To kolejne powroty bardziej medialne niż realne - kwitują. Mieli już przecież zjeżdżać ze świata, gdy do władzy doszła PO, obiecująca miejsca pracy i dyrektorskie pensje - by żyło się lepiej, wszystkim. Wtedy emigranci zarobkowi politykom nie uwierzyli. Dziś nie bardzo wierzą mediom trąbiącym o setkach tysięcy tych, co uciekają z krajów objętych recesją.
Polskie serwisy internetowe obiegła w tym tygodniu wiadomość, że spośród około miliona pracujących w Wielkiej Brytanii Polaków pracę może stracić nawet 360 tys. osób, głównie pracujących w bankach i branży budowlanej.
Jacek Baranowski, 36-latek z Opola, który w Anglii mieszka i pracuje od czterech lat, wzrusza ramionami:
- Póki co żaden z moich znajomych nie stracił posady. Żaden też z powodu kryzysu gospodarczego nie planuje powrotu do Polski.
Pan Jacek pracuje jako fotograf w agencjach nieruchomości. - Ja ten kryzys na razie widzę tylko w pracy - ceny domów czy mieszkań w Londynie spadły w ostatnim czasie o 10-20 procent - wyjaśnia. - Ale mnie się pensja nie zmieniła, standard życia też nie. A jeśli myślę o powrocie do Opola, to tylko ze względów sentymentalnych.
Wracać? A po co?
Sławomir Waliszewski w Wielkiej Brytanii mieszka kilkanaście lat, a kilka pracuje w budowlance. Gorszą sytuację na rynku widzi po liczbie zleceń i swoich zarobkach.
- Anglicy rzadziej remontują czy budują teraz domy, a jeśli już ktoś szuka pracownika, to żąda wysokich kwalifikacji, wieloletniego doświadczenia i za tydzień pracy chce płacić 250, a nie jak choćby przed rokiem 500 funtów - mówi.
O powrocie do kraju myśli od dłuższego czasu. - Funt jest teraz dużo tańszy niż kilka lat temu, a poza tym budowlańcy w Polsce mają co robić i zarabiają całkiem dobrze - stwierdza.
Wyjazd odkłada jednak na później - wiosnę lub jesień w przyszłym roku. - Bo nawet mimo kryzysu w Anglii ciągle zarabia się więcej - kwituje. - A ja kupiłem dom pod Opolem i muszę mieć trochę oszczędności na remont, urządzenie i jakiś start.
Zresztą - znajomych Polaków mam tu sporo, zwłaszcza w budowlance. Nie widzę, żeby się pakowali i stawali w kolejkach po bilety lotnicze do Polski.
Marta, też Opolanka, w Londynie jest szósty rok. Przyjechała tu zaraz po studiach ekonomicznych. Sprzątała, pracowała w pubie, teraz sprzedaje w sklepie odzieżowym blisko centrum. Na pytanie, czy zamierza wracać do Polski, odpowiada: - A po co?
- Póki co mam pracę i nie zapowiada się, żebym ją miała stracić - wyjaśnia.
- Kupujących w sklepie, w którym pracuję, może rzeczywiście jest mniej, ale jak media za tydzień, dwa znudzą się pisaniem o kryzysie, to i panika się skończy. Nie wierzę w to, że brytyjska gospodarka runie jak amerykańska w latach dwudziestych poprzedniego wieku. Rząd już zareagował, daje gwarancje na oszczędności.
Zdaniem Marty nawet jeśli będzie kryzys, to w całej Europie. - Jeśli będzie mniej pracy w Anglii, to w Polsce także, jeśli pensje spadną tutaj, to w Polsce tym bardziej. Bez względu na sytuację w Opolu nie zarobię więcej niż w Londynie. Więc nie ma o czym dyskutować.
Raj utracony
Praca za granicą ciągle jest i w dalszym ciągu jest lepiej płatna niż w Polsce.
(fot. sxc)
Kiedy Robert Czaprowski z Opola i Józef Pichlak z Krapkowic wyjeżdżali do pracy w Islandii, czuli się, jakby Pana Boga za nogi złapali.
- To było prawdziwe eldorado! - wspomina pan Robert, pracownik huty aluminium niedaleko Egilsstadir. - Miesięczna pensja w przeliczeniu na złotówki wynosiła nawet 13-14 tysięcy złotych. Pracować wprawdzie trzeba było ciężko, bo to przecież huta, ale było za co.
Teraz już tak różowo nie jest, bo islandzka korona staniała. Według ekonomistów w ostatnich 12 miesiącach jej kurs w porównaniu do euro spadł aż o 70 proc.
- Za tę samą pracę w przełożeniu na złote wychodzi 8-9 tysięcy - mówi Opolanin.
Islandzki system finansowy jest na skraju upadku przez zbyt dużą ilość zagranicznych inwestycji islandzkich banków. Instytucje finansowe w tym maleńkim kraju padają jak muchy. Wstrzymano handel na giełdzie, a rząd przejął kontrolę nad kilkoma bankami. Mimo nie najlepszych wieści polscy emigranci zarobkowi, a jest ich około 7-12 tys., zachowują względny spokój. Doskwiera im to, że islandzkie banki wstrzymały transfery pieniędzy, ale masowych ucieczek ze względu na kryzys nie planują.
Józef Pichlak do kraju wraca w przyszłym miesiącu. W Islandii spędził z górą rok i najchętniej by tu został, choć w przeliczeniu na złotówki zarabia ponad 2 tys. mniej niż na początku.
- Wyjeżdżam tylko dlatego, że kończy mi się kontrakt - wyjaśnia. - W Polsce jednak za długo nie pobędę. Odpocznę do końca roku, a potem poszukam pracy. Też za granicą.
27-letnia Kamila Rusnak z Opola do Islandii wyjechała dwa lata temu. W Polsce nie widziała perspektyw. - I mimo kryzysu tu na wyspie w Polsce nadal nie widzę przyszłości. Dlatego zostaję - ucina.
W islandzkim Hafnarfjordur jest managerem w KFC. Tuż po przylocie zarabiała ok. 6-8 tys. złotych. Teraz w związku ze słabym kursem korony pensja ma gorsze przełożenie na towary. - Tym bardziej że sporo rzeczy podrożało - benzyna, żywność - opowiada. - Moi znajomi, którzy w Polsce mają rodziny, mówią o powrocie, bo rzeczywiście robi się tu krucho i z pracą, i z pieniędzmi. Ale dla mnie ciągle to tu jest łatwiej.
To tylko zgiełk
Mimo medialnych doniesień o kolejkach po bilety lotnicze i grupowych wyjazdach Polaków z obu krajów pracownicy polskich placówek dyplomatycznych wielkiego "drang nach Polen" nie widzą.
- Na pewno nie ma paniki - mówi Robert Szaniawski, rzecznik polskiej ambasady w Londynie. - My wprawdzie nie kontrolujemy wyjazdów, ale wiemy, że Polacy ciągle przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii.
Składają tu niezbędne wnioski o podjęcie pracy. W ubiegłym roku było ich blisko 150 tysięcy, w tym - według szacunku - ma być "tylko" 100 tysięcy. Ale to przecież jednak ciągle ogromna rzesza ludzi!
Danuta Szostak, konsul generalny w Reykjaviku, mówi wprost: te powroty do Polski to tylko fakt medialny.
- To nieprawda, że brakuje biletów na loty, bo tylu Polaków stąd wyjeżdża - prostuje. - Może jest tych biletów mniej i są droższe, ale im bliżej grudnia i świąt Bożego Narodzenia, tym generalnie loty bardziej drożeją. Nieprawda też, że urywają się nam telefony z pytaniami o pracę w Polsce. Owszem, zdarzają się, kiedyś też były.
I dodaje: - Żadnego exodusu tu nie ma, a Polacy mieszkający w Islandii zachowują się normalnie. Może gorsza sytuacja gospodarcza i zły kurs korony przyspieszy wyjazdy tych, którzy i tak planowali powrót do Polski. Ci, którzy tu mieszkają z rodzinami, raczej w Islandii pozostaną.
Najwięcej sygnałów o ewentualnych powrotach ma na Opolszczyźnie Wojewódzki Urząd Pracy.
- Dzwoni do nas sporo osób, zwłaszcza w ostatnim tygodniu, kiedy było więcej publikacji o kryzysie, i pyta o oferty pracy i możliwości przeniesienia zagranicznego zasiłku dla bezrobotnych do Polski - mówi Jacek Suski, dyrektor opolskiego WUP.
- Póki co najwięcej takich telefonów mieliśmy z Irlandii, gdzie gospodarka bardzo wyhamowała przez kryzys.
Szef WUP zapewnia, że ofert pracy na Opolszczyźnie nie brakuje. Pracodawcy poszukują ślusarzy, spawaczy, kasjerek czy informatyków, ale także prezesów czy wiceprezesów.
- Pracujący za granicą pewnie wkrótce zaczną wracać, ale nie będzie to jakiś gwałtowny ruch - dodaje Suski. - Szacujemy, że na Opolszczyznę może zjechać około 5 tysięcy emigrantów zarobkowych. Czy wszyscy znajdą zajęcie - pewnie znaczna większość. Tym bardziej że będą mieć atut w postaci znajomości języka.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?