Ekosiła. Jak ekolodzy zablokowali rozbudowę elektrowni

Archiwum
Archiwum
Tomasz Wollny, działacz Stowarzyszenia Technologii Ekologicznych Silesia, zasłynął z tego, że wstrzymał budowę kolejnych bloków Elektrowni Opole. Nie wisiał na kominie. Po prostu wyciągnął przepisy.

Polska to nie tylko kraj zmieniających się przepisów, urzędniczego niedoinformowania, ale też - zwyczajnego dyletanctwa oraz pośpiesznego "przyklepywania" papierów, byle zdążyć z terminami, nie bacząc nawet na oczywiste proceduralne uchybienia.

Łatwo więc znaleźć formalne powody do skutecznego oprotestowania inwestycji. Tak było w połowie maja w przypadku autostrady A2 - ekolodzy odkryli, że jest ona... za szeroka, przynajmniej w świetle decyzji środowiskowej związanej z jej budową. Uzgodnienia zakładały inny przekrój autostrady. Już po wydaniu decyzji środowiskowej Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad zdecydowała o poszerzeniu pasa dzielącego jezdnie z 5 do 12,5 metra.

Równie dobrze można składać wniosek pozwolenie budowlane na dom o powierzchni 100 metrów, a potem wprowadzić zmiany w projekcie i wybudować willę 200-metrową.

- Trasa A2 w rejonie Mińska to ewidentny przykład łamania zapisów środowiskowych. Złożymy skargę do Komisji Europejskiej, Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i nadzoru budowlanego. Inwestycja może utracić dofinansowanie z powodu niedotrzymania norm środowiskowych - mówi Radosław Ślusarczyk, znany polski działacz ekologiczny (słynie z wielu skutecznych i brawurowych akcji, m.in. w obronie wilka). Duet ekolog-prawnik ma w Polsce duże pole do popisu, bo samych stron ustaw związanych z ochroną środowiska w ciągu dekady przybyło kilka tysięcy.

- W przypadku Elektrowni Opole współpracowaliśmy z fundacją ClientEarth Poland, skupiającą prawników wyspecjalizowanych w przepisach związanych z ochroną środowiska, pracują w tej fundacji osoby, które nabierały doświadczenia w renomowanych kancelariach prawnych - przyznaje Wollny, który sam odebrał techniczne wykształcenie na niemieckich uczelniach.
Rtęć szkodzi
Ekolodzy i prawnicy prześwietlili dokumentację opolskiej elektrowni, która była podstawą do wydania tzw. decyzji środowiskowej (decyzja ta pozwala na zdobycie pozwolenia budowlanego).
- W wielu obszernych fragmentach dokumentacja była dobrze przygotowana, ale zabrakło już tego w kwestii emisji zanieczyszczeń do wód. Nie wiem, czy zawinił pośpiech czy oszczędności. Chociaż wydaje mi się, że przy przygotowywaniu dokumentacji środowiskowej inwestycji wartej 11 mld złotych brutto chyba nie powinno się oszczędzać. Tym bardziej że już wcześniej zwracaliśmy uwagę, że w przypadku inwestycji zabezpieczenia dotyczące emisji zanieczyszczeń do wody są niewystarczające. Ignorowano nas. Tymczasem elektrownia po rozbudowie będzie emitować 22 mln metrów sześciennych ścieków, w nich jest rtęć, bo rtęć jest też w węglu. Zaś w Odrze i tak są przekroczone normy rtęci.
- Rtęć w rzece to rtęć w rybach żyjących w niej. Związek dostaje się także do Bałtyku. Potem zjadamy ją na przykład z dorszem - mówi Wollny.
Więcej argumentów nie trzeba było. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uchylił decyzję Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Opolu o środowiskowych uwarunkowaniach i - co za tym idzie - zgodę na realizację przedsięwzięcia. PGE, do którego należy elektrownia, może jeszcze wnioskować o kasację wyroku. Albo opracować nową, lepszą dokumentację.
- Inwestorzy w Polsce uczą się, że nie można lekceważyć ekoprocedur i działań związanych z badaniem oddziaływania inwestycji na środowisko. - mówi Wollny.
Hindusi też się bali?
Jeszcze niedawno mieliśmy nadzieję, że na Opolszczyźnie powstanie hinduska fabryka opon. Inwestor brał pod uwagę dwie lokalizacje: Środę Śląską na Dolnym Śląsku oraz Kędzierzyn-Koźle. To mogła być dla nas inwestycja wszech czasów - wyceniona została na 200 mln euro, a w fabryce zatrudnienie miało znaleźć nawet 1000 osób. Jednak w ostatniej chwili koncern wycofał swą ofertę. Dlaczego? Poza powszechnymi opiniami o konflikcie między władzami powiatu a gminy dotyczącym nieodpłatnego przekształcenia gruntów, to właśnie kwestie ekologii mogły być też brane pod uwagę przy podejmowaniu przez Hindusów niepomyślnej dla regionu decyzji. Uruchomienie gigantycznej fabryki opon oznacza bowiem emisję związków benzenu do powietrza, a przecież powietrze nad Kędzierzynem i tak jest już bardzo zanieczyszczone, w wielu parametrach przekracza dopuszczalne normy.
- Nie nasza wina, że władze lokalne i regionu nie potrafią sobie dać rady z przekraczającym normy zanieczyszczeniem powietrza w Kędzierzynie-Koźlu - zwraca uwagę Wollny.
Decyduje sąd
Gdy inwestor odchodzi, region traci wpływy z podatków, a ludzie - perspektywę zatrudnienia. I niewiele ich wtedy obchodzi kwestia środowiska, tego, jakie ryby pływają w Odrze czy w Bałtyku oraz lądują na ich talerzu i jakim powietrzem oddychają w Kędzierzynie. Ekologów nazywa się hamulcowymi gospodarki.
- Często urzędnicy podsycają te negatywne opinie, aby przykryć swoją niekompetencję lub opieszałość. Nie rozumiem też, dlaczego, jeśli po przegranym przetargu jakaś firma - składając kolejne protesty - wstrzymuje inwestycję, to dla społeczeństwa jest to sytuacja w porządku, firma przecież walczy o swoją kasę i ma do tego prawo. Ale gdy w sądzie wygrywają racje ekologów - mówi się o ekooszołomstwie - mówi Wollny.
W przypadku wstrzymywania inwestycji ostatnie słowo należy do sądów. To one decydują, czy niektóre administracyjne decyzje i umowy nie zawierają uchybień. Jeśli tak, inwestor ma problem, na własne życzenie.
Polscy zieloni doczekali się również łatki ekoterrorystów. Geneza ekoterroryzmu wiąże się z organizacją radykalnych ekologów Earth Liberation Front (Front Wyzwolenia Ziemi), która zasłynęła z aktów wandalizmu na terenach oprotestowanych przez nich inwestycji czy pokazowych akcji uwalniania więzionych zwierząt. Według FBI organizacje ekoterrorystyczne to obecnie jedno z większych zagrożeń dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych.
U nas pojawiają się opinie, że zielone organizacje są na garnuszku obcych koncernów, którym zależy na hamowaniu rozwoju kraju. Parę miesięcy temu spekulowano, że ekolodzy przeciwni wydobyciu gazu łupkowego w Polsce są wspierani finansowo przez Rosjan, obawiających się, że polski gaz łupkowy może zachwiać ich interesami w Europie Środkowej.
Natomiast ci, którzy niespecjalnie optują za spiskową teorią, a jednocześnie nie są przychylni ekologom, zwracają uwagę, że część protestów zielonych może być obliczona na uzyskanie korzyści nie tylko dla środowiska naturalnego. Słynna była sprawa związaną z budową jednego z warszawskich centrów handlowo-usługowych: oprotestowująca inwestycję organizacja Przyjazne Miasto uzyskała od inwestora dwumilionową rekompensatę, dzięki czemu cofnęła swoją skargę, a następnie rozpoczęła współpracę przy inwestycji.
- Te opinie są krzywdzące dla prawdziwych ekologów - stwierdza Wollny. - Ja mam firmę, z niej się utrzymuję. A do działalności ekologicznej dopłacam.
Organizacje ekologiczne rozliczają się ze swoich funduszy i podlegają rozmaitym kontrolom, w tym podatkowym, na takich samych zasadach jak inne zobowiązane podmioty prawa.
Prof. Andrzej Kraszewski, były minister środowiska, o polskim ekoterroryzmie mówi tak: - We wszystkich przypadkach, w których dotąd spotkałem się z terminem ekoterroryzm, była to próba wyjaśnienia nieudolności urzędników i chęci pójścia na skróty, ominięcia procedur.
Ekoabsurdy
Dr Arkadiusz Nowak, botanik, pracownik naukowy Uniwersytetu Opolskiego, przyznaje, że słowo ekolog nabrało różnych znaczeń, bywa, że ocierających się o absurd:
- Ekolog - teoretycznie - to osoba dbająca o zachowanie lub przywrócenie równowagi w przyrodzie - wyjaśnia Nowak. - Tymczasem teraz ekolodzy to: ludzie promujący zdrowy styl życia, na przykład jazdę na rowerze, a więc i budowę ścieżek rowerowych... przez las. To także miłośnicy przyrody, którzy szczerze cierpią nad każdą zniszczoną, choćby pospolitą rośliną. Dalej - to młodzi, których łatwo uwieść wielkimi hasłami. Czy choćby wreszcie ekomaklerzy, którzy chcą skorzystać z unijnych funduszy powiązanych z ekologią.
Dr Nowak był wojewódzkim konserwatorem przyrody, gdy zieloni blokowali budowę autostrady A4 w rejonie Góry św. Anny. - Wśród protestujących byli fachowcy, wiedzący, na czym polega bogactwo i skarb przyrodniczy tych terenów, z nimi można było jeszcze logicznie porozmawiać. Do drzew przykuli się jednak w większości młodzi ludzie, którymi łatwo było manipulować. Powtarzali hasła, że autostrady to przekleństwo dla środowiska - wspomina. - Wielu z protestujących i kierujących akcją przyjechało na Górę św. Anny samochodami obklejonymi autostradowymi winietkami, musieli często z tego "przekleństwa" korzystać.
Nowak nie sądzi, aby w Polsce powszechny był ekoterroryzm kierowany i finansowany przez obce grupy interesów. Ale zwraca uwagę na inną, być może nawet groźniejszą formę ekoabsurdów.
- Wraz z wejściem do Unii Europejskiej jesteśmy obowiązani do przestrzegania szeregu unijnych dyrektyw środowiskowych, które kompletnie nie uwzględniają regionalizmów polskiej przyrody - mówi. Przykłady można mnożyć:
Konwalia majowa - właśnie kwitnie, praktycznie niemal w każdym ogródku. - W lasach też mamy bardzo dużo konwalii, taka jest specyfika naszego regionu - mówi Arkadiusz Nowak. - Ale jeśli jakaś babcia sprzeda konwalię na targowisku i nie udowodni na przykład strażnikowi miejskiemu, że konwalia ta pochodzi z ogródka, a nie z lasu - ma mandat.
Ekolodzy tacy jak Nowak parę razy na różnych konferencjach apelowali do Ministerstwa Środowiska, aby odstąpić od ślepego wcielania w życie europejskich zaleceń i brać pod uwagę polskie przyrodnicze regionalizmy. - Co pięć lat uaktualniamy w Polsce listę roślin i zwierząt zagrożonych wyginięciem, wiemy więc doskonale, jakie gatunki potrzebują u nas ochrony, a jakie już nie. Nasze apele pozostały jednak bez echa. z

Rtęć szkodzi

Ekolodzy i prawnicy prześwietlili dokumentację opolskiej elektrowni, która była podstawą do wydania tzw. decyzji środowiskowej (decyzja ta pozwala na zdobycie pozwolenia budowlanego).

- W wielu obszernych fragmentach dokumentacja była dobrze przygotowana, ale zabrakło już tego w kwestii emisji zanieczyszczeń do wód. Nie wiem, czy zawinił pośpiech czy oszczędności.

Chociaż wydaje mi się, że przy przygotowywaniu dokumentacji środowiskowej inwestycji wartej 11 mld złotych brutto chyba nie powinno się oszczędzać. Tym bardziej że już wcześniej zwracaliśmy uwagę, że w przypadku inwestycji zabezpieczenia dotyczące emisji zanieczyszczeń do wody są niewystarczające. Ignorowano nas.

Tymczasem elektrownia po rozbudowie będzie emitować 22 mln metrów sześciennych ścieków, w nich jest rtęć, bo rtęć jest też w węglu. Zaś w Odrze i tak są przekroczone normy rtęci.
- Rtęć w rzece to rtęć w rybach żyjących w niej. Związek dostaje się także do Bałtyku. Potem zjadamy ją na przykład z dorszem - mówi Wollny.

Więcej argumentów nie trzeba było. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uchylił decyzję Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Opolu o środowiskowych uwarunkowaniach i - co za tym idzie - zgodę na realizację przedsięwzięcia. PGE, do którego należy elektrownia, może jeszcze wnioskować o kasację wyroku. Albo opracować nową, lepszą dokumentację.

- Inwestorzy w Polsce uczą się, że nie można lekceważyć ekoprocedur i działań związanych z badaniem oddziaływania inwestycji na środowisko. - mówi Wollny.

Hindusi też się bali?

Jeszcze niedawno mieliśmy nadzieję, że na Opolszczyźnie powstanie hinduska fabryka opon. Inwestor brał pod uwagę dwie lokalizacje: Środę Śląską na Dolnym Śląsku oraz Kędzierzyn-Koźle.

To mogła być dla nas inwestycja wszech czasów - wyceniona została na 200 mln euro, a w fabryce zatrudnienie miało znaleźć nawet 1000 osób. Jednak w ostatniej chwili koncern wycofał swą ofertę.

Dlaczego? Poza powszechnymi opiniami o konflikcie między władzami powiatu a gminy dotyczącym nieodpłatnego przekształcenia gruntów, to właśnie kwestie ekologii mogły być też brane pod uwagę przy podejmowaniu przez Hindusów niepomyślnej dla regionu decyzji.

Uruchomienie gigantycznej fabryki opon oznacza bowiem emisję związków benzenu do powietrza, a przecież powietrze nad Kędzierzynem i tak jest już bardzo zanieczyszczone, w wielu parametrach przekracza dopuszczalne normy.

- Nie nasza wina, że władze lokalne i regionu nie potrafią sobie dać rady z przekraczającym normy zanieczyszczeniem powietrza w Kędzierzynie-Koźlu - zwraca uwagę Wollny.

Decyduje sąd

Gdy inwestor odchodzi, region traci wpływy z podatków, a ludzie - perspektywę zatrudnienia. I niewiele ich wtedy obchodzi kwestia środowiska, tego, jakie ryby pływają w Odrze czy w Bałtyku oraz lądują na ich talerzu i jakim powietrzem oddychają w Kędzierzynie. Ekologów nazywa się hamulcowymi gospodarki.

- Często urzędnicy podsycają te negatywne opinie, aby przykryć swoją niekompetencję lub opieszałość. Nie rozumiem też, dlaczego, jeśli po przegranym przetargu jakaś firma - składając kolejne protesty - wstrzymuje inwestycję, to dla społeczeństwa jest to sytuacja w porządku, firma przecież walczy o swoją kasę i ma do tego prawo. Ale gdy w sądzie wygrywają racje ekologów - mówi się o ekooszołomstwie - mówi Wollny.

W przypadku wstrzymywania inwestycji ostatnie słowo należy do sądów. To one decydują, czy niektóre administracyjne decyzje i umowy nie zawierają uchybień. Jeśli tak, inwestor ma problem, na własne życzenie.

Polscy zieloni doczekali się również łatki ekoterrorystów. Geneza ekoterroryzmu wiąże się z organizacją radykalnych ekologów Earth Liberation Front (Front Wyzwolenia Ziemi), która zasłynęła z aktów wandalizmu na terenach oprotestowanych przez nich inwestycji czy pokazowych akcji uwalniania więzionych zwierząt. Według FBI organizacje ekoterrorystyczne to obecnie jedno z większych zagrożeń dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych.

U nas pojawiają się opinie, że zielone organizacje są na garnuszku obcych koncernów, którym zależy na hamowaniu rozwoju kraju. Parę miesięcy temu spekulowano, że ekolodzy przeciwni wydobyciu gazu łupkowego w Polsce są wspierani finansowo przez Rosjan, obawiających się, że polski gaz łupkowy może zachwiać ich interesami w Europie Środkowej.

Natomiast ci, którzy niespecjalnie optują za spiskową teorią, a jednocześnie nie są przychylni ekologom, zwracają uwagę, że część protestów zielonych może być obliczona na uzyskanie korzyści nie tylko dla środowiska naturalnego. Słynna była sprawa związaną z budową jednego z warszawskich centrów handlowo-usługowych: oprotestowująca inwestycję organizacja Przyjazne Miasto uzyskała od inwestora dwumilionową rekompensatę, dzięki czemu cofnęła swoją skargę, a następnie rozpoczęła współpracę przy inwestycji.

- Te opinie są krzywdzące dla prawdziwych ekologów - stwierdza Wollny. - Ja mam firmę, z niej się utrzymuję. A do działalności ekologicznej dopłacam.

Organizacje ekologiczne rozliczają się ze swoich funduszy i podlegają rozmaitym kontrolom, w tym podatkowym, na takich samych zasadach jak inne zobowiązane podmioty prawa.
Prof. Andrzej Kraszewski, były minister środowiska, o polskim ekoterroryzmie mówi tak: - We wszystkich przypadkach, w których dotąd spotkałem się z terminem ekoterroryzm, była to próba wyjaśnienia nieudolności urzędników i chęci pójścia na skróty, ominięcia procedur.

Ekoabsurdy

Dr Arkadiusz Nowak, botanik, pracownik naukowy Uniwersytetu Opolskiego, przyznaje, że słowo ekolog nabrało różnych znaczeń, bywa, że ocierających się o absurd:

- Ekolog - teoretycznie - to osoba dbająca o zachowanie lub przywrócenie równowagi w przyrodzie - wyjaśnia Nowak. - Tymczasem teraz ekolodzy to: ludzie promujący zdrowy styl życia, na przykład jazdę na rowerze, a więc i budowę ścieżek rowerowych... przez las. To także miłośnicy przyrody, którzy szczerze cierpią nad każdą zniszczoną, choćby pospolitą rośliną. Dalej - to młodzi, których łatwo uwieść wielkimi hasłami. Czy choćby wreszcie ekomaklerzy, którzy chcą skorzystać z unijnych funduszy powiązanych z ekologią.

Dr Nowak był wojewódzkim konserwatorem przyrody, gdy zieloni blokowali budowę autostrady A4 w rejonie Góry św. Anny. - Wśród protestujących byli fachowcy, wiedzący, na czym polega bogactwo i skarb przyrodniczy tych terenów, z nimi można było jeszcze logicznie porozmawiać.

Do drzew przykuli się jednak w większości młodzi ludzie, którymi łatwo było manipulować. Powtarzali hasła, że autostrady to przekleństwo dla środowiska - wspomina. - Wielu z protestujących i kierujących akcją przyjechało na Górę św. Anny samochodami obklejonymi autostradowymi winietkami, musieli często z tego "przekleństwa" korzystać.

Nowak nie sądzi, aby w Polsce powszechny był ekoterroryzm kierowany i finansowany przez obce grupy interesów. Ale zwraca uwagę na inną, być może nawet groźniejszą formę ekoabsurdów.
- Wraz z wejściem do Unii Europejskiej jesteśmy obowiązani do przestrzegania szeregu unijnych dyrektyw środowiskowych, które kompletnie nie uwzględniają regionalizmów polskiej przyrody - mówi.

Przykłady można mnożyć:
Konwalia majowa - właśnie kwitnie, praktycznie niemal w każdym ogródku. - W lasach też mamy bardzo dużo konwalii, taka jest specyfika naszego regionu - mówi Arkadiusz Nowak. - Ale jeśli jakaś babcia sprzeda konwalię na targowisku i nie udowodni na przykład strażnikowi miejskiemu, że konwalia ta pochodzi z ogródka, a nie z lasu - ma mandat.

Ekolodzy tacy jak Nowak parę razy na różnych konferencjach apelowali do Ministerstwa Środowiska, aby odstąpić od ślepego wcielania w życie europejskich zaleceń i brać pod uwagę polskie przyrodnicze regionalizmy. - Co pięć lat uaktualniamy w Polsce listę roślin i zwierząt zagrożonych wyginięciem, wiemy więc doskonale, jakie gatunki potrzebują u nas ochrony, a jakie już nie. Nasze apele pozostały jednak bez echa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska