Gerhard i Bronka, kochankowie w czasach nienawiści

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Ścinawa, rok 1941, Bronkę i Gerharda Greschoka przeprowadził przez ówczesne miasteczko tłum mieszkańców. Pochód hańby.
Ścinawa, rok 1941, Bronkę i Gerharda Greschoka przeprowadził przez ówczesne miasteczko tłum mieszkańców. Pochód hańby. Fot. Kadr z Filmu „zakazana miłość. Historia Broni i Gerharda”
W 1941 r. niemiecki parobek i polska robotnica przymusowa zostali poniżeni i okrutnie ukarani za to, że zakochali się w sobie. Po 75 latach ich imiona zostały upamiętnione na cmentarzu w Ścinawie Małej.

Razem z Marią Czajką, urodzoną w Ścinawie Małej jeszcze przed wojną, stajemy przed budynkiem biblioteki i domu kultury w Ścinawie Nyskiej. 75 lat temu dokładnie tu poniżono dwoje młodych ludzi. On, 19-letni Gerhard Greschok, był Niemcem. Ona, Bronka - szesnastoletnią Polką przysłaną na roboty przymusowe. Decyzją urzędu pracy spotkali się w gospodarstwie Josefa Aldera. Parobek i służąca popełnili zbrodnię. Mieli odwagę zakochać się w sobie. Ktoś widział ich razem na polu i doniósł, uruchamiając machinę nazistowskiego prawa i ludzkiego okrucieństwa.

Pani Maria pokazuje nam dawny dom Alderów. Dzieli go od biblioteki jakieś 200 metrów. Latem 1941 roku Gerhardowi i Bronce ta droga musiała się zdawać wiecznością, choć dokumentalny filmik nieznanego autora pokazujący, co ich spotkało, trwa niewiele ponad 4 minuty. Prowadzono ich boso, przy wtórze instrumentów dętych. Oboje mieli na sobie hańbiące łachy zrobione z worków, w których wycięto otwory na głowę i ręce. Na szyjach zawieszono im spore kartony. Bronka niosła na sobie napis: „Jestem polską świnią”. Gerhardowi ta sama ręka napisała: „Jestem niemieckim zdrajcą”. On ma w oczach lęk. Ona patrzy w kamerę śmielej i przez chwilę zawadiacko poprawia włosy. Przez chwilę, bo zaraz obojgu te włosy obcięto. Aż do łysej głowy, zostawiając tylko po kosmyku, „świńskim ogonku” lecącym na czoło. Włosy leżące u ich stóp zostają po chwili spalone wraz ze zgniecioną stroną gazety.

Reszty ich tragedii filmik nie pokazuje. Gerhard został wcielony do karnej kompanii i wysłany na front wschodni. Wrócił do matki w Ścinawie Małej z płucem przestrzelonym odłamkiem i zrujnowanym zdrowiem. Zmarł w 1945 roku. Dwadzieścia jeden lat później w tym samym grobie pochowano jego matkę. Niedawno grupa ludzi dobrej woli w Ścinawie Małej zadbała o to, by mogiła została odnowiona i nakryta kamieniem. Obok imion zmarłych utrwala on także miłość Gerharda i Broni.

Po dziewczynie ślad zaginął. Jej historia kończy się w budynku nyskiego gestapo. Nie wiemy, czy została osądzona i zabita na miejscu. A może - zgodnie z ówczesnym okrutnym prawem - za pohańbienie rasy wysłano ją do obozu koncentracyjnego i jej prochy dobyte z krematoryjnego pieca rozsypano gdzieś po polach. Nikt już dziś nie pamięta nawet jej nazwiska. Przecież do robotnicy przymusowej nikt nie mówił po nazwisku. Bronka wystarczyło. Film utrwalił twarze Broni i Gerharda. Ludzka pamięć - ich miłość.

Ta historia miłości i zbrodni właściwie powinna zostać zapomniana. Choćby dlatego, że w Ścinawie Małej, gdzie mieszkał Gerhard z matką, i w Ścinawie Nyskiej, gdzie pracował razem z Bronką, dawnych mieszkańców prawie nie ma. Z obu miejscowości wywieziono ich już w pierwszej połowie 1946 roku. Na ich miejsce przyjechali nowi. Z różnych stron Polski. Z niemieckich czasów zostało zaledwie parę rodzin. Wśród nich Maria Czajka - wtedy nazywała się jeszcze Pankalla - i Katarzyna, matka Gerharda, nazywana przez miejscowych Kejtą. Znali ją wszyscy, bo przez dwadzieścia powojennych lat gotowała ludziom na weselach. Z jej usług skorzystała także pani Maria. Były zresztą sąsiadkami.
Marii tam nie było

Maria Czajka mogła być świadkiem poniżenia Bronki i Gerharda. Zdążyła „za Niemca” skończyć podstawówkę. Ale świadectwo ukończenia szkoły ma już polskie. Niemieckiego nie zdążono już wręczyć - w marcu 1945, na dwa tygodnie przed końcem roku szkolnego (w Niemczech przed wojną trwał on od 1 kwietnia do 31 marca) do Ścinawy weszli Rosjanie. Jesienią Maria trafiła do siódmej klasy. Nie umiała wtedy słowa po polsku. Nauczyła się szybko. Ukończyła liceum w Białej. Poszła do pracy. Wyszła za mąż za Polaka z Komarna pod Lwowem. Dziś w obu językach mówi z taką samą swobodą i pisze alfabetem łacińskim i neografią gotycką. Kiedy przez Ścinawę prowadzono Gerharda i Bronię, miała 10 lat. Nie brała udziału w tym pochodzie. Po latach sądzi, że rodzice świadomie izolowali ją od tego przeżycia.

- Ojciec nie był zwolennikiem nazizmu - mówi. - Żarliwy katolik, trzymał się od hitlerowskich władz na dystans. Miał świadomość, że jest obserwowany i funkcjonariusze systemu nie ufają mu. Pamiętam, że kiedy przemawiał Hitler, włączał radio. Wiedział, że pod oknami podsłuchują, żeby sprawdzić, czy nie lekceważy wodza. Ale nas, dzieci, wypraszał wtedy z pokoju, żebyśmy tej mowy nienawiści nie słuchali. Na pewno rodzice nie poszli na taką hańbiącą hecę i nikomu z nas, dzieci - mieli nas w domu dziewięcioro - iść nie pozwolili. Więc wtedy, w 1941 roku w ogóle nie wiedziałam, że takie wydarzenie z Bronką i Gerhardem miało miejsce.

Jan Kałuża, jeden z inicjatorów odnowienia grobu Gerharda i jego matki, jest opolaninem z urodzenia i wychowania. Po studiach medycznych, 1 września 1979 roku przyjechał do Ścinawy Małej na miesiąc i został na blisko cztery dziesięciolecia.

- W Ścinawie mamy konglomerat kultur - opowiada pan doktor. - Mieszkają tu Niemcy, Ślązacy, Ukraińcy, Polacy z Kresów, górale spod Żywca i z Podhala, kieleckie scyzoryki i krakowianie. Gdyby ktoś chciał z nas zrobić zespół folklorystyczny, musiałby nas poprzebierać w bardzo różne stroje. Przed wojną Ścinawa była miasteczkiem z pięknym ratuszem na rynku. Po wojnie trzymano w nim nawozy sztuczne i z czasem zwyczajnie się rozsypał. Został pusty plac. Nie ma już browaru, stacji benzynowej ani całego ciągu restauracji. Domów mieszkalnych jest mniej niż w 1945 roku.

Pan doktor nie ma wątpliwości, że razem z tymi budynkami z przeszłości przez dziesięciolecia zmurszała pamięć o Gerhardzie i Bronce.

- To nie są dla wielu dzisiejszych mieszkańców, zwłaszcza młodych, bohaterowie zbiorowej świadomości - mówi. - Gdyby stanąć dziś na naszym rynku i pytać przechodniów, kim byli Bronka i Gerhard, wielu by pewnie nie wiedziało. A szkoda, bo to historia piękna i tragiczna. Oni się naprawdę zakochali, zafascynowali sobą, wbrew temu, co działo się obok nich. Z drugiej strony, ludzie pochodzący z tak różnych stron, a mieszkający tutaj, są już zintegrowani. Więc jest klimat, żeby o przeszłości mówić normalnie, bez wzdragania się, także o czasach niemieckich. Pojawiła się zatem inicjatywa, by grób został odnowiony. Reakcje ostatecznie były różne. Jedni byli za, inni pytali: Po co na to wydawać pieniądze? A część mieszkańców zwyczajnie nie jest zainteresowana lokalną historią. Im jest to doskonale obojętne.
Pamięć wracała falami

Dobrym duchem i motorem inicjatywy umieszczenia na grobie nowej tablicy jest Tadeusz Nowacki. Niegdyś przewodniczący rady gminy, a potem miasta w Korfantowie i były poseł, nie ma wątpliwości, że lokalną historię warto utrwalać, nawet wtedy, gdy dla niektórych jest wstydliwa.

- Pewnie tak jest, że część osób po 75 latach nie wie, kto to był Gerhard Greschok - mówi. - Tak jak inni nie wiedzą, kim był rotmistrz Pilecki. Mam nadzieję, że jak ludzie, zwłaszcza młodzi ludzie, będą teraz częściej stawać nad tym grobem, będą pytać: Kto to był? Jaka była jego historia? I pamięć o Bronce i Gerhardzie stopniowo będzie do świadomości wracać.

Do zadawania pytań i do refleksji zachęca zresztą napis na grobowej płycie: „Pamięci zakazanej miłości Bronki i Gerharda - społeczność gminy Korfantów”.

Dotychczas ta pamięć wracała do Ścinawy Małej falami.

Pierwszy raz napłynęła w 1966 roku. Znaleziony dwadzieścia lat wcześniej na strychu domu w czeskim Sturovie czterominutowy film zbadali historycy z Opavy, a potem z Instytutu Śląskiego w Opolu. Rozpoznali, że ta historia zdarzyła się właśnie w Ścinawie. W miejscowej szkole pokazano go mieszkańcom na specjalnym seansie. Dbano, by zwłaszcza zasiedziałych, autochtonicznych mieszkańców nie zabrakło.
Po co mi to pokazali

- Ja sama zobaczyłam wówczas te obrazki pierwszy raz w życiu - przypomina sobie Maria Czajka. - Pytano ludzi, czy poznają osoby uczestniczące w hańbiącym pochodzie. Oficjalnie nikt nikogo nie rozpoznał. Ale to nie była prawda. Przecież ja sama jedną osobę poznałam. To był Paul Hose. Mój ojciec prowadził w Ścinawie bank, a Hose był przewodniczącym jego rady nadzorczej. Znałam go dobrze, bo ojciec posyłał mnie często po jakiś podpis. Pytałam ojca: Tato, dlaczego nic nie powiedziałeś, przecież tam był Paul? Zostaw, siedź cicho, odpowiedział. Paula Hose od dawna w Ścinawie nie było. Został wysiedlony wraz z innymi dwie dekady wcześniej. My mogliśmy zostać, bo mama pochodziła z Golczowic pod Głogówkiem i znała język polski. Ojciec nigdy się go nie nauczył.

Na seans do szkoły poszła wtedy także matka Gerharda (ojciec chłopca pozostawał nieznany, nikt go nigdy w Ścinawie nie widział).

- Ona była moją sąsiadką - dodaje Maria Czajka. - Rozmawiałyśmy niemal codziennie, zwykle po niemiecku. Z tego filmu też wracałyśmy razem. Jeszcze dziś czuję, jak mnie klepie po ramieniu i mówi: Po co ja tam poszłam? Po co mi to pokazali? Marichien - tak mnie pieszczotliwie nazwała - ten film to jest moja śmierć. Powiedziała prawdę. Zmarła kilka dni później.

Na długie lata o zakazanej miłości w Ścinawie zapomniano. Pani Maria przypomina sobie, że w latach 90. tematem zainteresował się jakiś poznański dziennikarz (spał nawet u niej w domu). Ale prawdziwa druga fala pamięci napłynęła dopiero w XXI wieku. Pomógł jej bardzo Marek Tomasz Pawłowski, autor dokumentalnego filmu „Zakazana miłość. Historia Broni i Gerharda”.
Takich historii było więcej

Autor wykonał ogromną pracę. Dotarł nie tylko do byłych robotników przymusowych, których Niemcy przywieźli z Polski do Ścinawy. Odnalazł w Niemczech i przekonał do wspomnień przed kamerą nawet syna Josefa Aldera, właściciela gospodarstwa, w którym pracowali Gerhard i Bronia.

- Ten film - zanim został pokazany w Polsce - wyświetliła jako pierwsza, trzy lata wcześniej, telewizja niemiecka - wspomina Maria Czajka. - Pamiętam, że siostra z Niemiec zadzwoniła do mnie z wiadomością o tej emisji. Ponieważ mieliśmy satelitarną telewizję, oglądaliśmy film razem z mężem i oboje płakaliśmy. Odezwały się wszystkie wspomnienia. Bardzo mocno to przeżyłam.

- Kiedy Marek Pawłowski z Małgorzatą Walczak robili ten film, często u nas biesiadowali i z naszego domu wyjeżdżali na kolejne reporterskie trasy - mówi Andrzej Kurianowicz, pasjonat lokalnej historii urodzony w Ścinawie, ale z korzeniami na Wileńszczyźnie. - Takich historii zakazanej miłości polsko-niemieckiej odkryliśmy w okolicy więcej. Między innymi w nieodległej Grabinie. Tam ktoś miał więcej zrozumienia i nie przyniosła ona tak tragicznego zakończenia. Bardzo mnie to zainteresowało, choć śląskich korzeni nie mam. Bo doświadczenie Gerharda i Bronki ma uniwersalne przesłanie. Należy do powszechnej historii. Jest przestrogą i przypomina, że nie wolno ulegać nienawiści. A tak na marginesie, w domu mojej babci znalazł się zegar z kukułką sprzedany jej przez matkę Gerharda.

Jakiś czas po emisji filmu Pawłowskiego gospodyni ówczesnego proboszcza księdza Wilhelma Kudelki postawiła Gerhardowi i jego matce nagrobek. Na cmentarz do Ścinawy przyjeżdżali - by postawić znicze i pamiętać - licealiści z Prudnika. Następca księdza Kudelki, ks. Waldemar Chudala (dziś proboszcz w Wójcicach), przychodził tu z miejscową młodzieżą, by na przykładzie tej historii uczulać swoich uczniów na okrucieństwo wojny.

Pamięć o miłości Bronki i Gerharda ożyła raz jeszcze, kiedy prawie 10 lat temu ich dzieje przypomniał jeden z ogólnopolskich tygodników. Tadeusz Nowacki ma nadzieję, że ten proces będzie trwał.

- Nie chce mi się wierzyć, żeby przy niemieckiej skrupulatności naprawdę po Bronce nie został żaden ślad, żaden wyrok czy inny dokument, który rozstrzygnął o jej losie - mówi pan Tadeusz. - Może te papiery ciągle gdzieś są i tylko czekają na swojego badacza. Może z czasem uda się umieścić jakąś tablicę ku ich pamięci na budynku biblioteki. A wewnątrz powstanie - na przykład we współpracy z IPN-em - poświęcona im wystawa, będzie można oglądać film Marka Pawłowskiego, odbędzie się konferencja popularyzująca tę historię.

Znalezienie śladów Bronki byłoby prawdziwym przełomem. Ostatnio szukał ich w Ścinawie - w 1948 roku - ojciec dziewczyny (przyjechał na Opolszczyznę spod Częstochowy). Bezskutecznie.

Ideę upamiętniania Bronki i Gerharda popiera także burmistrz Korfantowa Janusz Wójcik.

- Płyta nagrobna została sfinansowana przez radę miasta - mówi. - Chcemy zorganizować w tym miejscu uroczystość. Najchętniej w lipcu lub w sierpniu - wtedy, w czasie żniw, miały miejsce wydarzenia sprzed 75 lat. Porozumieliśmy się już ze szkołą podstawową w Ścinawie i chcemy, by uczniowie wzięli na siebie troskę o to miejsce. Część mieszkańców Ścinawy lub ich rodziców doznała w czasie wojny krzywd od Niemców. Trudno oczekiwać, że będą się opiekować grobem niemieckiego żołnierza. Młodzież nie ma tego typu obciążeń.

- A to miejsce ma także pozytywne, optymistyczne przesłanie - dodaje Andrzej Kurianowicz. - Ono przypomina, że nawet w bardzo trudnej sytuacji, w zagrożeniu ludzie potrzebują i poszukują bliskości drugiego człowieka. I że ostatecznie miłość jest silniejsza od strachu, pokona wszystko.

Zhańbienie rasy

Pojęcie wprowadzone przez nazistowską propagandę na początku 1935 roku. Nabrało szczególnego znaczenia po wprowadzeniu ustaw norymberskich. Ustawa o ochronie niemieckiej krwi i czci uderzała nie tylko w Żydów, ale także w polskich robotników przymusowych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska