Fiskus chce się dobrać do napiwków

Redakcja
W niektórych opolskich lokalach, nie tylko tych samoobsługowych, na barach pojawiły się skarbonki, do których klienci mogą wrzucać napiwki. Wbrew pozorom lądują w nich nie tylko drobne sumy.
W niektórych opolskich lokalach, nie tylko tych samoobsługowych, na barach pojawiły się skarbonki, do których klienci mogą wrzucać napiwki. Wbrew pozorom lądują w nich nie tylko drobne sumy. Paweł Stauffer
Od dodatkowego zarobku kelner powinien zapłacić podatek, ale tego nie robi. Ministerstwo Finansów kombinuje, jak go do tego zmusić.

- To nic innego jak próba okradania nas z części zarobków - uważa Agata, kelnerka zatrudniona w jednej z opolskich restauracji. I przyznaje, że ona w zeznaniu podatkowym napiwków nie wykazuje. - Są dowodem wdzięczności klientów, którzy odpłacają się nam w ten sposób za to, że jesteśmy uśmiechnięci, dyspozycyjni, że spełniamy ich życzenia. Nie podoba mi się, że i na to fiskus próbuje położyć łapę.

Napiwki - co przyznają sami zainteresowani - to często ich druga pensja. W sezonie w restauracji działającej w opolskim Rynku, która ma ogródek piwny, ten dodatkowy zarobek to 150-300 zł dziennie.

- Kelner jest najniżej w restauracyjnej hierarchii, dlatego gołą pensję ma marną - mówi Agata. - Ja na rękę dostaję niespełna 1000 złotych. Jeśli nie byłoby napiwków, nie zarobiłabym na życie.

Największe "górki" zostawiają goście z zagranicy, czasami to nawet 50-70 euro, ale szczodrzy potrafią być również Opolanie. Agata wspomina rekordzistę - wręczył jej ekstra 260 złotych. - Stali klienci doceniają, że pamiętam, jaką herbatę lubią, co najbardziej im smakuje - tłumaczy dziewczyna.

Jeszcze kilka lat temu - twierdzą kelnerzy - z napiwkami było bardzo krucho. Klient, płacąc za obiad prawie 100 złotych, zostawiał... 50 groszy napiwku. - Ale ludzie coraz częściej jeżdżą po świecie, bywają, obserwują i powielają tamte zwyczaje - mówi Katarzyna, kelnerka w opolskim pubie.

Strategie lokali dotyczące napiwków są różne. W tych renomowanych do rachunku obligatoryjnie doliczane jest 10 proc. serwisu. W innych kelner dostaje tyle, ile gość uzna za stosowne i pieniądze te wędrują do jego kieszeni.

- Ale pracowałam i w takich lokalach, gdzie moimi napiwkami musiałam się dzielić z barem i z kuchnią - opowiada Agata. - Barmanowi z każdej zmiany oddawałam 10 proc., a kuchni według uznania, najczęściej kilkanaście złotych.

Według dziewczyny to nie było sprawiedliwe, ale: - Inni mają jeszcze gorzej. W niektórych opolskich lokalach wszystkie napiwki, które dostają kelnerzy, zabierają właściciele i ani myślą się nimi dzielić z obsługą.

Kelnerzy są zdziwieni pytaniem, czy odprowadzają do urzędu skarbowego podatek od napiwków. Wielu nawet nie ma świadomości, że powinni podzielić się zyskiem z fiskusem. Zachodzą w głowę, jak skarbówka ma zamiar doliczyć się ich napiwków.

- Chyba nie sądzą, że z własnej i nieprzymuszonej woli będę notował każdą złotówkę, którą dostaję ekstra, a na koniec miesiąca grzecznie zaniosę im moje zestawienie? - śmieje się Dariusz, kelner w dużej restauracji.

Tymczasem Agnieszka Jóźwin-Dalecka z Izby Skarbowej w Opolu wyjaśnia, że ci, którzy dostają napiwki (obłożone 18-proc. podatkiem), powinni je wykazać w rozliczeniu rocznym.

- To jest dochód z tzw. innych źródeł, więc trzeba go zliczyć i uwzględnić, składając PIT. Kto tego nie robi, naraża się na kary finansowe - ostrzega.

Ministerstwo Finansów właśnie się zorientowało, że z tej kelnerskiej szarej strefy uciekają mu spore pieniądze. Dlatego deklaruje, że teraz uważnie będzie się "przyglądać napiwkom". Jakich metod zamierza użyć, nie zdradza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska