Ekshumacje na Powązkach. Ofiary komunistycznego terroru

IPN
Do wtorku podczas prac ekshumacyjnych znaleziono szczątki 101 ofiar.
Do wtorku podczas prac ekshumacyjnych znaleziono szczątki 101 ofiar. IPN
Rozmowa z dr. Krzysztofem Szwagrzykiem z IPN, koordynatorem prac ekshumacyjnych na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

- Trudno się z panem skontaktować, panie doktorze. Z powodu ekshumacji?
- Właśnie.

- Kto dzwoni?
- Kto nie dzwoni... Przede wszystkim telefonują rodziny ofiar i media, nie tylko polskie. Są także rozmowy organizacyjne. To, co robimy na wojskowym cmentarzu na Powązkach, wymaga wielu przedsięwzięć logistycznych.

- Podobno traumę, jaką przeżywali przed egzekucją polityczni więźniowie komunistycznego reżimu w latach 1944-1956, potęgowała świadomość, że rodzina nigdy się nie dowie, gdzie ich pochowano.
- Tak rzeczywiście było. Wiedzieli, że gdy zostaną zgładzeni, usunie się ślady po miejscach pochówków. Dlatego starali się pozostawić jakąś wskazówkę dla rodzin, dla potomnych.

- Co było bardzo trudne, zważywszy na to, że wielu chowano bez ubrania...
- Niektórzy wkładali do ust medalik i, jak wynika z relacji, przekazywali odpowiednią wiadomość współwięźniom. Grabarze, którzy przywozili zwłoki na cmentarz, chowali je w różnych nieoznaczonych miejscach. Najważniejsze z nich, najbardziej znaczące, to kwatera "Ł" na Powązkach, gdzie zmarłych nie wciągano do żadnych repertoriów. Nie wystarczyło fizycznie wyeliminować człowieka, pohańbić go w oczach opinii publicznej, stawiając fałszywe zarzuty, trzeba było doprowadzić do tego, by zaginął po nich wszelki ślad.

- Jako pełnomocnik prezesa IPN do spraw poszukiwań miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego próbuje pan złagodzić te okrutne wyroki.
- Na tym polega moje zadanie.

- Rozmówcy Małgorzaty Szejnert, autorki książki "Śród żywych duchów" o więźniach Mokotowa, kojarzyli dwa fakty: po wieczornym apelu rozlegały się wystrzały, zaś nad ranem słychać było turkot wozu przejeżdżającego przez wewnętrzny dziedziniec. Ilość skrzyń na furmance odpowiadała ilości wystrzałów.
- Nie zawsze. To, że rozległo się pięć wystrzałów, nie oznaczało, że wywożono tyle samo ciał. Mogło ich być więcej. Proszę pamiętać, że w takim miejscu jak Rakowiecka, gdzie wykonywano bardzo wiele egzekucji, gdzie ludzie także umierali, człowiek dokonujący pochówków zwyczajnie ułatwiał sobie zadanie. Wiedząc, że dzisiaj ktoś zmarł, a jutro odbędzie się egzekucja, zwlekał z transportem.

- Na Powązki?
- Do roku 1948 więźniów chowano na cmentarzu służewskim, potem wyznaczono nowy obszar, łączkę na Powązkach, nazwaną kwaterą "Ł". Zwłoki wrzucano do przygotowanych wcześniej jam i nierzadko zasypywano wapnem. Na podstawie czterotygodniowych prac mogę stwierdzić, że pochówki pojedyncze należały do rzadkości; w jednej jamie grobowej znajdujemy czterech, a nawet ośmiu i dziewięciu więźniów. Z ułożenia szczątków można wnosić, że rzucano je z pewnej wysokości, szybko pozbywając się ładunku.

- Ile osób pochowano?
- Tego nikt nie wie, choćby dlatego, że lista obejmuje nie tylko więźniów Rakowieckiej i więzienia na Służewie, skazanych i straconych, ale i zamordowanych podczas przesłuchań na UB i w Informacji Wojskowej. Te instytucje nie wymieniały się informacjami, nie zdradzały ilości pochówków, co dzisiaj powoduje, że przy próbie ustalenia rozmiarów przestępczej działalności skala trudności jest przeogromna. Nie istnieje dokumentacja, która pozwoliłaby określić liczbę ofiar. W innych miastach - we Wrocławiu, w Szczecinie, Gdańsku, Opolu - więźniów, których stracono, wpisywano do księgi cmentarnej, zaznaczając, na którym polu leżą, w którym rzędzie. W Warszawie tego nie praktykowano. Ich po prostu nie było.

- Rodzinom czasami udawało się wykupić zwłoki.
- Nieliczni za ciężkie pieniądze i złoto doprowadzili do te-go, że grabarze wskazywali im miejsce pochówku. Proszę jednak wziąć pod uwagę, że nie byli w stanie zrobić tego precyzyjnie, bo nie znali ofiar. A trumny, a właściwie półtrumny pozbawione wieka nie były oznaczone, nie wspominając o przypadkach, kiedy ich w ogóle nie było. Zdarzało się także, że zwłoki grzebano nagie.

- Jak pan sądzi, ile osób pochowano na Powązkach?
- Do 400. Dzisiaj (rozmowa odbywała się we wtorek - D.N.) do godz. 11.30 znaleźliśmy ich 101, ale to jeszcze nie koniec, ponieważ prace planowane są do piątku. Do tego dnia zdążymy do końca przebadać kwadrat o wymiarach 18 na 18 m. Gdyby zastosować dzisiejsze miary, pochówków powinno być 40.

- Co nastąpi potem?
- Szczątki zostaną przewiezione do chłodni na cmentarzu Północnym, gdzie będą czekać na wyniki badań genetycznych. W październiku wrócimy na cmentarz, by zająć się alejkami i chodnikami. Doprowadził nas do nich pierwszy etap prac. Korpusy ludzkie znajdowaliśmy na polu, a głowa spoczywała pod asfaltową lub betonową alejką.

- Co wynika ze wstępnej identyfikacji?
- Tego pani nie zdradzę, dopóki nie otrzymamy potwierdzenia w postaci wyników badań DNA. Jako pierwsze poznają je rodziny ofiar, dopiero potem media.

- Na razie żadnych nazwisk?
- Zdecydowanie nie.

- Z relacji jednego z grabarzy wynika, że do zwłok dołączano tabliczki identyfikacyjne.
- Przy żadnym ze stu jeden szczątków nie odnaleźliśmy karteczki z nazwiskiem, więc nie mogę tego potwierdzić.

- A co z medalikami?
- Jest ich kilka. Z Matką Boską Częstochowską, dwa z Matką Boską Kodeńską, do tego jeden krzyżyk. Więźniowie za czasów stalinizmu pozbawiani byli jakichkolwiek przedmiotów osobistych, które mogłyby dzisiaj pozwolić na ich identyfikację. Znajdujemy tylko pojedyncze grzebienie. Na jednym z nich ktoś wyrył inicjały, ale jeszcze nie próbowaliśmy dopasować ich do konkretnej osoby.

- Małgorzata Szejnert przejmująco opisała zabiegi Macieja Chajęckiego zmierzające do ustalenia, czy jego ojciec, Bronisław Chajęcki, zginął, a jeśli tak, gdzie go pochowano. Trwało to ponad 20 lat i nie przyniosło skutku. Dziś rodziny ofiar nie są już tak zdeterminowane? Emocje przygasły?
- Skądże. Przybrały na sile, stąd m.in. liczne telefony. To zupełnie naturalne. Nigdy wcześniej w Polsce nie były prowadzone działania ekshumacyjne na taką skalę; poprzestawano na stwierdzeniu, że trzeba się tym zająć i odnaleźć bohaterów. Po raz pierwszy żony i dzieci odwiedzający powązkowską łączkę widzą, że skończył się etap pobożnych życzeń i zapewnień. Wszystko odbywa się naprawdę.

- Jak przebiegają rozmowy z rodzinami?
- Codziennie jesteśmy zasypywani pytaniami - "Odnaleźliście?", "Jak długo trzeba jeszcze czekać?". To dla nas - z jednej strony - całkiem zrozumiałe, z drugiej - pewne obciążenie. Ekshumacji i badań nie da się przeprowadzić szybko ze względu na skalę problemu. Mamy ponad setkę szczątków i tyle samo materiału genetycznego rodzin, przekazanego do Banku Danych Genetycznych w Szczecinie. Żeby wszystko do siebie dopasować, należy wykonać około 1500 różnego rodzaju badań.

- Kogo spodziewa się pan znaleźć wśród pochowanych na cmentarzu wojskowym na Powązkach?
- Szczątki generała brygady Wojska Polskiego Augusta Emila Fieldorfa pseudonim Nil, majora kawalerii Wojska Polskiego i Armii Krajowej Łupaszki, szefa wydziału wojskowego Związku Walki Zbrojnej i komendanta Okręgu Wileńskiego AK, podpułkownika Antoniego Olechnowicza, cichociemnego majora Hieronima Dekutowskiego-Zaporę. Także pozostałe ofiary z okresu pomiędzy wiosną 48 a 56 r. leżą gdzieś tutaj na łączce lub na obszarze, który będziemy badali w październiku.

- Domyślam się, że jako koordynator projektu przede wszystkim dyżuruje pan przy biurku, niemniej bolesnego zderzenia z materią rzeczy nie da się uniknąć.
- Biurka nie widziałem od pięciu tygodni. Pracuję na miejscu i próbuję się zdystansować, zachowując standardy naukowe, ale to trudne. Jak tu przejść obojętnie obok splątanych szczątków...

- Ile osób bierze udział w ekshumacji?
- Kilkanaście i tyle samo wolontariuszy. Pomagają nam harcerze Rzeczypospolitej, Grupa Historyczna "Radosław" z Warszawy. Wspaniali, młodzi, zaangażowani ludzie, bez których trudno byłoby się obejść.

- Nie da się przywrócić pamięci bez rozgrzebywania ran...
- Zdecydowanie. Rodziny ofiar towarzyszą nam codziennie, niejako przypominając, że poruszamy się w świecie ludzkich tragedii, pod presją ogromnych oczekiwań. To powoduje, że z pokorą podchodzimy do swoich zajęć, ale i czujemy się szczególnie obciążeni.

- Dobrze się stało, że doszło do ekshumacji, szacunek dla zmarłych jest mocno wpisany w naszą kulturę, a w tym przypadku chodzi o postaci szczególnie zasłużone. Pytanie, dlaczego dopiero teraz, dwadzieścia kilka lat po zmianie ustrojowej?
- Należałoby je skierować do polityków. Proszę jednak zwrócić uwagę, że sprawa nie uległa przedawnieniu. To, co dzieje się na Powązkach, jest jasnym przekazem nie tylko dla rodzin ofiar, dla całego społeczeństwa: jeśli mamy do czynienia z bohaterami narodowymi, nie ma czasu, który zepchnąłby ich w zapomnienie. Bez względu na to, ile by go upłynęło, trzeba podjąć starania, by odnaleźć wszystkich i odpowiednio uhonorować.

- Jest już gotowy scenariusz kolejnych zdarzeń? Powtórnego pochówku, należnego wybitnym patriotom?
- Na pewno będą to pogrzeby rangi narodowej, ale jeszcze za wcześnie na szczegóły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska