Fizjoterapeuta ze Strzelec Opolskich: - Stawiam Justynę Kowalczyk na nogi

fot. Archiwum własne
Zwycięska ekipa: w pierwszym rzędzie od lewej Paweł Brandt, Justyna Kowalczyk, Rafał Węgrzyn (serwismen). Drugi rząd od lewej: Peep Koidu (serwismen), Are Mets (serwismen), Aleksander Wierietielny (trener), Mateusz Nuciak (serwismen).
Zwycięska ekipa: w pierwszym rzędzie od lewej Paweł Brandt, Justyna Kowalczyk, Rafał Węgrzyn (serwismen). Drugi rząd od lewej: Peep Koidu (serwismen), Are Mets (serwismen), Aleksander Wierietielny (trener), Mateusz Nuciak (serwismen). fot. Archiwum własne
Kiedy Justynie Kowalczyk został do mety ostatni kilometr, Paweł Brandt ze Strzelec Opolskich krzyczał do niej z łuku trasy: "Wytrzymaj! Wytrzymaj, są daleko z tyłu!". - A chwilę później się popłakałem - mówi fizjoterapeuta naszej złotej medalistki z Vancouver.

Pamiętam początki mojej współpracy z Justyną tak jakby to było dziś - opowiada Paweł. - To była jesień ubiegłego roku. Przebywałem akurat w Spale, gdzie jako fizjoterapeuta opiekowałem się lekkoatletami. Akurat wracałem z treningu obładowany torbami i szedłem na kolację. Właśnie wtedy zadzwoniła do mnie Justyna. W obecności jej trenera poprosiła, żebym dołączył do olimpijskiej kadry. Zgodziłem się bez wahania, choć wiedziałem, że będzie to spore wyzwanie.

W ten sposób Paweł Brandt ze Strzelec Opolskich (25 lat) został fizjoterapeutą Justyny Kowalczyk. Dołączył do siedmioosobowego teamu, pracującego na co dzień z naszą biegaczką. Paweł nie był jednak osobą z przypadku. Justyna znała go dobry rok i chciała, żeby jej towarzyszył.

- Rok temu pracowałem z nią w Szwecji podczas obozu narciarskiego - dodaje Paweł. - Tam trafiłem z kolei przez praktyki, który miałem w tym czasie Kędzierzynie-Koźlu. Zawodu uczyłem się u boku Aleksandra Bieleckiego, który jest fizjoterapeutą kadry narodowej naszych siatkarzy.

Praca na pełnych obrotach
Oficjalnie do teamu Justyny Kowalczyk Paweł dołączył we wrześniu ubiegłego roku. Wtedy też narciarka zaczęła treningi przed olimpiadą. Cała ekipa wyjechała do Sankt Moritz, malowniczej szwajcarskiej miejscowości położonej wśród gór i jezior.

- To kurort narciarski przez wielu porównywa
ny do naszego Zakopanego - mówi Paweł. - Mieliśmy tam wynajęty apartament w bardzo dobrym hotelu. Mnie przydzielono aż dwa pokoje! W jednym mieszkałem, a w drugim urządziłem gabinet, gdzie w centralnym miejscu stał stół do masażu.

Jak Paweł został przyjęty przez resztę zespołu?
- Jak członek jednej wielkiej rodziny - śmieje się Paweł. - Bo w ekipie wszyscy muszą być zgrani i działać razem, żeby wypracować sukces. Każdy ma swoje miejsce i określone zadanie.
I tak trener Aleksander Wierietielny układa Justynie porządek dnia i decyduje, co będzie ćwiczyć. Na kilka miesięcy przed startem sporo pracował nad jej formą. Im bliżej do zawodów, tym bardziej ćwiczył z Justyną taktykę. Ważnym człowiekiem w zespole jest Rafał Węgrzyn, który formalnie pełni funkcję asystenta trenera. Jest swego rodzaju łącznikiem między Justyną, Wierietielnym, a ekipą techniczną zespołu. O narty naszej zawodniczki dbają natomiast serwismeni: Peep Koidu, Are Mets i Mateusz Nuciak. W wyścigu, którym o wygranej decydują ułamki sekund, smarowanie nart odgrywa ważną rolę.
- Serwismeni zawsze żartują, że jak posmarujesz tak pojedziesz - mówi Paweł. - Dlatego swoją pracę zaczynają już od 5 rano! Nakładają specyfiki, których jest mnóstwo: inne na słońce, inne na śnieg i jeszcze inne w zależności od stylu, w jakim ścigać ma się Justyna.

Paweł dba o energię Justyny
- Moje zadanie polegało na tym, żeby po każdym treningu jak najszybciej zregenerować siły Justyny - mówi Paweł. - Tu przydał się mój stół i spa, które było do dyspozycji w hotelu. Muszę też dbać o rehabilitację drobnych kontuzji. Justyna co prawda podczas przygotowań do olimpiady nie miała ich wiele, ale ja musiałem być cały czas w pogotowiu na wypadek, gdyby coś się stało. Od czasu do czasu uskarżała się jedynie na bóle mięśniowe, barków i kręgosłupa. Raz miała też zapalenie ścięgna achillesa.

Jak wyglądają treningi Justyny Kowalczyk? Paweł mówi, że każdy dzień jest do siebie bardzo podobny.
- Podbudka o 5-6 rano - opowiada. - Justyna zaczyna dzień od porannego rozruchu. Biega chwilę truchtem, a po tym idzie ćwiczyć mięśnie na siłowni. Punktualnie o 8.00 cała ekipa zbiera się na wspólne śniadaniu. Wśród zapachów rozgrzewającej kawy i herbaty ekipa bardzo luźno rozmawia o tym, co będzie dzisiejszego dnia. Po tym zaczyna się właściwy trening. Justyna zapina narty i biega po górskich szlakach, nawet po 8 godzin dziennie.

Porównując z innymi biegaczkami to bardzo dużo. Na treningach przed olimpiadą Justyna Kowalczyk trenowała średnio o jedną trzecią więcej niż konkurentki.

- Ta kobieta jest stworzona do ciężkiej pracy! - dodaje Paweł. - Jest niesamowicie zahartowana i bardzo wymagająca względem siebie. Taki już ma charakter. Pracuje dużo, a my razem z nią.
W końcu przyszedł czas wyjazdu na olimpiadę.

Bieg po złoto
W Vancouver ekipa mieszkała w wiosce olimpijskiej niedaleko Whistler. Ustawione szeregowo domki odróżniały kolorowe flagi wywieszone przed każdym z nich. Z całej olimpiady Pawłowi najbardziej utkwił w pamięci ostatni bieg Justyny, w którym zdobyła złoto.

- Gdy Justyna miała już w rękach srebrny medal i szykowała się do ostatniego startu w biegu na 30 kilometrów, niektórzy myśleli, że pokazała już wszystko - mówi Paweł. - Ale my wiedzieliśmy, że dopiero na długim dystansie pokaże, na co ją stać.

Tego dnia ekipa Justyny obstawiła całą trasę. Serwismeni wraz z asystentem po dokładnym sprawdzeniu i przygotowaniu sprzętu zajęli punkty, w których mogli podawać napoje. Trener stanął natomiast na podbiegu. Stamtąd krzyczał do Justyny, kiedy ma zaatakować, za kim może się schować i jaki dystans dzieli ją od rywalek. Paweł obstawił natomiast niebezpieczny łuk, który znajdował się jakieś kilometr od mety. Wszyscy wyposażeni w krótkofalówki na bieżąco informowali się, jak wygląda sytuacja na trasie.

- Oczywiście, najbardziej emocjonujące były ostatnie 2-3 minuty - dodaje Paweł.
Tuż przed 29 kilometrem Justyna Kowalczyk wyprzedziła prowadzącą Norweżkę Marit Bjorgen. Kiedy minęła na trasie Pawła, ten krzyczał do niej "Wytrzymaj! Wytrzymaj, są z tyłu daleko". Właśnie wtedy rozpoczęła się prawdziwa walka o złoto.

- Tak się złożyło, że tuż obok mnie stał człowiek z norweskiej ekipy i operator kamery - wspomina Paweł. - Gdy Justyna dojeżdżała do mety, kamerzysta grzecznościowo włączył nam na monitorze podgląd z tego, co dzieje się na stadionie.

Czytaj e-wydanie NTO - > Kup online
W momencie, gdy polscy widzowie słyszeli w telewizji krzyk komentatora "Justyna mocniej! Jesteś silniejsza! Potrafisz to zrobić!", tak samo głośno kibicowali zawodniczkom Paweł z Norwegiem - rzecz jasna każdy swojej.

- Pamiętam, że Norweg kiwał głową z niedowierzaniem - dodaje Paweł. - Gdy widział determinację Justyny, rzucił tylko, że Bjorgen jej nie dogoni.
Chwilę później nasza reprezentantka leżała zdyszana na śniegu. W oczach Pawła pojawiły się łzy. Kibice mogli się cieszyć pierwszym po 38 latach, złotym medalem na zimowej olimpiadzie.

Cały czas w biegu
Po zwycięstwie nawet nie było czasu na gratulacje. Zaraz po ukończeniu biegu naszą zawodniczkę opadły ekipy telewizyjne. Wywiady, zdjęcia i szybka konferencja. Po tym kontrola antydopingowa. W międzyczasie Justyna Kowalczyk musiała jeszcze znaleźć czas, by podskoczyć do hotelu, wziąć prysznic i przebrać się na oficjalną ceremonię wręczenia medalu. Na wszystko miała niecałe dwie godziny.

- Ale Justyna przyzwyczaiła się do życia w biegu - dodaje Paweł. - Ona ciągle ćwiczy i trenuje. Dla siebie pozostaje jej niewiele czasu.

W poniedziałek cała ekipa wylądowała w Warszawie na lotnisku Chopina. Paweł wsiadł w pociąg i przyjechał do Strzelec Opolskich. Był w domu... jedną dobę. W tym czasie zdążył zobaczyć się z rodziną, przyjaciółmi i odwiedzić urząd skarbowy. Musiał to zrobić teraz, bo przy takim natężeniu pracy szybko do domu nie wróci.

- Gdy Paweł wrócił, pokazał tekst ślubowania, które złożył, replikę medalu i zdjęcia wszyscy byliśmy wzruszeni - mówi jego mama Elżbieta. - Jestem dumna z tego, że w tak krótkim czasie osiągnął tak wiele.

W środę cała ekipa poleciała do Finlandii. Jutro w Lahti Justyna Kowalczyk rozpocznie batalię o zdobycie kryształowych kul w pucharze świata. Rozgrywki potrwają do 21 marca. Nasza zawodniczka wystartuje w nich aż osiem razy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska