Gambatte, czyli bądź dzielny!

Archiwum prywatne
Nara. Fabiola z synami, Kamilem i Julianem.
Nara. Fabiola z synami, Kamilem i Julianem. Archiwum prywatne
- To, co dotarło do Polski, to zaledwie ułamek prawdy. Byłam pewna, że zbliża się koniec, że umieramy. Nie dlatego, że tańczyły żyrandole... - mówi Fabiola Tsugami z Tokio.

- Co w pani życiu ostatnio się zmieniło?
- Wszystko. Po 22 latach pobytu w Azji, z czego 14 przypadło na Japonię, zdecydowałam się wrócić do Polski. Na razie przywiozłam dzieci, które od tygodnia mieszkają z moimi rodzicami i chodzą do szkoły w Opolu. A co dalej?... Mam 40 lat, mimo to więcej czasu przeznaczam na studiowanie niż na pracę, bo gdybym zatrudniła się na pełnym etacie, nie widywałabym synów. Gromadzę materiał do pracy doktorskiej na temat handlu ludźmi i jego zwalczania w Chinach i krajach delty Mekongu, tak więc kilka dobrych miesięcy zajmie mi kursowanie pomiędzy Europą a Azją. Pisać będę już mogła w Opolu.

- Tak bardzo przestraszyła się pani trzęsienia ziemi?
- Przede wszystkim - radiacji.

b>- W internecie oglądałam filmy z Tokio z chwiejącymi się drapaczami chmur i tańczącymi żyrandolami. Robią wrażenie.
- To, co dotarło do Polski, to zaledwie ułamek prawdy. Byłam pewna, że zbliża się koniec, że umieramy. Nie dlatego, że tańczyły żyrandole... Kiedy informuję przyjaciół, że przeżyliśmy prawie sześć stopni w skali Richtera, śmieją się: "Przecież nic się nie zawaliło, bać się można dopiero przy siedmiu i ośmiu stopniach". Ale ludzie się przestraszyli. Część obcokrajowców zdecydowała się wyjechać.

- A Japończycy?
- Zostali. Ale to inna kategoria ludzi. Inaczej reagowali i śmiali się z reakcji cudzoziemców.

- Proszę opowiedzieć, jak wszystko się zaczęło?
- Pierwsze dziesięć, dwadzieścia sekund drgań przeżyłam bez większych emocji. Miałam to szczęście, że odwiedziła mnie koleżanka, także Polka z Opola. I że dzieci zdążyły wrócić ze szkoły. Starszy, dziesięcioletni Julian wyszedł się bawić na podwórko. Ośmioletni Kamil chciał dołączyć do brata, ale zdołałam go zatrzymać. Kiedy zaczęło trząść, w głowie włączył mi się alarm, ale jeszcze nie wpadłam w panikę. Podobnych sytuacji przeżyłam przecież mnóstwo...

- Sejsmografowie twierdzą, że w Japonii zauważalne trzęsienie zdarza się trzy razy dziennie.
- W Tokio odczuwam je zaledwie raz na kilka miesięcy. Z tym, że wstrząsów się nie odczuwa, jeśli jest się w ruchu lub śpi.

- Wracając do feralnego 11 marca...
- No więc trzęsło coraz bardziej i mniej więcej po minucie zrozumieliśmy, że dzieje się coś niezwykłego. Zgodnie z zaleceniami weszliśmy pod stół. Chciałam wybiec za Julkiem, ale mieszkamy na trzecim piętrze (na naszym drugim; w Japonii parter liczy się jako pierwsze) i koleżanka mnie powstrzymała. Za chwilę cały pokój chodził. Czuliśmy się jak na maszcie statku - nieprawdopodobne wrażenie! Z szafki spadł komputer, posypały się książki z półek. W ciągu ostatnich dwóch, najbardziej dramatycznych minut byliśmy pewni, że dom się rozleci. Krzyczałam, że to już koniec, i choć wydaje mi się, że przestałam wierzyć, zaczęłam się modlić. Teraz czuję się, jakby mi po raz drugi podarowano życie.

- W Japonii domy buduje się, biorąc się pod uwagę możliwość wstrząsów. Tak przynajmniej donoszą media.
- Ja w to ich budownictwo nie wierzę. Pewno inaczej jest w droższych dzielnicach, ale w takiej jak moja, dla zwykłych śmiertelników, dom powstaje w ciągu paru tygodni. Ojciec, z wykształcenia projektant, konstruktor budownictwa, który kiedyś mnie odwiedził, stwierdził, że czuje się w moim mieszkaniu jak w domku kempingowym. Wynajmuję trzy pokoje; wszystko jest bardzo prymitywne i prowizoryczne. Papierowe tapety, ściany ze sklejki, nie można nawet wbić gwoździa. Nie wierzę, żeby taki dom ocalał... Wybiegliśmy zszokowani, po jakimś czasie zorientowałam się, że jestem boso, że nie zabrałam telefonu ani pieniędzy, więc wróciłam do mieszkania. Nastąpił wstrząs wtórny. Niewiele słabszy, ale krótszy.

- Co można było przewidzieć, wcześniej zatrzęsło przecież na północy...
- Pół minuty, najwyżej minutę wcześniej. Poza tym sądziłam, że trzęsienie trwa krótko i definitywnie ustaje, tymczasem okazało się, że wstrząsy wtórne powtarzają się nawet przez pięć lat. W feralnym dniu wracaliśmy do mieszkania trzy razy; okazało się, że a to dzieci czegoś potrzebują, a to nie zabrałam kluczy do auta. A potem pojechaliśmy na zakupy, bo wszyscy byli głodni, i przekonaliśmy się, że miasto funkcjonuje, jak gdyby nic się nie stało... Odwlekałam moment powrotu do domu, obawiając się, że będę się w nim czuła jak w grobowcu, ale koleżanka musiała iść do pracy i zaczęła mnie strofować: "Nie wariuj. Jak długo jeszcze można być na dworze?".

- Wieczór był już spokojny?
- Pracowity. Uczę on-line angielskiego japońskich biznesmenów spoza Tokio. Podczas nagrania zawsze występuję w marynarce i białej koszuli i dbam, by tło było jednolite, jednak tym razem włożyłam puchową kurtkę i usadowiłam się w kuchni, na tle wentylatora. Co chwila zerkałam w stronę pokoju, żeby nie przeoczyć przesuwających się na ścianie obrazków i tym samym nie przegapić sygnału do odwrotu. Uczeń z prefektury Shiga, oddalonej o jakieś 400 km, zauważył nietypową sytuację, spytał, co się stało. "Nie słyszał pan, że u nas było trzęsienie?". "Tak, tak" - odpowiedział i wskazując na podręcznik, natychmiast zagadnął: "Która to strona dzisiaj?".

- Czym to wytłumaczyć?
- W stosunku do nas Japończycy są bardziej pogodzeni z życiem i starają się nie zdradzać emocji. Panika to dla nich nieeleganckie, niewskazane uczucie. Stoicyzm dla Europejczyka właściwie nie do zrozumienia. Co nie znaczy, że strach jest im obcy.

- Co nastąpiło potem?
- Wszystko się skumulowało - i strach, i nerwy. Postanowiłam z dziećmi przenieść się do przyjaciółki, piętro niżej. Na 9 metrach kwadratowych zamieszkało pięć kobiet i trójka dzieci. Spaliśmy praktycznie na podłodze, przed 52-calowym telewizorem. Proszę mi wierzyć, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę nic innego nie byliśmy w stanie robić, jak tylko słuchać wiadomości. 30 sekund przed spodziewanym trzęsieniem rozlegał się sygnał alarmowy, a na pasku pojawiała się informacja, gdzie należy spodziewać się trzęsienia i o jakim natężeniu. Nawet w nocy gromadnie uciekaliśmy na dwór.
- Na dworze było bezpieczniej?
- W takich sytuacjach na ogół się ucieka do parku czy na boisko, ale w pobliżu naszego domu jest plac pod uprawę trawnika, na który nic nie jest w stanie się zawalić. Nawiasem mówiąc, właściciel domu, w którym mieszkam, podczas trzęsienia pozostał w swojej galerii sztuki. Widać uznał, że nie ma powodu do ruszania się z miejsca, i potem pokpiwał z koczujących na trawniku. Wybiegali tylko cudzoziemcy. Japończycy pozostali w domach, najwidoczniej wierząc, że kryjówka pod jadalnianym stołem uchroni ich od apokalipsy. A poza tym... Przecież można zamknąć oczy. Widzi pani - w Japonii panuje przekonanie, że kiedy umieramy, powinniśmy trzymać się razem, co tłumaczy się także w inny sposób - wobec śmierci wszyscy jesteśmy równi. Jedna z moich koleżanek, która 11 marca nie odważyła się wyjść do pracy, do dzisiaj cierpi z powodu reakcji pracodawcy.

- Pani, jak słyszałam, zdecydowała się z dziećmi uciec do Osaki...
- ... gdzie mieszka mój przyjaciel, także Polak. Dzięki temu ominęła nas seria wstrząsów wtórnych. Jako jedyna przyjechałam autem, w ostatnim momencie napełniwszy bak. Po pożarze rafinerii ropy naftowej w sąsiedniej prefekturze Chiba zamknięto większość tokijskich stacji benzynowych, a te nieliczne, które pracowały, sprzedawały po 5 litrów na stojące w długiej kolejce auto.

- Pani były mąż, ojciec Juliana i Kamila, wam nie towarzyszył?
- Dla Japończyków małżeństwo to kontrakt społeczny, który z chwilą rozwodu wygasa. Większość związków nie jest oparta na romantycznej miłości, tak jak u nas, a poza tym, już o tym mówiłam, uczuć się nie okazuje. W Tokio nigdy nie zobaczy pani czule przytulonej lub całującej się pary. Moi synowie byli w szoku, gdy zobaczyli taką scenę w Opolu, na dodatek przed kościołem.

- Japońska literatura i filmy przekonują jednak, że pod kamienną twarzą Japończycy często skrywają głębokie uczucia...
- Kiedyś widziałam w tym tajemnicę Orientu, ale przekonałam się, że to tylko iluzja tajemnicy. Za japońską maską kryje się zwyczajny człowiek, tak ogłupiony systemem i mrówczą pracą, że brakuje mu czasu na głębokie emocje. Może krzywdzę Japończyków taką interpretacją, ale wynika ona z wieloletniej obserwacji i osobistych doświadczeń. Proszę pamiętać, że uczę dorosłych, co opiera się na konwersacji. I że za mną czternaście lat doświadczeń...

- Nie obawia się pani, że dzieci zdążyły już przejąć japońską mentalność?
- Oczywiście, że się obawiam. Niepokoi mnie, że syn panicznie boi się spóźnić do szkoły, nawet tutaj. Wystarczyłoby, żeby wyszedł dziesięć, piętnaście minut przed rozpoczęciem lekcji, a wychodzi z wyprzedzeniem półgodzinnym, z obawy że nie zdąży i będzie się musiał wstydzić. Obaj synowie nie mogą się nadziwić, że do polskiej szkoły można przynosić soki, owoce, a nawet cukierki. W Japonii przynoszenie jakiejkolwiek żywności jest zabronione. Do picia musi wystarczyć woda. Mają to we krwi: wszyscy powinni jeść na obiad to samo o tej samej porze.

- Może to i dobrze...
- Takie nakazy zabijają indywidualizm i generują lęki. Zdarzyło się, że kolega syna zostawił u nas bardzo drogą grę komputerową. Zaproponowałam Kamilowi: "Pewno się niepokoi, oddaj mu w szkole". Nie posłuchał, bo "do szkoły nie wolno przynosić zabawek i będę miał problem". Obowiązuje dyscyplina i moje dzieci jej nie ominą. Podobnym rygorom poddawane są przedszkolaki. Cztery lata pracowałam w przedszkolu jako nauczycielka angielskiego, więc znam to z autopsji.
- "Gambatte", bądź dzielny. Podobno to hasło powtarzano w Japonii nie tylko w kontekście trzęsienia?
- To jedno z trzech najczęściej wypowiadanych słów. "Gambatte" od "gambaru" - walczyć, zmagać się z rzeczywistością. Mój teść, z którym pozostaję w bardzo dobrych stosunkach, zawsze mi je powtarza. Równie popularne jest "gaman suru", czyli bądź wytrwały, cierp, i "enryo suru", czyli powstrzymaj się, co wiąże się z patosem pracy i poświęceniem się jednostki dla ogółu. Najgorszy los mają mężczyźni. Pracują podwójnie, również za żonę, która jeśli jest zatrudniona, to na godziny, zwykle w sklepie i w usługach. Wyjątek stanowią kobiety ambitne, robiące karierę kosztem nieposiadania rodziny.

- Pani łatwego życia nie ma.
- Ja jestem jak facet. Utrzymuję synów i się rozwijam. Nie mam tylko żony....

- Nie boi się pani powrotu?
- Bardzo się boję, ale czego się nie robi dla dzieci? Chcę, by chłopcy żyli w Europie i nie dzielili ciężkiego losu Japończyków. Co innego, gdybym miała córki... Nie ma lepszych warunków dla kobiet niż w Japonii, gdzie wymaga się od nich tylko, by prowadziły dom i wychowywały dzieci.

- Jak postrzegają panią, matkę, a zarazem kobietę pracującą i studiującą?
- Jako bohaterkę. Jeśli ktoś dowiaduje się, że mąż był Japończykiem, wzbudzam poczucie winy. Bo pewno albo pił, albo bił, albo zdradzał, choć w moim przypadku tak nie było.

- Dlaczego Japończycy nie poszli pani śladem i nie wyjeżdżają? Oczywiście ci, których na to stać...
- Stać większość. Ale to nie takie proste: musieliby wziąć urlop. Nikt by ich nie zrozumiał, gdyby go zażądali z powodu trzęsienia ziemi, które przecież dotyczy wszystkich bez wyjątku. Co innego, gdyby to rząd ogłosił ewakuację...

- W Osace powitają panią kwitnące wiśnie?
- One już przekwitają. Ozdobne wiśnie o malutkich, niejadalnych owocach. Teraz trwa Złoty Tydzień: Dzień Dynastii Showa, Dzień Konstytucji, Dzień Zieleni i Dzień Dziecka, a właściwie Dzień Chłopca. Z tej ostatniej okazji rodzice wystawiają chorągiewkę z tkaniny wyobrażającą karpia. Jako symbol męskiej siły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska