Dziś koniec świata? Apokalipsa zacznie się od trzęsienia ziemi

Redakcja
Jeśli dziś sobota - to oznacza koniec świata. Zacznie się od trzęsienia ziemi. Potem będzie jeszcze gorzej. Tylko 2 miliony osób przeżyje. Wybrani dadzą początek nowej ludzkości i cywilizacji.

Takie przesłanie na falach swej radiostacji objawił 89-letni kaznodzieja Halod Camping. A niedowiarków pyta: - Pokażesz mi dowód w Biblii, że 21 maja nie będzie końca świata?

Słuchaczy Family Radia ta logika przekonuje: - Boję się, że nie doczekam rozgrzeszenia, zbyt wiele w życiu złego czyniłem - mówi telewizyjnemu reporterowi trzydziestoletni Fabio.
Może jednak Fabio nie ma powodów do obaw, bowiem proroctwo kaznodziei Campinga nie musi się spełnić, tak jak nie spełniło się wiele innych proroctw i teorii na temat zagłady naszej ziemi. I póki żyjemy, póty będziemy sobie tworzyć kolejne wizje końca.

Ludzie lubią mieć poczucie panowania nad otoczeniem, więc są też zainteresowani posiadaniem wiedzy na temat tego, kiedy nadejdzie zagłada - mówi psycholog społeczny dr Tomasz Grzyb z Opola, pracownik naukowy Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej we Wrocławiu. - Znajac datę końca świata, wiemy rzeczy ostateczne. Odpowiedź na pytanie, jaka jest data naszej śmierci jest jedną z najbardziej pożądanych. Choć oczywiście nie mamy wpływu na globalny koniec, to przynajmniej wiemy, kiedy on nastąpi. Po co więc planować grilla na niedzielę, skoro koniec będzie wieczorem w sobotę.

A więc w sobotę, o 18.00 lokalnego czasu, w każdym kraju, następować będą trzęsienia ziemi. Za nimi przyjdą inne katastrofy.
Tak wieszczy Camping.

Strach milenijny
- Szczególnie chętnie zgadzamy się na rychły koniec świata w okresach milenijnych - zwraca uwagę psycholog.

W średniowieczu na przełomie lat 999 i 1000 roku sprzedawano majątki, wypuszczano z więzień zbrodniarzy. Wizje te sprawiły, że chłopi nie obsiewali pól, uznając, że i tak nie dane im będzie doczekać zbiorów. Koniec świata jednak nie nastąpił, co - dla odmiany - dało początek tradycji zabawy sylwestrowej. Czyli: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Kolejną z dat, które miały oznaczać zagładę, wyznaczyła brytyjska samozwańcza mistyczka, Joanna Southcoo. Miała bardzo częste objawienia, między innymi, że - jako dziewica, niczym Maryja - narodzi Mesjasza. Wizje publikowano i zyskały one oraz ich autorka ponadstutysięczną rzeszę wielbicieli. Dzień powicia Mesjasza ustalono na 19 czerwca 1814.
Wtedy też świat miał się skończyć.

Faktycznie, Joannie brzuch urósł, ale do szczęśliwego rozwiązania nie doszło, podobnie jak do zagłady.

Sama Joanna zmarła dwa miesiące po ustalonym przez siebie terminie końca świata.
Do globalnej zagłady nie doszło też sto lat później (to kolejna data), choć zaczęła się I wojna światowa, co wielu uważa za przejaw spełnienia proroctwa. Podobnie na obecne trzęsienia ziemi w Turcji (w nocy z czwartku na piątek) wielu zwolenników proroctwa Campinga patrzy, jak na preludium do wydarzeń, o których mówi kaznodzieja.

- Ludzie są mistrzami interpretacji, szczególnie jeśli chcą usłyszeć czy zobaczyć to, co jest zgodne z ich nastawienien. Niektórzy na Marsie widzą rysy twarzy, tak inni w tureckich trzęsieniach ziemi - sygnał o nadchodzącym końcu. Tylko dlaczego tego sygnału nikt nie widział w o wiele groźniejszym japońskim tsunami sprzed miesiąca? - pyta Tomasz Grzyb.

Sekty i kosmici
Wraz ze zbliżaniem się 2000 roku, przybywało wizji zagłady. Łączono je nie tylko z przepowiedniami, ale i ze znakami, jakie przychodziły z nieba. Richard Noone zapowiedział, że koniec ostateczny nastąpi 5 maja w wyniku ulokowania w jednej linii paru planet Układu Słonecznego. To rzadkie zjawisko miało spowodować globalne zlodowacenie. Noone zapomniał jednak, że milenijne wizje końca świata dotyczą tylko chrześcijan. Chińczyków na przykład obowiązuje zupełnie inny kalendarz. Podobny kłopot jest z interpretacją przepowiedni Majów, bo choć zapewne czynili je wedle własnego kalendarza, odczytywane są one wedle kalendarza współczesnego.

Bardziej realna od proroctwa Noona okazała się wizja "strajku" komputerów, które nie dadzą sobie rady z datą 2000 roku. Ale i z tej opresji ludzkość, a szczególnie informatycy, wyszli obronną ręką.
- Niestety strach przed końcem świata jest też wykorzystywany przez liderów sekt - zauważa Tomasz Grzyb. - Potrafią oni doprowadzić do zbiorowych samobójstw swych wyznawców.
W Ugandzie na przełomie XX i XXI wieku pół tysiąca członków sekty popełniło samobójstwo na wieść o zbliżającym się milenijnym Armagedonie. Członkowie seksty dokonywali samospalenia. Ofiarami padały także dzieci.

Piętnaście lat temu sekta Heaven’s Gate popełniła zbiorowe samobójstwo na wieść o zbliżającej się komecie Halle’a - Boppa. Kometa ta stała się najjaśniejszym obiektem na niebie, ale daleko jej było do zderzenia się z naszym globem. Wyznawcom ideologii przejścia wrót nieba (od nazwy sekty - Heaven’s Gate), uważającym się zresztą za następców Jezusa, samo odkrycie komety wystarczyło jednak jako dowód na to, że nadszedł czas ostatecznego rozwiązania. Wraz z kometą do Ziemi zbliżał się bowiem statek kosmiczny, którego załoga miała zabrać wybrańców ku lepszemu życiu. Warunkiem jednak do odbycia tej kosmicznej podróży było wyzwolenie ciała z duszy, czyli śmierć.
Czemu sektom tak łatwo szerzyć teorie zagłady? - Bo do tych zgromadzeń wchodzą osoby bombardowane przez liderów serią komunikatów: o tym, że są świetne, że są akceptowane, że wreszcie doceniane. Potem pojawia się reguła wzajemności, która jest konsekwentnie realizowana, aż do ostatecznych rozwiązań - mówi Grzyb.

Zagłada przyjdzie z nieba?
W połowie lutego bieżącego roku świat zelektryzowała wiadomość: w naszym kierunku pędzi asteroida Apophis. Prawdopodobieństwo, że uderzy w Ziemię, wynosiło na początkowym etapie obliczeń jak 1 do 40. Czyli - kosmiczne bum było prawie pewne. Pisaliśmy o tym w nto z 26 lutego.
Dr Cezary Migaszewski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, specjalista od mechaniki ciał niebieskich: -O tym, że asteroida Apophis (nazwa pochodzi od Apophisa, demona destrukcji i symbolu ciemności w mitologii egipskiej) uderzy w Ziemię, donoszono już nie raz. Wraz z pojawieniem się coraz bardziej precyzyjnych danych na temat masy i prędkości oraz toru lotu obiektu, prawdopodobieństwo uderzenia Apophisa w nasz glob malało. W tej chwili wynosi 1:250 000. Według mnie nie ma powodów do obaw.

Cztery lata temu odkryto obiekt o średnicy około 100 metrów i nazwano go 2007VK184.
Może w nas uderzyć w 2048 roku. Prawdopodobieństwo tej katastrofy jest faktycznie duże - wynosi 1 do 10 000. Identyczne jak w przypadku innego obiektu, odkrytego w tym roku, o nazwie 2-11AG5.
- Skutki zderzenia z tymi asteroidami byłyby poważne - mówi astronom z Torunia. - Mielibyśmy drugą katastrofę tunguską - jeśli obiekt spadłby na las. Jeśli na tereny zamieszkane - to siła uderzeniowa mogłaby zmieść z powierzchni ziemi budynki w promieniu kilkudziesięciu kilometrów.

Bombardowanie wciąż trwa - rocznie spada na ziemię 15 tysięcy kamyczków o wadze powyżej 100 gramów. Tych ważących powyżej 10 kilogramów - około 500. Ale 2/3 powierzchni Ziemi zajmują oceany, a tylko niewielka część lądów jest gęsto zaludniona. Więc prawdopodobieństwo upadku takiego ciała niebieskiego na nasze głowy jest małe. Choć, gdyby taki kamyk spadł na czyjś dom, to trzeba byłoby budynek stawiać od nowa…

W kosmosie wciąż dochodzi do stłuczek. Duże bombardowanie przyjmuje na siebie Jowisz, nieprzypadkowo nazywany jest on tarczą Ziemi. Często jego przyciąganie grawitacyjne odchyla trajektorię lotu asteroid, ściąga je na siebie, ratując inne planety przed uderzeniem.
O tym, że w 2004 r. w Jowisza uderzy kometa Shoemaker-Levy 9, wiadomo było od 1993. W lipcu roku następnego przewidywania się spełniły.

Pierwszy fragment komety uderzył w Jowisza z prędkością 60 km/s. Wywołana uderzeniem eksplozja spowodowała wyrzucenie gazów na wysokość 3000 km. Ponad atmosferę planety. Miejsce uderzenia, w którym poprzednio panowała temperatura minus 140 stopni Celsjusza, rozgrzało się do 24 000 stopni. Po uderzeniu powstał krater o szerokości 6 tysięcy kilometrów. Jeszcze potężniejszą eksplozję wywołało uderzenie w Jowisza kolejnego odłamka komety, ślad po tym uderzeniu był większy niż średnica Ziemi.

- To, co wydarzyło się na Jowiszu, pokazuje, że kosmiczna zagłada Ziemi jest możliwa - podkreśla toruński astronom.

Będzie deszcz?
Słowa naukowca nie spełnią się w nabliższym czasie. Specjalnie dla nto pracownik obserwatorium astronomicznego Uniwersytetu Opolskiego dokładnie przestudiował niebo:
- I nic szczególnego się nie dzieje - mówi Marcin Szponko. - Około godziny 21.00 możemy obserwować - patrząc w kierunku południowym - gwiazdozbiór Panny. Godzinę później - gwiazdozbiór Łabędzia, który jest już charakterystyczny dla nieba letniego.

W pierwszych miesiącach tego roku na niebie było trochę zamieszania, bo obok Ziemi przeleciały około tysiącmetrowe planetoidy.

- Ale i tak to była bezpieczna odległość, około 500 tysięcy kilometrów. Natomiast teraz na niebie - nuda. - mówi Marcin Szponko.

Dla niedowiarków mamy jeszcze opinię astrolog i wróżki Merkany:
- Ta sobota stoi pod znakiem wibracji liczby "trzy", a Księżyc jest w znaku Koziorożca. Oznacza to, że trzeba postępować bardzo racjonalnie, pilnować swych spraw i pieniędzy, nie dać się ponieść fantazji i pośpiechowi. No i pogoda może się popsuć. Ale o zgłądzie nie ma mowy. Czyli - jeśli dziś jest sobota, to końca świata nie będzie. Co najwyżej spadnie deszcz.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska