Gangsterzy trzęsą Głubczycami!

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Marcina zamaskowani bandyci zmasakrowali w biały dzień. Nikt nie odważył się mu pomóc. Kopali go po całym ciele, dźgali po udach, cięli nożem. Poprzecinali mu ścięgna Achillesa, złamali nos, poranili głowę. Nie wie, kiedy będzie mógł stanąć na nogi.
Marcina zamaskowani bandyci zmasakrowali w biały dzień. Nikt nie odważył się mu pomóc. Kopali go po całym ciele, dźgali po udach, cięli nożem. Poprzecinali mu ścięgna Achillesa, złamali nos, poranili głowę. Nie wie, kiedy będzie mógł stanąć na nogi. Paweł Stauffer
Nieznani sprawcy stłukli 29-letniego Marcina młotkami, a ostatnio w biały dzień urządzili jatkę, na oczach ludzi podrzynając mu ścięgna. Wystarczy jeden telefon i rolnicy w popłochu uciekają przed nimi z własnego pola. - Wszyscy w Głubczycach wiedzą, że za tym stoi G. On się chwali, że policja i prokuratorzy siedzą u niego w kieszeni, więc nic mu nie zrobią, a my boimy się o życie - mówią mieszkańcy.

- Kiedy jechałem na mecz, drogę zajechał mi zielony citroen, z którego wyskoczyło dwóch zamaskowanych mężczyzn. Trzeci siedział za kierownicą - wspomina 29-letni Marcin, zawodnik A-klasowej Iskry Zopowy. - Drzwi od strony kierowcy zablokowali, więc zacząłem uciekać przez siedzenie pasażera, ale oni ruszyli za mną - opowiada.

Marcin pokonał 100, może 200 metrów, gdy się przewrócił. Wtedy go dopadli.

- Kopali mnie po całym ciele, dźgali po udach i cięli nożem. Krzyczałem, żeby mnie zostawili, pytałem za co mnie biją, ale oni nie odpuszczali. Nie wiem, jak długo to trwało. W końcu jeden z nich powiedział "już wystarczy" i wtedy uciekli.

Zmasakrowanego chłopaka zostawili na polnej drodze. Miał zakrwawioną twarz, ręce, ubranie. Poprzecinane ścięgna nie pozwoliły mu stanąć na nogi.

Zajście widzieli znajomi Marcina, ale nikt nie ruszył mu z pomocą. Bali się, że zamaskowani napastnicy ich zabiją.

Świadkowie wezwali pomoc. W dokumentacji medycznej czytamy, że Marcin miał poprzecinane ścięgna Achillesa, rany cięte nóg, stłuczenia twarzy i głowy, złamany nos i przecięte ścięgna strzałkowe prawe. W szpitalu spędził tydzień. Teraz jest w domu, ale nadal nie wiadomo, kiedy będzie mógł stanąć na nogi.
Marcin nie ma wątpliwości, kto nasłał na niego bandziorów. - Za kierownicą tego citroena siedział G. Poznałem go po oczach, po ruchach, chociaż miał kominiarkę. Zresztą później jeden ze znajomych powiedział mi, że taki sam samochód stał u niego na podwórku - twierdzi.

G. prowadzi w gminie wielkie gospodarstwo rolne. Marcin przyjaźni się z jego bratem Alkiem, z którym on sam od lat ma zatargi. Napadnięty mężczyzna twierdzi, że to właśnie ta znajomość rozsierdziła G. - Jego syn jeszcze w ubiegłym roku opowiadał, że najpierw zamkną Alka w więzieniu, a później zajmą się mną tak, że wyląduję na wózku. No i słowa dotrzymali.

Niewidzialna ręka

Pierwszy raz Marcin został pobity kilkadziesiąt godzin po tym, jak za Alkiem zatrzasnęły się kraty aresztu. - Jeden z bandziorów zadzwonił do mnie, podszywając się pod znajomego Alka, i powiedział, że musimy pilnie porozmawiać. Poprosił, żebym wyjechał mu naprzeciw. Mieliśmy się spotkać przed autostradą pod Kędzierzynem-Koźle - mówi.
Marcin przypomina sobie, że rozmówca przekładał godzinę spotkania, jakby czekał, aż na dworze zacznie się ściemniać. Pamięta, że podjechał srebrnym audi A6 z przyciemnianymi szybami na strzeleckich numerach rejestracyjnych. - Z samochodu wysiadł facet około trzydziestki i przywitał się ze mną. Kiedy odwróciłem się, żeby wrzucić do samochodu telefon, on chwycił mnie, a z auta wyskoczyło czterech mężczyzn w kominiarkach i zaczęli krzyczeć "policja! Na ziemię" - relacjonuje.

W pierwszej chwili pomyślał, że to CBŚ. Słyszał, że oni nie bawią się w uprzejmości, dlatego nie zdziwiło go nawet to, że mężczyźni powalili go na glebę i zaczęli tłuc po rękach i nogach. Zorientował się, że to nie policjanci, dopiero gdy zabrali kluczyki od samochodu, telefony komórkowe jego oraz kolegów, którzy siedzieli w samochodzie, a później odjechali. To od kompanów dowiedział się, że napastnicy tłukli go młotkami. - Miałem tak napuchnięte ręce i nogi, że przez dwa tygodnie nie mogłem chodzić - wspomina.

To było we wrześniu ubiegłego roku. Marcin zgłosił sprawę Prokuraturze Okręgowej w Opolu, a ta przekazała ją prokuraturze w Kędzierzynie-Koźlu. - Sprawą tą powinna zająć się głubczycka prokuratura, ale pokrzywdzony stwierdził, że nie chce, aby ona tam trafiła, bo G., którego podejrzewał o napad, chwalił mu się, że ma znajomości w tamtejszej policji - wyjaśnia Lidia Sieradzka z Prokuratury Okręgowej w Opolu. - W marcu tego roku sprawa została umorzona, bo sprawców nie wykryto - uzupełnia.

Jest już po piętnastej

Pani Magdalena, żona Alka, pokazuje spalone auto: - Boję się wychodzić z domu, boję się o swego dwuletniego synka, boję się o nasze życie.

Marcin twierdzi, że spodziewał się takiego rozwoju zdarzeń: - Ja już nie wierzę, że policja albo prokuratura coś w tej sprawie zrobią. Zresztą G. rozpowiada na prawo i lewo, że pije z nimi wódkę, więc nic na niego nie znajdą - mówi zrezygnowany. Prokuratura okręgowa twierdzi, że do tej pory nie miała informacji na temat zażyłości między G. a głubczyckimi prokuratorami, która mogłaby mieć wpływ na rozstrzygnięcia jego spraw. - W grudniu ubiegłego roku tamtejsza prokuratura skierowała przeciwko niemu akt oskarżenia do sądu za to, że utrudniał kontrolę inspektorkom państwowej inspekcji pracy - podkreśla prokurator Sieradzka.

- Oni mają odwagę ścigać go tylko za drobiazgi - uważa pokrzywdzony mężczyzna i przedstawia swoje racje. - Wtedy, gdy bandyci zaatakowali mnie przed meczem, na miejsce przyjechali policjanci z Głubczyc. Jeden z moich kolegów zapytał, dlaczego nie zrobią obławy, nie spróbują zatrzymać tego samochodu, ale powiedzieli, że nie mają ludzi.

Okazało się, że inny świadek widział samochód, którym odjechali. Próbował zgłosić to policjantom, ale powiedzieli mu, że jest po 15, więc oni zgłoszenia nie przyjmą - mówi Marcin. Nie pomogły tłumaczenia, że kolega pracuje i w kolejnych dniach przed 15 nie będzie mógł się stawić w komisariacie.

- Policjanci służą 24 godziny na dobę i w tym czasie przesłuchują również świadków, nie ma wyznaczonych godzin wykonywania czynności procesowych, one trwają całą dobę - zapewnia Piotr Pogoda z Zespołu Prasowego KWP Opole i zachęca, aby ci, którzy widzieli zajście, zgłaszali się na policję. - Jeśli ktoś został odesłany z kwitkiem, to powinien zawiadomić o tym komendę wojewódzką policji, choćby telefonicznie.

Marcin uważa, że w Głubczycach był spokój, dopóki Alek nie trafił za kratki, bo G. czuł respekt wobec swojego młodszego brata. - Teraz boję się o życie, dlatego planuję stąd wyjechać. Skąd mam pewność, że następnym razem mnie nie zabiją? - pyta. - Najgorsze jest to, że ja muszę uciekać, a przestępca śmieje mi się w twarz.

Na policję liczyć nie możemy

W Głubczycach o G. ludzie mówią niechętnie. Boją się, że spotka ich to samo co Marcina. - Niech pani zrozumie, my mamy rodziny, a on i jego ludzie są bezwzględni. Na policję liczyć nie możemy - mówi jedna z mieszkanek.

Bandyci dali się we znaki nie tylko obcym. Z duszą na ramieniu żyje bratowa G., a żona Alka, którego, jak mówi, szwagier wpakował do więzienia. Twierdzi, że poszło o majątek. - Mój teść miał 60 hektarów ziemi. Kilka lat temu przepisał G. 26 hektarów, ale gdy kolejne 20 hektarów chciał dać mojemu mężowi, zaczęły się problemy - opowiada Magdalena K. - 1,5 roku temu po Bożym Narodzeniu G. wpadł do domu swojego ojca, przystawił mu broń do klatki piersiowej i powiedział, że chce całe 60 hektarów. Policja w Głubczycach prowadziła sprawę, ale ostatecznie prokuratura ją umorzyła (z braku dowodów, bo świadkowie składali sprzeczne zeznania - red.). Po tym wszystkim teść próbował popełnić samobójstwo - opowiada.

Pani Magdalena mówi, że G. rozsierdziło to, że ostatecznie wiosną ubiegłego roku teść przepisał na nią 18 hektarów pola. - Szwagier kupił sprzęt i świadczy usługi rolnikom, m.in. obsiewa pola, opryskuje, ma suszarnię kukurydzy. On nie chce mieć konkurentów, a mój mąż planował poszerzyć działalność. Dlatego G. chwalił się w towarzystwie, że dzięki swoim znajomościom wsadzi Alka na 15 lat do więzienia i on mu więcej nie będzie wchodził w drogę - opowiada.

We wrześniu ub. roku Alek (okrzyknięty w mediach szefem opolskiego półświatka) i brat pani Magdaleny zostali aresztowani. Zdaniem prokuratury wymusili 15 tys. złotych od Artura P. z Baborowa. - Aleksander K. (ps. Alek) groził pokrzywdzonemu, że jeśli nie zapłaci, to przestrzeli mu kolana. Dodatkowo postawiono mu zarzut handlu narkotykami i grożenia bratu zabójstwem - informuje prokurator Lidia Sieradzka.

Żona Alka twierdzi, że sprawa jest szyta grubymi nićmi. - Artur P. w areszcie przebywał od maja (w związku ze sprawą narkotykową - red.), ale dopiero pod koniec lipca przypomniał sobie, że Alek i mój brat próbowali wymusić od niego pieniądze (mężczyźni utrzymują, że nigdy człowieka nie widzieli). Wynajęliśmy detektywa, żeby spróbował ustalić, o co w tej sprawie chodzi. Jego zdaniem w sprawę zamieszani są dwaj funkcjonariusze CBŚ, którzy znają się z G. Podobno Artur P. dostał propozycję nie do odrzucenia: jeśli umoczy mojego męża, to na wyrok będzie czekał na wolności a do tego będzie mógł liczyć na nadzwyczajne złagodzenie kary. Dziwnym zbiegiem okoliczności dwa dni po aresztowaniu mojego męża Artur P. wyszedł na wolność - mówi rozżalona. - G. w międzyczasie "przypomniało się", że Alek z kolegą grozili mu, że go zabiją. Opowiadał, że zatrzymali go w Głubczycach przed ratuszem i ruszyli na niego z młotami. To bzdura! Przecież tam są kamery monitoringu, więc policja mogła sprawdzić, czy takie zdarzenie miało miejsce.

Zeznania Artura P. i G. sprawiły, że Alek wylądował za kratkami. Pani Magdalena twierdzi, że wtedy dla niej zaczęła się gehenna. - Dzień po aresztowaniu męża w nocy spłonął mój samochód, który stał przed domem, i samochód teścia, którym jeździł mąż (stał w pobliskim garażu - red.). Policjanci ustalili, że oba zostały podpalone. Funkcjonariusze zabezpieczyli zapis naszego monitoringu, ale do dzisiaj nie złapali sprawców. Straty oszacowano na ponad 200 tys. złotych, ale ostatecznie sprawę umorzono ze względu na niewykrycie sprawcy - wylicza. - Na tylnym siedzeniu samochodu, którym jeździł mąż, znalazłam nadpalone kartki (w pożarze ucierpiał głównie przód auta). To wyglądało jak zapis internetowej rozmowy, w której syn G. mówił, że trzeba załatwić Zióła (czyli Marcina, którego ostatnio pocięto przed meczem) za to, że jest sługusem Alka.

Won mi z pola

G. panicznie boją się rolnicy. Nawet anonimowo nie chcą rozmawiać o nim z dziennikarzami, twierdząc, że jest zdolny do wszystkiego. - My do obrabiania naszego pola musimy najmować firmę aż z Głogówka, bo okoliczne się boją - mówi Magdalena K. - W kwietniu wzięliśmy do pomocy rolnika z okolicy, ale po paru minutach odpiął traktor i zjechał z pola. Powiedział, że dostał telefon, że ma wypier…, bo inaczej zostanie spalony. Innym razem teść próbował znaleźć kogoś, kto zaorze, ale wszyscy okoliczni rolnicy wykręcali się brakiem czasu. W końcu jeden się przyznał, że G. zabronił im wchodzić na nasze pole.

Nagroda? Wolne żarty

W połowie maja pisaliśmy o bandytach terroryzujących głubczycki kombinat. Zamaskowani sprawcy podpalali kombajny i magazyny, niszczyli traktory i płody rolne. Od lipca ubiegłego roku doszło do dziesięciu aktów terroru wobec głubczyckiego Top Farmsu, który jest jednym z największych i najnowocześniejszych przedsiębiorstw rolnych w Polsce. Straty wynoszą już grubo ponad milion złotych, ale sprawców dotąd nie złapano. Policja ciągle nie ma dowodów, a ludzie wątpliwości, że źródeł tych napadów trzeba szukać w otoczeniu G.

W Komendzie Wojewódzkiej Policji w Opolu powołano specjalny zespół, który ma ich wykryć (oprócz niszczenia mienia bandyci dopuszczali się również napadów na pracowników). Wyznaczono 20 tys. złotych dla osoby, której informacje przyczynią się do ich zatrzymania. - Nikt nie chce tych pieniędzy i nie chce zadzierać z G. - mówi pani Magdalena, a potwierdzają to też rolnicy, z którymi udało nam się porozmawiać. - Ludzie boją się, że wskażą policji sprawcę, a G. zaraz od swoich kumpli-policjantów będzie wiedział, kto doniósł. Przecież on otwarcie mówi, że policja siedzi u niego w kieszeni, a prokuratura za pieniądze umarza sprawy - kwituje.

- My już nie wiemy, co robić - załamuje ręce Magdalena K. - Mam niespełna dwuletniego synka i boję się z nim wyjść na podwórko. Wtedy spalili nam samochody, ale skąd mam mieć pewność, że w końcu nas nie pozabijają?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska