Elektrownia atomowa - czy powinna być w Polsce?

Redakcja
W elektrownię jądrową może uderzyć boeing i zniszczy co najwyżej biurowiec i trawniki wokół.
W elektrownię jądrową może uderzyć boeing i zniszczy co najwyżej biurowiec i trawniki wokół.
Rozmowa z profesorem Tomaszem Boczarem, specjalistą elektroenergetyki z Politechniki Opolskiej.

- Przedziwna jest historia naszej energetyki jądrowej. Po czterech dziesięcioleciach prób - zwłaszcza w Żarnowcu - znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Przepadły dwa miliardy dolarów, w niedokończonym Żarnowcu jest dziś fabryka czipsów, a nam grozi w niedalekiej przyszłości brak prądu.
- Jest może nawet gorzej: nie do końca wiadomo, jaki właściwie mamy plan gry w kwestii energetyki. Tymczasem grupy energetyczne alarmują, że nie stać ich już nawet na odtwarzanie majątku.

- I wszyscy chcemy prądu, ale nikt nie chce elektrowni.
- I jest pat.

- Zacznijmy od tego, czy w ogóle powinniśmy budować elektrownię atomową.
- Także tu zdania są podzielone. Duża część polityków powtarza tezę, że w Polsce mamy dużo prądu, ale problemem jest jego marnotrawstwo.

- Zieloni przekonują, że gdyby wszystkie żarówki w Polsce zamienić na energooszczędne, mielibyśmy prądu po uszy i atomowy dylemat z głowy.
- Brzmi to efektownie i intuicja podpowiada, że to świetny pomysł. Ale Amerykanie przeprowadzili kiedyś badania, z których wyszło, że z kolei tanie żarówki zwykle świecą na okrągło. Nikt ich nie gasi, bo po co, skoro tanie...

- Także sama intuicja wystarczy, by wiedzieć, że węgiel w końcu się skończy.
- ... oraz ropa, najpóźniej może gaz ziemny. To może być problem najbliższych pokoleń. Ludzie zaczynają to sobie uświadamiać, w dodatku szalejące ceny ropy pokazują, że czasy taniej energii mamy definitywnie za sobą. W tej kwestii lepiej już było, niestety.

- Dlaczego boimy się energetyki atomowej?
- Z niewiedzy. A w sporej mierze też z czarnego piaru. Kto nie oglądał filmów katastroficznych, gdzie trzęsienie ziemi niszczyło elektrownię, a stopiony rdzeń wskutek kolosalnej temperatury przepalał Ziemię na wylot...

- "Chiński syndrom".
- Może i przez ten strach konstruktorzy współczesnych elektrowni uczynili z nich wręcz cuda bezpieczeństwa. W najnowsze konstrukcje może uderzyć boeing i zniszczy co najwyżej biurowiec i trawniki wokół. Kolejny mit to wizja tego słynnego grzyba, jaki miałby pojawić się nad elektrownią i unicestwić całe życie wokół. Tymczasem nad elektrownią grzyb się nie pojawi, bo to niemożliwe. Najczarniejszy scenariusz to wyciek chmury radioaktywnej. Ale, jak mówiłem, współczesne systemy zabezpieczeń są nieporównywalnie lepsze od tych, jakie były na przykład w Czarnobylu. To jest trochę tak, że wypadki samochodowe się zdarzają, spadają czasem samoloty, ale nie przestajemy przecież ani jeździć, ani latać.

- Ale elektrowni jądrowych nie lubimy i tak.
- Do badań opinii publicznej w tej mierze podchodzić należy ostrożnie. Bo, owszem, odsetek zwolenników energii atomowej przeważył niedawno nad grupą jej przeciwników, ale z kolei prawie nikt nie zgodziłby się, by elektrownia stanęła w jego sąsiedztwie. Jednocześnie na pytanie, czy zgodziłbyś się na mogilnik obok miejscowości, w której mieszkasz, zdecydowana większość badanych powiedziała, że tak. Czyli: nie chcemy elektrowni, ale godzimy się na składowisko odpadów radioaktywnych... I jak to interpretować..?

- No właśnie: jak?
- Powtórzę: mamy do czynienia z wielkim pomieszaniem pojęć plus sporą niewiedzą. Wystarczy spojrzeć na mapę Europy: Polska jest otoczona reaktorami pracującymi u naszych sąsiadów. Zatem już dziś szukanie u nas na mapie miejsca, które byłoby bezpieczne w przypadku skrajnej wersji katastrofy, jaką jest wyciek, nie ma sensu.
- Więc trzeba budować?
- Budowa elektrowni to cykl rzędu dziesięciu - piętnastu lat. Plus lata szkolenia kadry, co konieczne w przypadku każdej nowej technologii. I jest to inwestycja jednak ryzykowna. Pamiętajmy, że od 1989 roku w programie żadnej partii nie było zapowiedzi starań o rozwój energetyki atomowej. Przy zmiennych rządach potrzebna byłaby silna determinacja całej klasy politycznej. Tymczasem, jak szacuje resort gospodarki, aby nadążyć za rosnącym zapotrzebowaniem na prąd, co roku przez najbliższych 15 lat powinniśmy oddawać do eksploatacji bloki o mocy co najmniej 1000 MW.

- Od 2013 r. Unia zmusi także nas do kupowania zezwoleń na emisję CO2. Sytuacja wydaje się patowa: jeśli energetyka zacznie za nie płacić, pójdą w górę ceny tradycyjnych źródeł energii. Gospodarka zwolni i może wpaść w trwałą recesję. Wtedy na start programu atomowego będzie za późno.
- Scenariusz jest prawdopodobny. W energetyce obowiązuje zasada, że dziś oznacza ten sam dzień, lecz za dziesięć lat. A powtórzę: tradycyjne surowce będą się wyczerpywać, wzrosną ceny energii z powodu kwot CO2, bez perspektywicznego planu, konsekwentnie realizowanego, możemy doświadczyć wielu nieprzyjemnych sytuacji: blackoutów między innymi, jak to bywało w wielu krajach.

- A gdyby sięgnąć po odnawialne źródła energii? Niemcy próbują zrezygnować z energetyki atomowej na rzecz tej drugiej.
- Jedno nie przeszkadza drugiemu. Przed wojną w Polsce było prawie siedem tysięcy małych elektrowni wodnych. Z doktrynalnej wojny wydanej im przez komunistów ocalało do dziś najwyżej kilkaset. Nie ma żadnych powodów, by planując rozwój energetyki atomowej, równolegle nie wspierać ich odbudowy. To dość szokujące, że tani prąd z tego typu elektrowni w Szwecji sprowadzamy kablem podmorskim, tymczasem energia naszych rzek leży odłogiem.

- A elektrownie wiatrowe?
- Na świecie jest prawdziwy boom na te instalacje. Na generator wiatrowy trzeba czekać w kolejce u producenta dwa lata. W Polsce ukształtowanie terenu może nie jest wybitnie korzystne, ale są obszary, gdzie elektrownie wiatrowe powinny stanąć. Ich moc rośnie. Najnowsze potrafią wyprodukować już 5 megawatów.

- Dla laika: to dużo czy mało?
- Miasto takie jak Opole zużywa około 50-60 megawatów. Więc policzmy, ilu wiatraków byłoby potrzeba...

- Ale nie zawsze wieje...
- No, nikt rozsądny nie podłączy takiego miasta jedynie do elektrowni wiatrowych. Z wykorzystaniem źródeł odnawialnych jest tak, że dopiero suma różnych metod ich wykorzystywania może dać efekt w postaci znaczącej obniżki zużycia prądu uzyskiwanego z tradycyjnych nośników. Proszę sobie jednak wyobrazić osiedla, wsie, małe miasteczka, które korzystają z baterii słonecznych, ale także elektrowni wiatrowych, pomp ciepła...

- Lobby węglowe nie pozwoli. Dawno stosowalibyśmy plastikowe karoserie, ale co wtedy ze stalowniami? Co z ich załogami?
- Inna teoria głosi, że skoro są silniki na wodór, czemu tankujemy jeszcze ropę i benzynę do samochodów? I wszyscy patrzą w stronę koncernów naftowych, czekając na odpowiedź...

- Może póki mamy jeszcze tonę węgla w ziemi, powinniśmy zapomnieć o energetyce jądrowej?
- Radio RMF przeprowadziło kiedyś ciekawy eksperyment: kupili tonę węgla z syberyjskiej kopalni. Po transporcie do Polski i tak okazała się prawie o połowę tańsza od tony naszego węgla. Ale pamiętajmy przede wszystkim, że wraz z Południową Afryką jesteśmy światowym liderem w produkcji energii elektrycznej z węgla (93 proc. prądu pochodzi z węgla kamiennego i brunatnego). I nawet jeśli elektrownia w Żarnowcu powstanie (nie wcześniej niż w 2020 roku), to do tego czasu krajowe zapotrzebowanie na energię wzrośnie o około 80 procent wartości z 2000 roku. Żarnowiec - uwzględniając te szacunki - zaspokajałby zatem 10 procent krajowego zapotrzebowania na prąd. Jedno jest pewne: tradycyjne źródła energii są na wyczerpaniu. Jeśli my czegoś nowego nie wymyślimy, nasze wnuki będą przy świeczkach mleć kawę w ręcznych młynkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska