Festiwal Opole 2012. Nijaki, muzycznie wtórny, bez znaczenia dla rynku

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
Sylwia Grzeszczak zdobyła dwie Superjedynki.
Sylwia Grzeszczak zdobyła dwie Superjedynki.
Taki był niestety 49. Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu.

Od lat piszemy o braku pomysłu na tę imprezę i ten rok przełomu nie przyniósł. Nikt zresztą nad takim przełomem nie pracuje. Festiwal tylko w teorii ma gospodarza, bo władze telewizji rotują znacznie szybciej niż estradowe gwiazdy.

Legendarna impreza to dziś jedno z wielu podobnych telewizyjnych shows, które niczym nie zaskakują, niczego świeżego nie lansują. Mają tylko jedno zadanie - zapewnić nadawcy liderowanie w wieczornym paśmie. Tymczasem od stacji publicznej wymagam czegoś więcej niż małpowanie telewizji komercyjnych.

Festiwal był wtórny muzycznie. Odsłonił słabość TVP, która nie ma już mocy odkrywania gwiazd.

Zwycięzca koncertu Premier, grupa Enej, to w istocie laureat programu "Must Be The Music" nadawanego przez konkurencyjny Polsat. Gwiazda Superjedynek Gienek Loska wypłynął wcześniej w programie "X Factor" TVN.

Największe gwiazdy sobotniego koncertu - Sylwia Grzeszczak, Zakopower i Blue Cafe - w takim składzie i z tymi samymi utworami wystąpiły kilkanaście dni wcześniej na festiwalu "Top Trendy" Polsatu. Gdyby nie inna scenografia i nowe kiecki piosenkarek, pomyślałbym, że Superjedynki to jakaś powtórka z Sopotu.

Skoro Opole nie jest już w stanie wykreować niczego świeżego, musi regularnie odświeżać "dawnych wspomnień czar".

Ale i tu powiało nudą.

Koncert "Szalone lata 60!" był przyjemny dla oka i momentami dla ucha, ale nie miał w sobie cienia tytułowego szaleństwa. Drętwe, wyuczone na pamięć dialogi Wojciecha i Marcina Mannów, ledwie kilka oryginalnie zagranych coverów i… już przerwa na reklamy.

Koncert "trójkowy", na który najbardziej ostrzyłem sobie zęby, okazał się artystycznym niewypałem. To zdumiewające, że można zepsuć nawet "Gdy nie ma dzieci" Kultu. A interpretacje "Skóry" i "Białej flagi" - to już powinno być karalne… Debiuty zasłużenie wygrała Joanna Kondrat, śpiewająca piękną balladę "Ostatni" Edyty Bartosiewicz. Ale to było po prostu wierne oryginałowi, poprawne wykonanie. Gdyby nie osobowość Artura Andrusa, można by ten koncert równie dobrze spędzić na pogawędce ze znajomymi na efektownym tarasie amfiteatru. Tyłem do sceny.

Festiwal jest od lat robiony wyłącznie dla telewidzów i to wrażenie się nasila z każdym rokiem. Legendarna opolska publiczność, której tak podlizują się artyści, została zredukowana do funkcji reżyserowanego tła. Telewizja nie ufa spontaniczności opolan, dlatego do pierwszych rzędów wprowadza zawodowych tancerzy z Warszawy, którzy markują dobrą zabawę.

Reżyser wychodzi przed koncertem na scenę i instruuje, które sektory mają się radośnie gibać, a które siedzieć spokojnie, by nie zasłaniać kamer. Nie miałbym nic przeciwko takiemu podejściu, gdyby publiczność była wpuszczana za darmo, jak na plany wielu innych telewizyjnych produkcji, które zarabiają na reklamach. Tymczasem na festiwal za darmo wchodzą jedynie lokalni politycy i inni goście TVP. Cała reszta ma bulić i się podporządkować "świętej antenie".

Dwudniową telewizyjną biesiadę, jaką stał się legendarny opolski festiwal (wyłączam z tej recenzji dzień trzeci, nietransmitowany), można by z powodzeniem zrobić i na łące pod Kutnem, i w hali w Rzeszowie, i w studiu w Warszawie - dla TVP to bez znaczenia.

Festiwal ciągle stanowi jednak wartość dla Opola - historyczną i promocyjną. Dlatego przed jego jubileuszową, 50. edycją warto jeszcze raz podjąć wysiłek zmiany jego oblicza. Nawet nie marzę o przywróceniu mu dawnego blasku - to jest już niemożliwe w dobie Youtube. Trzeba jednak pomyśleć, jak uczynić imprezę oryginalną, przywrócić jej duszę, zedrzeć ten cały plastik, który nie pasuje do nadawcy publicznego.

Najjaśniejszym punktem 49. festiwalu był koncert Kultu.

Świetny muzycznie, z uwagą skupioną na charyzmatycznym wykonawcy, a nie cyfrowych błyskotkach i sztywnej konferansjerce.

Kult okazał też szacunek opolskiej publiczności.

W piątek o północy Kazik Staszewski z uśmiechem oznajmił, że telewizja właśnie zakończyła transmisję, po czym zagrał drugą część koncertu - porywającą. Na koniec padł na kolana i pokłonił się publice.

Tej prawdziwej. Przebierańcy ze stolicy zmyli się po wyłączeniu kamer.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska