- To badanie kompleksowe. Określamy w nim ogólny stan zdrowia - wyjaśnia przewodniczący komisji Janusz Kuzioła, specjalista chirurg.
Do badania staje Rafał Daniel. Najpierw doktor Maria Breś mierzy mu ciśnienie. Następnie Daniel podchodzi do lekarza Mariusza Ogłódka, który bada mu wzrok. Po chwili. stojąc w odległości kilku metrów od pacjenta, doktor szeptem wypowiada: "dwadzieścia osiem". Chłopak powtarza bezbłędnie. Według procedur komisji lekarskiej to oznacza, że ze słuchem poborowego jest wszystko w porządku. Na koniec Daniel wchodzi za parawan. Tam lekarz bada m.in. jego postawę.
- Wady wzroku, postawy i układu kostnego to najczęstsze schorzenia, jakie stwierdzamy u poborowych - wyjaśnia doktor Kuzioła. - Zdarzają się także symulanci. To zresztą w naszym kraju już długoletnia tradycja, by udawać chorego w celu uniknięcia służby w wojsku.
Najczęściej poborowi symulują choroby psychiczne. W takich sytuacjach komisja nie podejmuje decyzji samodzielnie, lecz wysyła podejrzanego na specjalistyczne badania lekarskie.
Rafał Daniel po badaniu nie ma szczęśliwej miny.
- Udawanie chorego nie ma sensu. Jestem zdrowy i naprawdę zagrożony służbą wojskową - mówi z obawą. - W tej chwili nie uczę się, więc do wojska trafię już niebawem.
Większość poborowych obawia się panującego w wojsku chamstwa i fali, czyli znęcania się "dziadków" (starszych żołnierzy) nad "kotami" (poborowymi rozpoczynającymi dopiero służbę). Poza tym poborowi nie wierzą w możliwość nauczenia się czegokolwiek w trakcie rocznej służby.
- To rok wyrwany z życiorysu - powtarzają zgodnie. Niektórzy popierają swoje zdanie opowieściami znajomych.
- Mam kolegę, który w ciągu dziesięciu miesięcy wystrzelał sześćdziesiąt nabojów, a na poligonie był zaledwie czterokrotnie - opowiada Artur Głomb. - Jeśli tak jest, to czemu właściwie ma służyć zasadnicza służba? Uważam, że to bezsensowne wydawanie kasy, dlatego jestem za armią zawodową.
- Ja na szczęście otrzymałem wpis o niezdolności do służby - mówi ucieszony Sławek Fojcik z Kędzierzyna-Koźla.
Są również inne sposoby uniknięcia 12-miesięcznego pobytu w wojsku.
- Ja do armii iść nie chcę i nie pójdę - deklaruje jeden z poborowych. - Ratunkiem jest dla mnie niemiecki paszport. Jak będą mnie chcieli wcielić do woja, wyjadę za granicę.
Podobnie kalkulowali wszyscy nasi rozmówcy, dysponujący podwójnym obywatelstwem.
Ostatnim aktem poboru jest odebranie książeczki wojskowej.
- Od tej pory proszę ją zawsze nosić przy sobie - instruuje każdego poborowego major Ryszard Jakubiak.
Byli i tacy, którzy po opuszczeniu komisji nie mogli się wprost doczekać momentu, w którym zostanie im wręczony bilet do którejś z jednostek wojskowych.
- O służbie w wojsku marzę od dziecka, to musi być przecież superprzygoda - mówi Dawid Gasztych. - Chciałem kiedyś nawet zgłosić się na ochotnika, ale teraz wyskoczyła mi okazja wyjazdu do pracy w Holandii i mam trudny wybór przed sobą.