Ewę Farnę Bóg pocałował

Katarzyna Kownacka
Nim skończyła 18 lat, nagrała siedem płyt, zagrała ponad 300 koncertów i zdobyła rzesze fanów w trzech krajach. Dorosła już dziś Ewa Farna w niczym nie przypomina plastikowej gwiazdki. I ani myśli wyprowadzać się od mamy i taty.

Spotykamy się w centrum Pragi, trzy dni po jej urodzinach. To pierwszy wywiad dorosłej artystki. Jedyna szansa, żeby się z nią spotkać i zamienić kilka zdań, bo tu właśnie - nie w rodzinnej Wędryni - przygotowuje się do urodzinowego koncertu dla fanów.

Muzyczna "osiemnastka" wokalistki już 7 września w Sosnowcu, a potem w Brnie. W prezencie dla tych, którzy kochają jej muzykę, Ewa ma niespodzianki - zagra na perkusji i gitarze. - Dlatego teraz chodzę na lekcje gry na obu tych instrumentach - opowiada, jeszcze zanim siądziemy w jednej z praskich kawiarni. - Mam dziś też lekcję śpiewu, tańca, próbę z muzykami i godzinę na jazdę w ramach kursu prawa jazdy - Ewa zagląda do swojego kalendarza.

Kiedy już zda egzamin, pierwszą jej "dorosłą" decyzją będzie zakup samochodu.

- Jeszcze nie wiem, jakiego. Musi mieć napęd na cztery koła, klimatyzację i dobry sprzęt grający w środku, żebym mogła słuchać muzyki podczas jazdy.

W Polsce trzeba na obcasie

Ma fanów w trzech krajach - Czechach, gdzie zaczynała jako 12-latka, Polsce, w której stała się sławna, gdy przekroczyła piętnastkę, i na Słowacji. Ale nie ma w niej nic z wielkiej gwiazdy. Na wywiad przyjeżdża tramwajem, w legginsach z motywem skóry węża, białej koszulce na szerokich ramiączkach, luźnej szarej bluzie i trampkach.

Przez ramię ma przewieszoną torebkę z wytartego szarego dżinsu, którą przed zdjęciami zabiera jej menedżer, Michał Wronka - syn Leszka Wronki, który kilka lat temu wyłowił małą Ewę na przeglądzie młodzieżowym.

- Ten worek nie jest najbardziej fotogeniczny - żartują oboje. Ewa ma lekki makijaż. Gdyby nie mój aparat, pewnie by go sobie odpuściła. - Kiedy nie mam występów i zdjęć, chodzę ubrana normalnie - relacjonuje. - Zwłaszcza w Czechach, gdzie nie ma takiego parcia jak w Polsce, żeby wyglądać zawsze super. Tutaj mniej przywiązuje się do tego wagę. W Polsce moje wydawnictwo zawsze pilnuje, żeby wszystko było dopięte: żadnych występów bez dobrego makijażu i stroju, na nogach najlepiej szpilki, nawet na próbach.

Ostatnio u was w Opolu przed festiwalem byłam w amfiteatrze w dużym szarym swetrze. Należał do mojego chłopaka. Nie widziałam go długo, więc wzięłam sweter na pamiątkę, żeby go czuć i ogólnie być bliżej. Polscy menedżerowie próbowali mnie namówić, żebym go zdjęła.

Osiemnastka razy trzy

Ewa Farna
(fot. Katarzyna Kownacka)

Ewa ma już za sobą trzy osiemnastkowe przyjęcia - z kolegami ze szkoły i podwórka, z rodziną i kolację z chłopakiem. Ze znajomymi świętowała dzień przed właściwymi urodzinami, 11 sierpnia. - To nie była wielka feta, żadne tam kluby czy dyskoteki - ucina wokalistka. - Nie przepadam za tym. Przyjęcie odbyło się w sali polskiego domu kultury na Zaolziu. Wszystkim właściwie zajęli się moi koledzy. Ja bym nie zdążyła, wróciłam z trasy chwilę przed imprezą. Na głowie miałam tylko ciastka.

Zabawa była do białego rana, choć Ewa przyznaje, że w trakcie musiała odpocząć. - Po trasie koncertowej miałam niedobór snu, więc koło drugiej na chwilę się położyłam. Ale potem wstałam i pomogłam sprzątać po wszystkim. Koło szóstej, jak wzeszło słońce, wyszliśmy na spacer - opowiada.
12 sierpnia był urodzinowy obiad z rodziną. - Był tort, wszyscy bliscy i piękne prezenty - opowiada. - Od babci, która maluje, dostałam obraz, a od rodziców cieszyński strój ludowy.

- Chcieliśmy, by miała od nas coś niebanalnego - wyjaśnia mama Ewy, Karin Farna. - A ten strój to rodzinna pamiątka. Należał do babci mojego męża. Był kompletnie zniszczony, więc musieliśmy go dać do renowacji. Chcieliśmy, by przypominał córce o jej korzeniach - tych rodzinnych, ale też polskich i cieszyńskich.

Wśród prezentów dla Ewy znalazła się też koperta.
- Od taty, który dotychczas zajmował się moimi finansami. Przekazał mi w niej wszystko, co potrzebne, żeby już samodzielnie nimi zawiadywać - opowiada Ewa. - Ale nie pobiegłam od razu na zakupy - śmieje się. - Sięgnę po nie dopiero, jak będę kupować samochód.

Na własne mieszkanie też ją stać, ale Ewa na razie o nim nie myśli. - Czemu miałabym się wyprowadzać z domu? - mówi. - Już i tak za rzadko tam bywam. A jak jestem, to cieszę się każdą chwilą, każdą rozmową. Mama się o mnie troszczy, mam swój kąt, ciepło i odpoczynek. No i moich ukochanych bliskich.

Jestem długodystansowcem

Chłopak z okazji urodzin zaprosił Ewę do restauracji. - Nazywa się Tomasz Klus, jest czeskim piosenkarzem. Poznaliśmy się w tym roku na gali Andel Music Award, takich czeskich nagrodach Grammy, którą oboje prowadziliśmy - opowiada Ewa. - Tomasz śpiewa jak ja, pochodzimy z jednego miasta. Mamy więc wspólne tematy. Jesteśmy ze sobą cztery miesiące i mam nadzieję, że będziemy bardzo długo. Ja jestem długodystansowcem.

Osiemnastkową kolację zamówili w Pradze. - Zjedliśmy coś tylko we dwoje, a na koniec był miły akcent. Obsługa restauracji nas rozpoznała, dowiedziała się, że mam urodziny i przygotowała torcik. Ktoś zagrał "Happy Birthday". To było bardzo miłe - opowiada Ewa.

W centrum Pragi, w tłumie turystów, nikt jej nie zagaduje. Ale kiedy przechodzimy przez niewielki park w pobliżu Vaclavskich Namesti, by robić zdjęcia, co chwila pozdrawiają ją przechodnie. Choć to w Czechach sprzedała proporcjonalnie więcej płyt "na głowę" niż w Polsce, ciągle może się tu poruszać swobodnie.

- Niewielu ludzi zaczepia tu gwiazdy, chce zdjęcia czy autografy, tu nie ma takich zwyczajów - tłumaczy Michał Wronka. - W Polsce to co innego.

Bóg ją pocałował

Ewa ma młodszą, 5-letnią siostrę Magdę i 15-letniego brata Adama. Czy pójdą w ślady siostry - trudno powiedzieć. Wszyscy są muzykalni - po rodzicach i najbliższej rodzinie. Tata, Tadeusz Farny, od lat ma zespół folkowy Kamraci. Ciocia jest solistką operową. - Pamiętam od najmłodszych lat próby zespołu taty w domu, ale nigdy nie przypuszczałam, że i ja będę śpiewać zawodowo - mówi Ewa.

- Nie miała takich marzeń - wtóruje jej mama. - Owszem, słyszeliśmy, że ma głos, że jest muzykalna. Ale bardzo długo każdy publiczny występ bardzo ją stresował. Przełamała się chyba dopiero na tym młodzieżowym przeglądzie, na którym usłyszał ją Leszek Wronka, nasz wieloletni znajomy z Zaolzia.

O tym, że zacznie karierę w Polsce, na festiwalu w Opolu, który od dzieciństwa śledziliśmy, nie mogliśmy marzyć. A tu nagle te wszystkie gwiazdy: Maryla Rodowicz, VOX, Krzysztof Krawczyk i… nasze małe dziecko. Na tych samych deskach odbiera Superjedynkę. To było dla nas naprawdę nie do pomyślenia…

Jako 11-latka Ewa wygrała konkurs piosenki na Morawach, potem Europejski Festiwal Młodzieży w Sosnowcu. Leszek Wronka, znany w Czechach polski producent, kompozytor i autor tekstów, trafił na nią na Konkursie Piosenki Dziecięcej w Havierzovie.

- Jak tylko ją usłyszałem i zobaczyłem, to wiedziałem, że może zajść daleko - mówi dziś pan Leszek. - W Czechach w muzycznej branży o kimś, kto ma dar i talent, mówi się, że go Bóg pocałował. Ewę na pewno pocałował, a może i przytulił...

Jego zdaniem od początku miała wszystko, czego trzeba było do wielkiej kariery: mocny, czysty, ciekawy głos, charyzmę i żywiołowy charakter. - Oraz ogromną intuicję. Ona po prostu wie, co się spodoba jej publiczności - mówi Wronka. - Nie przestaje mnie zadziwiać.

- Kiedy zacząłem z nią pracować, była małą dziewczynką z kucykami - dodaje. - Trzeba ją było uczyć, jak chodzić, komunikować się z publicznością, jak rozłożyć siły na półtorej godziny koncertu. Gdy wchodziliśmy na polski rynek, była ledwie podlotkiem, miała 15 lat. Mimo to przed którąś konferencją prasową ktoś uznał, że powinna już wystąpić nie w skromnych, dziewczęcych ubraniach, tylko czymś bardziej dorosłym. Kiedy wyszła z garderoby w skórzanych spodniach i butach na obcasie, to złapałem się za głowę. To nie było już to dziecko, które wziąłem pod opiekę, tylko fajna, młoda dziewczyna! A najbardziej zadziwiło mnie, że ona przyjęła to naturalnie: założyła dorosłe ciuchy, wysokie buty i zachowywała się, jakby w nich chodziła całe życie.

Tata zawsze był za sceną

Wronka śmieje się, że Ewa potrafi leniuchować - godzinami rozmawia ze znajomymi przez Facebooka, surfuje w sieci do trzeciej nad ranem, a potem śpi do południa. - Ale to są chwile. Na co dzień jest najciężej pracującą dziewczyną w Czechach, a być może też w Polsce - kwituje menedżer. - W tym roku miała ledwie trzy dni wakacji. Zamiast jechać z kolegami na Mazury, pracowała nad wrześniowym koncertem.

- To jest coś, co my też bardzo w córce podziwiamy - nie kryje wzruszenia Karin Farna, mama Ewy. - Potrafi się odnaleźć na wielkim koncercie, na gali, którą prowadzi, i na bardzo dorosłych spotkaniach ze sponsorami, w których od lat bierze udział. Jak długo mogliśmy, tak staraliśmy się jej "przywozić" dom tam, gdzie akurat była. Tak, by jak najdłużej ją w nim zatrzymać. Dlatego mąż jeździł z nią na każdy koncert.

- Tata przywoził mnie na próbę, asystował w trakcie, a potem czekał na występ. Chwilę po nim wchodził do garderoby, znacząco pukał palcem w zegarek, że już późno, i zabierał do domu - śmieje się Ewa. - Wcale się nie buntowałam. Wiedziałam, że ma rację. Zresztą nigdy nie byłam buntowniczką, niczego rodzicom nie wywijałam - dodaje. - A mimo to dziś się już cieszę, że sama za siebie odpowiadam. Bo gdybym coś przypadkiem albo bezmyślnie zbroiła i musieliby za to tłumaczyć się właśnie rodzice, to spaliłabym się ze wstydu…

Na obecność taty za kulisami w pierwszych latach kariery Ewa nie tylko nie narzekała. Przeciwnie. - Gdyby nie on, nie wiem, jak czasem dałabym sobie radę - mówi. - Tuż po wydaniu pierwszej płyty w Czechach, jako 12-latka, przechodziłam jeden ze swoich pierwszych maratonów z wywiadami. Było ich kilkanaście z rzędu. Wchodzili kolejni dziennikarze, pytali zazwyczaj o to samo, ja odpowiadałam. Tak przez kilka godzin. Tata był ze mną na szczęście także wtedy, kiedy jeden z panów usiadł i z miejsca zapytał: kiedy przeżyłaś swój pierwszy raz, z kim, gdzie i jak było. Zatkało mnie i zupełnie nie wiedziałam, co i jak powiedzieć. Na szczęście był tata, który najpierw grzecznie, ale stanowczo, a potem już mniej grzecznie tego pana wyprosił…

Tadeusz Farny był też częstym recenzentem występów córki.

- Stał przy scenie podczas koncertów, w komórce zapisywał uwagi, a potem wysyłał mi esemesem - wspomina Ewa Farna. - A to że strój za ciemny, a to że między tą a tą piosenką źle zapowiadam, a to że mnie nie słychać czy źle się poruszam.

Rodzice nie pozwolili na jej występy w dyskotekach i zadbali o to, by w kontrakcie córki był zapis o prowadzeniu jej kariery zgodnie z zasadami chrześcijańskimi.

- To, że w ogóle puściliśmy ją w ten niełatwy świat, wynika też z naszego zaufania do Leszka Wronki - podkreśla Karin Farna. - Znamy się lata, wiemy o sobie dużo, to człowiek z Zaolzia. Komuś obcemu pewnie byśmy jej nie powierzyli.

"Krzyżacy" na trasie

Rodzice mocno pilnowali też, by mimo kariery Ewa nie zaniedbywała szkoły. - Wiedziałam, że jak się opuszczę w ocenach, to będzie szlaban na występy - mówi. - Więc jak wracałam po weekendowych trasach, to wkuwałam ile sił. W trasie raczej nie ma szans na naukę. W busie jest trudno, a między próbami i koncertami muszę wypocząć, choćby ze względu na głos. Ale zdarzało mi się nadrabiać w trasie zaległości w lekturach. Słuchałam niektórych z audiobooków - śmieje się wokalistka. - Na przykład mój czeskojęzyczny zespół musiał cierpliwie przez osiem godzin znosić "Krzyżaków" po polsku…

Z roku na rok rozkręcała się jej kariera, ale też przybywało materiału w szkole. - Mam indywidualny tok nauczania, ale nie dało się wszystkiego zaliczać równie dobrze - przyznaje Ewa. - Tym bardziej że jak wracałam po 3-4 dniach koncertów, musiałam robić przerwy na nagrania czy ważne spotkania i robiły się zaległości. Moi nauczyciele mi kibicują, ale absolutnie nie mam taryfy ulgowej. W tym roku w czerwcu tuż przed wakacjami miałam dwa tygodnie ciągłych zaliczeń. Musiałam nadrobić kilkanaście sprawdzianów w kilka dni. Bywało, że pisałam po cztery dziennie.

Dlatego Ewa postanowiła wyznaczyć sobie cele. - Uzgodniłam z rodzicami, że przykładam się do tych przedmiotów, które mają mi się przydać na studiach. Resztę po prostu zaliczam. Inaczej się nie dało - stwierdza.

Wychowanie jak wielka skrzynia

Rozsądek i trzeźwe podejście do rzeczywistości Ewa wyniosła z domu. - Wychodzimy z założenia, że wychowanie dzieci jest jak wkładanie różnych wartościowych rzeczy do wielkiej skrzyni - tłumaczy Karin Farna. - One tam zostają i kiedy młody człowiek dorasta, zawsze może po nie sięgnąć. Jeśli nie wkłada się niczego, to nasze dzieci nie mają do czego sięgać.

Jedną z tych rzeczy w skrzyni jest z pewnością wykształcenie. Ewa dziś na każdym kroku, zupełnie nie po gwiazdorsku, podkreśla, że jest ono dla niej równie ważne jak kariera. - Chciałabym dostać się na prawo - w Pradze, Krakowie, Brnie, Wrocławiu lub Katowicach - wylicza. - Zastanawiałam się też nad dziennikarstwem albo studiami menedżerskimi.

Ma już jasny plan na życie: grać i nagrywać jak najdłużej, a w międzyczasie zdać maturę, skończyć studia i założyć rodzinę. - Chciałabym ją mieć tak za 10 lat, jeszcze przed trzydziestką - mówi.

Póki co gra rocka, choć już dawno mogłaby śpiewać liryczne, wymagające ballady. - Tyle że nie byłabym wiarygodna - ucina. - To zostawiam sobie na później. Przecież jak będę miała 40-50 lat, to nie będę śpiewać "Cicho". Wtedy chciałabym spróbować się w jazzie albo bluesie - w klubie, przy fortepianie.

Chociaż - jak człowiek mówi o planach, to podobno Bóg się śmieje, więc i tak wszystko pozostawiam losowi.

Zaczyna też sama tworzyć piosenki - tekst i muzykę. - Tak było z utworem "Deszcz" z płyty "EWAkuacja" - mówi Leszek Wronka. - Materiał na krążek był już w zasadzie zamknięty, ale widziałem, że Ewę coś dręczy. Kiedy zapytałem, powiedziała, że ma swoją piosenkę i chciałaby włączyć ją w materiał. Sprężyła się, przepracowała noc nad aranżem z jednym z muzyków i tak powstał jeden z najmocniejszych dziś utworów w jej repertuarze, grany często na bis.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska