Fyrstenberg i Matkowski: - Nie powiedzieliśmy ostatniego słowa

Daniel Polak
Debliści, finaliści US Open
Debliści, finaliści US Open Daniel Polak
Rozmowa z Mariuszem Fyrstenbergiem i Marcinem Matkowskim, najlepszymi polskimi tenisistami, finalistami tegorocznego US Open.

- Podobno tenis to gra dżentelmenów. Po nowojorskim finale nadal w to wierzycie?
Marcin Matkowski: - Do tego finału wierzyliśmy…
Mariusz Fyrstenberg: - Cały tenisowy świat widział, jak przy stanie 2:2 i 30:30 w drugim secie Niemiec Philipp Petzschner zagrał piłkę nogą i w żywe oczy kłamał, że odbił rakietą. Ta sytuacja wciąż jest w naszych głowach, bo przegraliśmy najważniejszy finał w karierze. Niemiec po meczu nas przeprosił, ale co się stało, już się nie odstanie.

- Obok liderów światowego rankingu deblistów, braci Bryanów z USA, jesteście najdłużej grającym ze sobą duetem. Jak się poznaliście?

MF: - To było dwadzieścia lat temu i nie wspominam tego wydarzenia najmilej. Ale niech o swoim zachowaniu opowie winowajca.
MM: - Mieliśmy wtedy po 10-11 lat. Nasza znajomość zaczęła się na jakimś obozie tenisowym od tego, że dość zdecydowanym ruchem wyprosiłem Mariusza z siedzenia, które upatrzyłem dla siebie. Po prostu zrzuciłem go z krzesła.

- Dziś też rządzi pan w waszym duecie?

MM: - Jesteśmy równoprawnymi partnerami i tylko dzięki temu gramy ze sobą tak długo.
MF: - Niech pan go nie słucha, to jest bezwzględny dyktator! Od tamtego dziecięcego obozu nic się nie zmieniło.

- Jak wytrzymuje pan z tym despotą?

MF: - Tak naprawdę, mimo wszelkich różnic charakterów, bardzo się lubimy i spędzamy wspólnie czas nie tylko na korcie. Zdarza nam się chodzić do kina z moją żoną i dziewczyną Marcina, kibicujemy temu samemu klubowi piłkarskiemu.
- Jakiemu?

MM: - Sądząc po koszulce, którą ma pan na sobie, wszyscy we trójkę jesteśmy zagorzałymi fanami Realu Madryt. A wracając do tenisa - gramy razem tak długo m.in. dlatego, że mamy za sobą sportową rozłąkę i doświadczenia gry z innymi partnerami. W końcu wróciliśmy do siebie i wyniki pokazują, że to była dobra decyzja. Mimo 30 lat na karku wciąż, jak na deblistów, jesteśmy dość młodzi i na pewno nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa.

- Podczas sezonu jesteście poza domem osiem miesięcy. Mówiąc przewrotnie - w przypadku żony Mariusza Fyrstenberga - spełnił się najczarniejszy sen każdej kobiety: jej facet zdecydowaną większość czasu spędza z "Matką".
MF: - Ha! To prawda, najczęściej jestem z "Matką" i to na drugim końcu świata. Ale żona rozumie i akceptuje nasz pełen rozjazdów tryb życia. Zresztą, gdy tylko jest to możliwe, staramy się podróżować razem.

- Zdarza się wam grywać także w mikście, w którym waszymi partnerkami są Agnieszka Radwańska i Karolina Woźniacka. Jak wy, zawodnicy grający atletyczny tenis, dogadujecie się na korcie z takim "puchem marnym"?

MF: - Miksta grywa się tylko na czterech dorocznych turniejach Wielkiego Szlema i traktujemy to wyłącznie jako rozrywkę, urozmaicenie codziennej rutyny. Proszę sobie wyobrazić, jak trudno mi się przyzwyczaić do lecącego nad moją głową z prędkością niewiele ponad 100 km na godzinę serwisu Agnieszki, gdy na co dzień "Matka" wali nawet do 240 km. Tego nie da się porównać.
MM: - Grywałem miksta z Karoliną już, gdy pięła się na szczyt rankingu WTA. Pamiętam taką zabawną historię, podczas Wimbledonu 2008 posłała asa serwisowego, zaskakując stojącego po przekątnej kortu faceta i natychmiast ze spuszczoną głową powiedziała "przepraszam". Karolina była wtedy około 30. rakietą świata. Do dziś nabrała sporo pewności siebie, jest przecież liderką światowych list, jednak wtedy jej zachowanie mnie rozbroiło.

Marcin Matkowski: bez państwowego systemu szkolenia młodzi polscy tenisiści będą zmuszeni rezygnować z karier ze względów finansowych, które są nie do udźwignięcia dla zwykłej rodziny


- Jak wszyscy młodzi tenisiści, początkowo pewnie marzyliście o karierze singlowej i grze jak Federer czy Nadal. Kiedy ostatecznie porzuciliście te marzenia na rzecz gry podwójnej?

MM: - Do takiej decyzji dojrzewa się z czasem, obserwując własne wyniki. W naszym przypadku były one zdecydowanie lepsze w deblu niż w singlu.
MF: - Im wyższy poziom turniejów, tym bogatsza otoczka. Na najniższym poziomie trzeba samemu biegać po piłki, które uciekły poza kort, a w Wielkim Szlemie specjalnie wyznaczone osoby podają ci ręcznik, trzymają nad głową przeciwsłoneczny parasol. My doświadczyliśmy tego tylko grając w duecie, nigdy w grze pojedynczej i to ostatecznie wytyczyło naszą sportową drogę.

- Dla przeciętnego kibica debel to tenis drugiego planu. Czy przekłada się to także na zarobki?

MM: - W Polsce i wielu krajach Europy rzeczywiście w centrum uwagi jest singiel, ale np. w USA, gdzie studiowałem, debel jest równoprawną odmianą gry, a czołowi debliści są równie rozpoznawalni jak Federer, Djokovic, Nadal czy inne gwiazdy singla. Tym bardziej, że mecze singlowe, wyjąwszy takie jak Novaka z Rafą czy Rogerem, mogą być żmudną dla zawodników i nudną dla kibiców przebijanką, a debel na tym tle jest znacznie bardziej widowiskowy i przez to w wielu miejscach świata przyciąga tłumy.
MF: - Zarobki deblistów są jednak znacząco niższe od singlistów. Można je określić stosunkiem 1:4, chociaż po pierwsze rosną, bo zawodnicy walczą o to od lat, a po drugie na naszym poziomie pozwalają już dobrze żyć z tenisa. Ci, których gonimy, czyli bracia Bob i Mike Bryanowie zarabiają rocznie po milion dolarów i są niekwestionowanymi gwiazdami pod każdym względem.

- W Polsce przybywa kortów, a co za tym idzie także najmłodszych graczy. Dochowamy się w końcu drugiego Fibaka?

MM: - Tenis rozwija się w naszym kraju, ale wciąż nie ma odpowiedniego systemu szkolenia. Liczba graczy nadal daleka jest od notowanej w tak niewielkich krajach, jak Czechy, Słowacja czy Serbia, które właśnie ze względu na masowość tenisa i łożenie na ten sport odpowiednich funduszy są potęgami, wyprzedzającymi nas o wiele długości. Plusem jest natomiast, że dzisiejsze dzieciaki mają namacalne wzorce, jak Agnieszka, Łukasz, my czy Karolina Woźniacka. Gdy zaczynaliśmy z Mariuszem, jako punkt odniesienia mieliśmy tylko wspomnianego Wojtka Fibaka, który odnosił sukcesy, jeszcze zanim przyszliśmy na świat. Rozumiemy, jak ważny jest dla dzieciaków kontakt z ich idolami, dlatego tak chętnie jeździmy po całej Polsce, gdy tylko kalendarz zawodów na to pozwala.

Mariusz Fyrstenberg: Cały tenisowy świat widział, jak przy stanie 2:2 i 30:30 w drugim secie Niemiec Philipp Petzschner zagrał piłkę nogą i w żywe oczy kłamał, że odbił rakietą

- Wy, siostry Radwańskie czy Łukasz Kubot jesteście dowodem, że mimo to można w naszym kraju zrobić wielką tenisową karierę.
MF: - Można, ale trzeba mieć dużo szczęścia, które nam akurat dopisało. Na początku do gry w tenisa wystarczy tylko rakieta i chęci, ale jeśli ktoś ma talent i chce go rozwijać, piętrzą się trudności, głównie finansowe. Żeby piąć się w górę rankingów, trzeba grać w turniejach na całym świecie. Gdy byliśmy na początku naszej drogi zdarzyła się i taka sytuacja, że nasz promotor, nie wiedząc, do którego turnieju się zakwalifikujemy, a w grę wchodziły Australia, Indie i Katar, wykupił na wszelki wypadek bilety lotnicze do każdego z tych miejsc, mimo że wiadomo było, że polecimy najwyżej do jednego.
MM: - Oznaczało to wydatek ok. 60 tys. zł, na który wtedy nie byłoby stać naszych rodziców, podobnie jak większości polskich rodzin. A na początku zawodowej kariery takie sytuacje wcale nie są rzadkością. Nam udało się przejść ten etap dzięki pomocy Ryszarda Krauzego, ale powtarzam, że bez państwowego systemu szkolenia, znanego z innych dyscyplin, młodzi polscy tenisiści będą zmuszeni rezygnować z karier ze względów finansowych, które są nie do udźwignięcia dla zwykłej rodziny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska