Fundacja od 20 lat pomaga Opolanom

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Tak prezentował się zespół Fundacji Rozwoju Śląska w 2011 roku. Zdjęcie pochodzi z okolicznościowej dwujęzycznej publikacji wydanej właśnie z okazji jubileuszu 20-lecia.
Tak prezentował się zespół Fundacji Rozwoju Śląska w 2011 roku. Zdjęcie pochodzi z okolicznościowej dwujęzycznej publikacji wydanej właśnie z okazji jubileuszu 20-lecia.
Rozmowa. Arnold Czech, prezes Fundacji Rozwoju Śląska oraz Wspierania Inicjatyw Lokalnych.

- Fundacja Rozwoju Śląska obchodzi 20-lecie istnienia, co dokumentuje wydany z tej okazji kolorowy dwujęzyczny folder. Jak by pan porównał Fundację sprzed dwóch dekad i tę dzisiejszą?
- Jestem tu osiemnaście i pół roku, więc niemal od początku, choć samego startu nie pamiętam. Na pewno byliśmy wtedy małą, zgraną rodziną. Organa fundacji tworzyli "rycerze pierwszej godziny" - osoby głęboko ideowe i oddane sprawie, pełne euforii. Dobrze, że wtedy nie wiedzieliśmy, jakie wyzwania nas czekają. Uczyliśmy się, czym są projekty, system podatkowy i przepisy w powstającej w 1989 roku nowej Polsce były w stadium zalążkowym. Na szczęście mieliśmy wspaniałych partnerów po niemieckiej stronie. Oni nam, nowicjuszom, mówili: musicie to zrobić tak i tak. Uczyliśmy się od nich słuchać i liczyć. Dużo nam to dało. Dziś mamy wielką konkurencję organizacji pozarządowych. Ale ścieżki zostały przetarte. System prawny się ustabilizował. Choć czasem te same przepisy są różnie interpretowane w różnych urzędach. Wreszcie - rozrośliśmy się - zatrudniamy około 30 osób - więc jest nam łatwiej.

- Co uważa pan za najważniejsze - z perspektywy lat - osiągnięcie w dziedzinie wspierania mniejszości niemieckiej?
- W pierwszej fazie wspieranie mniejszości odbywało się przede wszystkim przez konsulaty Niemiec w Polsce i organizacje wypędzonych. Dopiero w połowie lat 90. wzięliśmy na siebie wspieranie domów spotkań, a wraz z nimi możliwości spotykania się i działalności kulturalnej mniejszości niemieckiej. Zaś na początku XXI wieku Fundacja przejęła finansowanie kosztów administracyjno-osobowych od konsulatów. Wspieramy też finansowo projekty Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej i Izby Gospodarczej Śląsk.

- Które z nich były najważniejsze?
- Jeśli chodzi o IGŚ, to niewątpliwie największym, choć niemierzalnym osiągnięciem były szkolenia i kursy, przede wszystkim florystyczne. Nie waham się powiedzieć, że dzięki nim w latach 90. na Śląsku Opolskim można było kupić piękniejsze wiązanki kwiatów niż w Warszawie. Także dzięki działalności szkoleniowej Fundacji od lat nie musimy się wstydzić za opolską gastronomię. Jeżdżę po województwie z wielką radością, bo w wielu miejscach można u nas zjeść dobrze i w ładnym otoczeniu. Prawie każdy lokal korzystał u nas z pożyczki albo jego pracownicy byli na szkoleniu - tu, na miejscu, lub w Niemczech.

- Jak pan ocenia wkład Fundacji w infrastrukturę komunalną w regionie? Niektórzy, także w mniejszości, chętnie przeciwstawiają "rurę" "kulturze".
- Boli mnie, kiedy tak mówią osoby, które same ustalały priorytety wydatków. Będę się upierał, że inwestycje np. w wodociągi czy kanalizację naszych gmin nie były złym pomysłem. Udzielaliśmy na ten cel pożyczek tanich i łatwych do otrzymania. Ci, którzy krytykują kładzenie rur, często już nie pamiętają, że mieliśmy w wielu miejscowościach i gminach bardzo złą wodę. To wszystko nie odbywało się kosztem nauczania języka czy budowania niemieckiej tożsamości. Akcenty na tożsamość nie były kładzione, ale to wynikało ze stanu świadomości, a nie z inwestycji komunalnych.

- Przeciętny mieszkaniec regionu kojarzy Fundację Rozwoju Śląska przede wszystkim z działalnością pożyczkową. Co zadecydowało o waszym sukcesie w tej dziedzinie?
- Przede wszystkim to, że dla wielu naszych klientów byliśmy pierwszą instytucją, która pożyczyła im pieniądze. Pożyczaliśmy je w sposób nie zbiurokratyzowany, co wpływało także na poziom zaufania do Fundacji. Ludzie nie bali się do nas przychodzić. Pozyskane dzięki Fundacji pieniądze na rozwój przyczyniały się do dynamicznego rozwoju wielu firm w regionie. Bo udało nam się przełamać mentalność rzemieślników polegającą na inwestowaniu wyłącznie z własnych oszczędności. A to jest za mało, żeby odnieść sukces.

- Pożyczki fundacji wspierały także rolników.
- Nie tylko pożyczki, także szkolenia w Niemczech. Ale sam jestem rolnikiem i uważam, że rolnictwo w województwie opolskim wykorzystało swoją szansę najsłabiej. Nasi rolnicy za bardzo uwierzyli, że najkorzystniej będzie dorobić na budowie w Niemczech w czasie mniej intensywnych prac w polu. Ostatecznie często przynosiło to więcej strat niż zysków - brakowało czasu na refleksję, na zaplanowanie działalności itd. Skutkiem tego było m.in. zaprzepaszczenie szansy na lepsze zagospodarowanie państwowej ziemi. Inne regiony w Polsce zrobiły to lepiej.

- Szczególną rolę Fundacja odegrała podczas "powodzi tysiąclecia" w 1997 roku. Na czym się państwo wtedy koncentrowali?
- Tragedia dotknęła wiele gmin, osób prywatnych, instytucji i zakładów, które wcześniej finansowaliśmy. Powszechnie pożyczaliśmy wtedy pieniądze bez odsetek, zawieszaliśmy spłaty i cierpliwie czekaliśmy na ich zwrot. Przeznaczaliśmy pieniądze - około 10 mln zł - na różnorakie potrzeby, które ujawniały się z dnia na dzień, łącznie z paliwem dla straży pożarnej.

- Dlaczego Fundacja angażuje się we wspieranie infrastruktury społecznej, czyli, mówiąc prościej, w działalność dobroczynną na rzecz szkół, szpitali, placówek Caritasu, obiektów sportowych dla młodzieży itd.?
- Chcieliśmy się odnaleźć w obszarach istotnych dla społeczeństwa. Dobroczynność i opieka społeczna angażuje nas od lat, a potrzeby nadal są wielkie. Do udziału w tym dziele włączaliśmy także naszych partnerów w Niemczech: Czerwony Krzyż, Lasarus Verein i wiele innych.

- Poważnym wyzwaniem dla Fundacji było także powołanie do życia Domu Europejskiego.
- To było wyzwanie polityczne i społeczne: oderwanie się na trwałe Polski od obszaru Europy Środkowo-Wschodniej i zbliżenie jej ku Zachodowi. Bo kulturowo Polska jest jego częścią. Mając kontakty z władzami w Niemczech, ale i z rodzinami, które tam mieszkają, nie mieliśmy wątpliwości, że miejsce Polski jest w strukturach europejskich, nawet jeśli nie mają one samych plusów. Zaangażowaliśmy się więc na rzecz akcesji do NATO, a potem do Unii Europejskiej. Po tym, jak dwa pokolenia wychowały się w PRL-u, uznaliśmy za swoją misję wyedukowanie społeczeństwa, na czym przynależność do struktur europejskich polega i dlaczego warto tam być. Szkoliliśmy więc m.in. nauczycieli i policjantów. Czuliśmy się zaszczyceni, gdy okazało się, że w unijnym referendum województwo opolskie uzyskało najlepszy wynik w Polsce. Mamy tę satysfakcję nadal. Bo z perspektywy lat widać, że Polska wykorzystała wtedy swoją historyczną szansę. Gdyby się wtedy nie udało, dziś - w warunkach kryzysu - wejście do Unii Europejskiej mogłoby być znacznie utrudnione.

- Fundacja angażowała się w minionym 20-leciu w wiele dziedzin i spraw. Co uważa pan za jej największe osiągnięcie?
- Przez te 20 lat potrafiliśmy zapoczątkować wiele dobrych zmian i trendów: finansowanie zewnętrzne w firmach, co wzmocniło parcie na korzystanie z pieniędzy unijnych. Przenieśliśmy na nasz grunt wiele doświadczeń niemieckich. Przykładem może być choćby utworzenie Centrum Kształcenia Zawodowego w Kędzierzynie-Koźlu. Trzeba przyznać, że system kształcenia zawodowego w PRL był lepszy niż w III RP. Popsuliśmy to i cierpimy na brak wykwalifikowanych rąk do pracy. Pokazaliśmy, że to można zmienić i jest na takie zmiany zapotrzebowanie. Kolejne centra kształcenia zawodowego powstałe - na bazie pieniędzy z Unii - w Opolu, w Nysie czy w Strzelcach Opolskich korzystały z naszych kędzierzyńskich doświadczeń.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska