Emigracja śląska się starzeje. Może tu wróci, ale dopiero na zachodnią sowitą emeryturę

Krzysztof Ogiolda
Rozmowa z Romualdem Jończym, profesorem nauk ekonomicznych, badaczem m.in. problematyki migracji, wykładowcą na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu.

Rozmawiałem wczoraj z kilkoma uczestnikami nabożeństwa w Jemielnicy, na które emigrantów zarobkowych zaprosił bp Andrzej Czaja. Wszyscy jeżdżą na Zachód do pracy od około 20 lat i nie zamierzają wracać. Przyzwyczaili się żyć na dwa domy?
Pracują tam już tak długo, że nie chcą tego zmieniać. Ludzie z tej generacji - między 35. a 50. rokiem życia zwykle już raz pracowali w Polsce. Drugim początkiem była praca za granicą. Teraz musieliby zaczynać kolejny raz, na dodatek tuż przed emeryturą. Więc raczej zostają w pracy na Zachodzie, gdzie zarabiają dobrze i gdzie chcą pobierać w przyszłości świadczenia. Działalności gospodarczej tutaj zaczynać nie chcą. Efekt jest taki - badania to potwierdzają - że emigracja śląska się starzeje. Oni wrócą, ale prawdopodobnie dopiero jako emeryci.

Ale oni wcale z kontaktów z Heimatem nie rezygnują. Co najmniej dwóch panów deklarowało, że na co drugi weekend wracają do żon i dzieci.

Oni przywykli do takiego wahadłowego życia i ich rodziny także. Malutkich dzieci już zwykle nie mają. Codzienna bytność takiego ojca w domu mogłaby wręcz wprowadzać zamieszanie.

Pytałem mężczyzn, ile musieliby zarobić, by wrócić? Padały kwoty rzędu 3,5-4 tysiące na rękę.

O tym, czy tacy emigranci - już urządzeni - wracają czy nie, decyduje nie tylko wysokość wypłaty. Często o pozostaniu na emigracji rozstrzygają szczegóły. Jeśli taki mężczyzna po każdych 10 dniach na trzy-cztery dni przyjedzie z Niemiec do domu, to przebywa w nim niewiele mniej, niż gdyby pracował tutaj. Ale musiałby brać nadgodziny albo daleko dojeżdżać, żeby takie pobory uzyskać. Tam za te same pieniądze pracuje lżej i w bezpiecznych warunkach.

Z tego, co mówili emigranci zarobkowi, władze powinny bardzo zabiegać o inwestorów, którzy zapewnią miejsca pracy kobietom. Dziś tej pracy brakuje.

Problem polega na tym, że na wsi i na obszarze peryferyjnym bardzo trudno znaleźć pracę dla kobiet. Bo je zatrudnia się w administracji i w usługach, a takiej pracy jest dużo we Wrocławiu, mniej - ale jest - w Opolu, a najmniej np. w Jemielnicy. Wreszcie model rodziny, w której jeden pracuje, ale za to na całego i dużo zarabia, już się przyjął. Wiele żon emigrantów nie pracuje od 15-20 lat. Trudno im podjąć pracę, nawet gdyby się znalazła.

W dodatku, co już ustaliliśmy, takiej roboty brakuje.

Ale nawet gdyby była, trudno pójść do niej osobie, która albo nigdy nie pracowała zawodowo, albo pracowała krótko, w czasie między ukończeniem szkoły i urodzeniem pierwszego dziecka. Powrót do pracy dodatkowo utrudnia to, że poziom wykształcenia kobiet w tej generacji nie jest zbyt wysoki. Więc nawet jeśli chcą pracować, nie mają gdzie.

Więcej o spotkaniu w Jemielnicy czytaj w sobotę w dodatku „Rybak”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska