Festung Oppeln, twierdza, która istniała tylko na papierze...

Artur  Janowski
Artur Janowski
Obecna ulica Książąt Opolskich latem 1945 roku. Budynki zostały zniszczone nie tylko przez pożary, ale również amerykański nalot w grudniu 1944. Wówczas tylko w samym hotelu Huch zginęło kilkadziesiąt osób – goście odbywającego się tu wesela.
Obecna ulica Książąt Opolskich latem 1945 roku. Budynki zostały zniszczone nie tylko przez pożary, ale również amerykański nalot w grudniu 1944. Wówczas tylko w samym hotelu Huch zginęło kilkadziesiąt osób – goście odbywającego się tu wesela. Album Opole 1970
Choć przygotowania do odparcia rosyjskiego szturmu trwały kilka miesięcy, Niemcom brakowało umocnień i żołnierzy. To dobrze. Oblężenie jeszcze bardziej zniszczyłoby miasto.
Gdy do miasta weszli Rosjanie, kamienice w opolskim Rynku były całe. Zniszczeniu uległy, gdy front zatrzymał się na linii Odry, a budynki często podpalali
Gdy do miasta weszli Rosjanie, kamienice w opolskim Rynku były całe. Zniszczeniu uległy, gdy front zatrzymał się na linii Odry, a budynki często podpalali sami Rosjanie lub szabrownicy. Album Opole 1956

Gdy do miasta weszli Rosjanie, kamienice w opolskim Rynku były całe. Zniszczeniu uległy, gdy front zatrzymał się na linii Odry, a budynki często podpalali sami Rosjanie lub szabrownicy.
(fot. Album Opole 1956)

10 stycznia 1945 roku generał Fritz Benicke, odpowiadający za ufortyfikowanie Górnego Śląska, osobiście przyjechał do Opola, aby na miejscu sprawdzić, jak wyglądają przygotowania do obrony i dlaczego jest z nim tak źle. Wprawdzie raporty nadsyłane przed dowódcę twierdzy, płk. Friedricha Albrechta von Pfeila, informowały, że szans na skuteczną obronę miasta nie ma, generał musiał spróbować zmienić tę sytuację. Na naradę przybył nie tylko dowódca twierdzy, ale także Herbert Melhorn (prezydent rejencji opolskiej), a także Rudolf Metzner, zastępca gauleitera górnośląskiego.

- Panowie, meldunki nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Niemal każdego dnia może ruszyć potężna ofensywa Rosjan. Dlatego oczekuję, że do ostatniej godziny umocnienia w rejonie Opola będą rozbudowywane! - apelował generał Benicke.

Sztab miał jeden samochód

70 lat temu Trzecia Rzesza chyliła się ku upadkowi, ale wciąż walczyła i nie zamierzała kapitulować. Idea ufortyfikowania ważnych miast niemieckich pojawiła się jeszcze w marcu 1944 roku w rozkazie Adolfa Hitlera.

"Miejsca umocnione będą odgrywać rolę fortec z dawnych okresów historycznych" - napisał Hitler. - "Dzięki nim wróg nie zajmie obszarów o decydującym znaczeniu operacyjnym. Zostaną otoczone, związując w ten sposób jak największe siły przeciwnika i stwarzając warunki umożliwiające skuteczny kontratak".

Oprócz Opola twierdzami lub obszarami umocnionymi ogłoszono m.in. Wrocław, Gdańsk, Głogów, Poznań, Kostrzyn, a także niewielki Brzeg. Wszystkie te miejscowości miały spełniać rolę falochronu, o który - przynajmniej taką nadzieję mieli Niemcy - rozbije się rosyjska nawałnica. Jednym z jego elementów miało być Opole. Wówczas nie tylko stolica rejencji, ale również ważny węzeł komunikacyjny i miasto garnizonowe, w którym koszar i żołnierzy nie brakowało. Przygotowania do budowy twierdzy ruszyły 1 października 1944 roku, gdy jej dowódcą został płk Friedrich Albrecht von Pfeil. Pomagał mu niewielki sztab, a jego oficerowie wprawdzie mieli doświadczenie bojowe, lecz już podoficerowie czy szeregowcy byli wcześniej zwolnieni ze służby ze względu na wiek, choroby lub odniesione rany. Początkowo dowódca twierdzy, aby pojechać na rozpoznanie terenu, musiał korzystać z pojazdów innych jednostek.

Dopiero w połowie października pułkownikowi von Pfeilowi przydzielono... jeden samochód osobowy. Problemy były także z zapewnieniem odpowiedniej łączności. Sztab podłączono do sieci garnizonowej, ale brakowało kabli, aby przyłączyć odpowiednią liczbą aparatów telefonicznych. Pomysł, aby braki załatać poprzez przejęcie cywilnej sieci, nie przeszedł. Co gorsza, oddania swoich linii telefonicznych odmówiły instytucje funkcjonujące na terenie twierdzy.
Stanowisko dowodzenia Festung Oppeln urządzono w budynku ówczesnego Urzędu Skarbowego na obecnym skrzyżowaniu ulic Katowickiej i Kościuszki. Mieści się tu teraz sztab wojewódzki. Na przełomie 1944 i 1945 płk von Pfeil dysponował jednak wyłącznie ostatnim piętrem budynku, a próby znalezienia innych lokalizacji spełzły na niczym.

Nieżyjący już profesor Damian Tomczyk - przez lata badający historię Festung Oppeln - oceniał, że z dowódcą twierdzy niewiele osób się w mieście liczyło. Niemcy nie zdecydowali się - tak jak działo się to w innych miastach, aby przygotowujący twierdzę do obrony był jednocześnie dowódcą całego garnizonu. W tej sytuacji możliwości płk. von Pfeila były mocno ograniczone.

Co więcej, nawet po rozkazanie o powstaniu twierdzy, niewielka była wiara w sens fortyfikowania samego miasta. Ten pomysł odrzucał np. kreisleiter Sepp Polsterl, szef powiatowej NSDAP, który uważał, że obronę trzeba prowadzić w znacznej odległości od granic Opola.

Umocnienia na papierze

Twierdza miała się składać z dwóch pierścieni umocnień: zewnętrznego i wewnętrznego. Ten pierwszy, o długości około 85 kilometrów, przebiegał na północy wzdłuż linii rzeki Mała Panew, dalej przez jeziora turawskie, przez Ozimek, Raszową, a następnie dochodził od Komprachcic i Chróściny.

Obrona tego pierścienia miała uniemożliwić ostrzał artyleryjski miasta, w którym planowano zbudować wewnętrzną linię obrony (na prawym brzegu zaczynała się we Wróblinie, a kończyła w Groszowicach). Umocnień polowych nigdy nie ukończono, co więcej, także u samych Niemców kształt linii obronnych budził spore wątpliwości. Zamiast oprzeć obronę o linię Odry - o co aż się prosiło - zamierzano obsadzić długą linię obrony, której nie zdążono nawet ufortyfikować.

Do stycznia było gotowe około 30 procent zaplanowanych okopów, zapór czołgowych czy umocnień ziemnych. Nie wykonano też zaprojektowanych pól minowych, bo min brakowało. Jak pisał w swoich wspomnieniach podpułkownik Christian Heinrich Stobwasser (szef sztabu Festung Oppeln), aby twierdzę dobrze przygotować, zabrakło nie tylko czasu i materiałów, ale dobrej woli ze strony wysokich urzędników rejencji.

Mimo to zachowało się sporo relacji o tym, że nie tylko żołnierze, ale także ludność cywilna od października budowała umocnienia twierdzy. Obrońcy wyznaczyli też doraźny pas startowy dla samolotów, w tym celu wyburzono nawet część domów przy ulicy Oleskiej.

W styczniu 1945 r. nikt w mieście nie łudził się jednak, że przyjęty wcześniej plan uda się zrealizować przed nadejściem Rosjan. Nie było już nadziei, że załogę twierdzy zasilą, tak jak planowano wcześniej, trzy dywizje piechoty. Dlatego von Pfeil nakazał skupienie się na wewnętrznej linii umocnień, a poza miastem obsadzono tylko pozycje przy drogach wlotowych do Opola.

Dowódca twierdzy wciąż miał jednak problemy z egzekwowaniem rozkazów. I tak np. z kamienic zajmowanych przez Reichsarbeitsdienst (Służba Pracy Rzeszy) na obecnej ulicy Książąt Opolskich czy na ul. Ozimskiej mimo zaleceń nie usunięto łatwopalnych rzeczy, takich jak boazeria czy meble. Szef opolskiego sztabu RAD uznał, że nie ma takiej potrzeby, a co więcej - jak ustalił prof. Tomczyk - przedstawiciele Służby Pracy Rzeszy nie uczestniczyli nawet przy budowie wewnętrznego pierścienia twierdzy.

Rozkaz: opuścić miasto

Gdy w styczniu Rosjanie rozpoczęli wielką ofensywę znad Wisły, szybko okazało się, że niebawem mogą dotrzeć do Opola. 16 stycznia front był już na tyle blisko, że zarządzono ewakuację miasta.

Szacuje się, że sprzed Armią Czerwoną musiało uciekać blisko 60 tysięcy osób. Reiner Sachse był jedną z nich. Miał wówczas pięć lat, ale pamięta, jak mama z babcią długo naradzały się w pokoju stołowym, co zabrać ze sobą.

Pokój - z powodu groźby nalotów - miał zaciemnione okna i w pośpiechu pakowano w nim do walizek i plecaków najpotrzebniejsze rzeczy. Ludzie naiwnie liczyli jednak na to, że zamieszanie nie potrwa długo i niebawem znów będzie można wrócić do domu. Jego właścicielem był Max Sachse, który prowadził zakład metalowy i ślusarski w pobliżu dworca kolejowego.

Z pakowania Reiner Sachse zapamiętał dwie rzeczy: babcia wzięła ze sobą srebrne sztućce, z kolei w jego plecaku zmieścił się świąteczny domek z piernika, którym potem żywił się po drodze. Podróż, po której już nigdy do Opola nie wrócił, zaczęła się na dworcu kolejowym 17 stycznia.

Pociąg, jakim rodzina Sachsów jechała do ciotki w Bielawie, był przepełniony nie tylko kobietami z dziećmi, ale także rannymi żołnierzami. Po kilku dniach okazało się, że w dolnośląskiej Bielawie też nie jest bezpiecznie. Dlatego Sachsowie pojechali aż do Drezna, gdzie również mieszkała ich rodzina. Ale i tam nie zatrzymali się na długo, bo miasto było już pełne uchodźców. Cała rodzina aż do zakończenia wojny wędrowała przez Niemcy wiele razy. Ostatecznie osiedli w mieście Heilbronn na południu Niemiec.

Taki los spotkał większość dawnych opolan, bo w mieście zostało zaledwie kilkaset osób. Większość uciekła specjalnymi pociągami i autobusami, ale część szła pieszo, zabierając ze sobą wózki dziecięce czy sanki, na których wieziono najcenniejsze rzeczy. Wielu uciekinierów zamarzło lub zginęło podczas ucieczki, były też przypadki samobójstw, a szczególnie źle marsz znosiły najmniejsze dzieci, które umierały na rękach matek. Na Zachód popędzono również więźniów z obozów pracy przymusowej w Opolu, w których przetrzymywani byli obcokrajowcy oraz jeńcy. Nie wiadomo natomiast, co stało się z setką więźniów, których 20 stycznia zwolniono z więzienia na obecnej ulicy Sądowej i przekazano gestapo. To wciąż jedna z kilku zagadek 1945 roku w Opolu.

Rosyjski szturm

Atak na prawobrzeżną część miasta Rosjanie rozpoczęli 23 stycznia, a zakończyli już rankiem następnego dnia, gdy Niemcy, po wysadzeniu mostów, uciekli za Odrę. Rosjanie nacierali z dwóch stron. Jedno uderzenie przeprowadzono od dzielnic Groszowice i Nowa Wieś Królewska, drugie od strony dzielnicy Zakrzów.

W zdobyciu miasta uczestniczyły jednostki trzech radzieckich armii gwardyjskich. Bitne i dobrze wyposażone m.in. w działa pancerne. Naprzeciwko miały zbieraninę, którą szacuje się na około 10 tysięcy ludzi pod bronią. Miasta broniły m.in. jednostki Volkssturmu, żołnierze wojsk lotniczych, żandarmeria, mające do dyspozycji przestarzałe i nie używane od dawna działa belgijskie, włoskie czy rosyjskie, które wcześniej zalegały w magazynach.

Jeszcze przed wejściem Rosjan w nocy z 21 na 22 stycznia samobójstwo popełnił dowódca twierdzy, hrabia von Pfeil, niesłusznie obwiniany o złe przygotowanie twierdzy do obrony. Już po jego śmierci rozkaz o obronie "za wszelkę cenę" anulowano i to również jeden z powodów, dla których walki o prawobrzeżne Opole były tak krótkie.

Front aż do marca zatrzymał się na linii Odry, ale spokojnie w mieście nie było. Doszło do gwałtów i morderstw na tych mieszkańcach, którzy pozostali, a czerwonoarmiści zastrzelili ponad 100 osób w Zakrzowie oraz kilkadziesiąt w Groszowicach.

Trwały też pojedynki artyleryjskie, naloty, a także akcje dywersyjne. O współpracę z Niemcami posądzono np. właściciela restauracji na wyspie Bolko i zapłacił za to życiem. Miasto wciąż płonęło, bo z jednej strony domy plądrowali czerwonoarmiści, ale z drugiej w Opolu do kwietnia 1945 roku nie było strażaków i z ogniem nie miał kto walczyć. Podpalanie wyznaczonych domów niemieccy zwiadowcy traktowali też jako rodzaj komunikacji z obserwatorami po drugiej stronie Odry.

Miasto krwawiło, ale byłoby znacznie bardziej zniszczone, gdyby broniono je tak zaciekle jak np. Wrocław, Poznań czy Kostrzyn. Dopiero 19 marca - na skutek kolejnej rosyjskiej ofensywy - Niemcy w obawie przed znalezieniem się w kotle wycofali się z lewobrzeżnej części Opola. Festung Oppeln ostatecznie przestała istnieć, gdy Niemcy, uciekając z okrążenia, sami się wycofali na zachód.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska