Ghost writer, czyli Murzyn po polsku

Zbigniew Górniak
Małyszowi nie chciało się gadać i odsyłał mnie do mamy. Kwaśniewski lubił golnąć i wtedy paplał, ale stale zastrzegając, że to tajne. Boguś Bagsik lubił wino, ale był megaostrożny. Raz tylko się wygadał, że kapitał założycielski słynnej Art-B to były pożyczone od Romów sztabki złota.

Tak o swojej pracy pisarskiego "murzyna" opowiada mi Jerzy Andrzejczak z Warszawy.
Rozgłos wokół "Autora widmo", filmu Polańskiego o kłopotach pisarza, który szlifując anonimowo życiorys premiera Wielkiej Brytanii, wpadł na trop niebezpiecznej tajemnicy, skłania do postawienia pytań o polskich ghost writerów. Kim są? Kto u nich zamawia i ile im płaci? Czy "murzyn" ma za kasę pana pisać prawdę o nim, czy układać hymny pochwalne? Może coś zdradzić czy powinien tylko kadzić?

Albo laurką, albo gazrurką
- Moi zleceniodawcy często przynosili biografie wydane na Zachodzie i mówili, że chcieliby o sobie coś podobnego - wspomina Andrzejczak.

Polityk, o którym za jego pieniądze napisałem książkę, nawet jej nie przeczytał przed drukiem. Potem chyba też nie - mówi Przemysław Ćwikliński, autor tomu, którego oficjalnym autorem jest Andrzej Lepper.

- Mój bohater, gdy pisałem o nim prawdę, wierzgał: to nie może tak iść! Ale w końcu dawał się przekonać. Gorzej było potem, gdy w wywiadach telewizyjnych dopytywany o jakiś szczegół z podpisanej przez siebie samego książki mówił z właściwą sobie beztroską: ale to było zupełnie inaczej - opowiada Andrzej Drzycimski, który w latach 80. w warunkach konspiracji i wspólnie z nieżyjącym przyjacielem Adamem Kinaszewskim napisał za Lecha Wałęsę jego słynny światowy bestseller "Droga nadziei".

- Człowiek, w imieniu którego piszę właśnie swoją kolejną "ghostwriterską" książkę, a mam ich już na koncie cztery, potrafi mówić tylko o planach zagospodarowania terenu i swoim w tym udziale. Jest prezydentem pewnego miasta w Polsce. Czasem mi się wydaje, że on w ogóle nie miał dzieciństwa. Szkoła to dla niego proces kształcenia, a nie pierwsza miłość, pierwsza bójka, pierwsze papierosy. On nawet nie pamięta nazwisk kumpli z liceum! Udręka - zwierza się Maciej Siembieda, reportażysta, niegdyś szef nto, dziś wykładowca dziennikarstwa na Wybrzeżu i wolny strzelec.

- Albo laurką, albo gazrurką - tak można scharakteryzować nasze współczesne piśmiennictwo polityczne - mówi Eryk Mistewicz, jeden z najsłynniejszych politycznych PR-owców w Polsce. - To znaczy: albo polityk piórem ghost writera pisze o sobie lukrem, albo wiesza psy na przeciwniku politycznym. Jesteśmy w tej dziedzinie 50 lat za Zachodem.

Pierwszym polskim politycznym ghost writerem był Jarosław Iwaszkiewicz. Kiedy na początku lat 30. pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, pisał przemówienia. W nagrodę wyjechał w 1932 r. na placówkę dyplomatyczną do Kopenhagi.

Stajnia "ghostów" w BGW
Jerzy Andrzejczak w początkach lat 90. należał do stajni ghost writerów wydawnictwa BGW. To oni chcieli wydać biografię Bagsika.

Wspomina Andrzejczak: - Boguś zamierzał swoją biografię wykorzystać w kampanii wyborczej. Bardzo chciał być senatorem. Opowiadał o swojej hojności, że chce w Izraelu wybudować dom dla niepełnosprawnych. Ciągle podkreślał, że codziennie czyta Biblię, ponadto nie kłamie, nie pije, kocha rodzinę.
Bagsik jednak w ogóle nie chciał opowiadać, jakimi metodami - wraz z Andrzejem Gąsiorowskim - doszli do pieniędzy. Raz tylko wspomniał, że kapitał założycielski pożyczyli od Romów. To były sztabki złota.

- Po Bagsiku miałem zająć się jego wspólnikiem Gąsiorowskim - wspomina Andrzejczak. - Krzysztof Burnetko wraz Witoldem Beresiem pisali tego Kiszczaka. Rolicki napisał Gierka. Major Górnicki pisał biografię Jaruzelskiego, nie ukazała się. Pracą zbiorową była biografia Kuronia "Moja zupa". Stajnia "ghostów" była zatrudniona na etatach i pisaliśmy biografie ludzi związanych z poprzednim systemem. Stajnia upadła po ucieczce Bagsika i Gąsiorowskiego do Izraela.

Andrzejczakowi napisanie swojej upiększonej biografii proponował też inny wielki aferzysta, senator Aleksander Gawronik.

- Ale mu powiedziałem, żeby mi najpierw zapłacił to, co mi za pracę nad swoją biografią obiecał Bagsik. Bo ci panowie byli powiązani. Nie zapłacił, więc nie napisałem słowa.

Udręka nr 1: autoryzacja na sztywno
Przemysław Ćwikliński, który na co dzień pisuje w Urbanowym "Nie", ma na koncie biografie Andrzeja Leppera, Krzysztofa Pendereckiego, Daniela Olbrychskiego, detektywa Rutkowskiego, znachora Nowaka. Najłatwiej pisało mu się za Leppera. "Czas barbarzyńców" powstał na podstawie wyłącznie papierów, jakie Ćwiklińskiemu i jego asystentowi dostarczył sztab szefa Samoobrony.
- Jakieś sto teczek. Notatki policyjne, orzeczenia sądu, świadectwa szkolne. Same smakowitości, które nam dali bez selekcji. Wlazłem nagle butami w cudze życie.

Za cztery tygodnie Ćwikliński miał gotowe 300 stron życiowej historii o mocnym facecie, który z dołów wspina się na salony. Wydawca kręcił nosem. Dlaczego?

- Bo za dużo włożyłem tam autoironicznych fragmentów, w których Lepper rzekomo dystansuje się sam do siebie - wyjaśnia autor widmo. - Tak mi się wydawało prawdziwiej. Ale tu nie o prawdę chodziło, tylko o napinkę przedwyborczą, więc wszystko, co ludzkie, wyleciało w autoryzacji. Gdybyż jeszcze robił ją Lepper... Ale pewnie wszystkie te smaki poskreślał jakiś nadgorliwy asystent. No cóż, ja wiem, gdzie kaczka ma dziób, a gdzie dupę, więc milczałem.
Jerzy Andrzejczak: - Kolega ze stajni BGW, który pisał biografię Kiszczaka, opowiadał mi, że wszystkie ich rozmowy cenzurowała żona generała. Przesłuchiwała taśmy i to ona decydowała, co może się ukazać.

Maciej Siembieda: - Kiedyś pisałem biografię siłacza. Niesamowity człowiek. Żołnierz Hubala, AK-owiec, przedwojenny atleta. Zgnojony przez komunę, jeździł po jarmarkach i popisywał się siłą. Jako Rajmundo Aldini wyginał szyny, zawiązywał sobie krawat z pręta, łamał podkowy. Łyknął bez mrugnięcia wszystko, co o nim napisałem, ale uparł się przy swoim tytule: "Nigdy nie dałem się kopnąć w dupę". Tytuł fatalny. Ale nie dał sobie wytłumaczyć. Nie i nie... Po długich dyskusjach wykropkowaliśmy tylko tę "dupę".

Andrzej Drzycimski: - Z Wałęsą było o tyle łatwo w autoryzacji, że jemu się za bardzo nie chciało czytać, a jak już, to robił to pobieżnie.

Udręka nr 2: co smaczne, wylatuje
Bohaterowie własnych autobiografii często nie czują literackich smaków. Mają mylne wyobrażenie o tym, co jest fajne dla czytelnika. Nie chcą być ludźmi z krwi i kości, tylko albo z 10 przykazań, albo z regulaminu urzędnika. Pal licho, kiedy ghost writer może sobie materiał zebrać samodzielnie, ale gorzej, gdy musi go wyduszać z rozmówcy.

Ćwikliński: - Gdy z Jackiem Ziarno pisaliśmy "Pasję", czyli autobiografię Pendereckiego, byliśmy początkowo załamani. Trzy tygodnie, setki pytań do Mistrza i banalne odpowiedzi: tak, nie, nie wiem, nie pamiętam. Jak z przesłuchiwanym! Więc się podzieliliśmy: Jacek był dobrym gliniarzem, ja złym. On udawał, że się zna na muzyce, i się podlizywał Mistrzowi, a ja go drażniłem pytaniami o kasę, o żony. I wkurzony Penderecki się otworzył. Powstała znakomita książka.

Siembieda: - Oczywiście, że wolałbym pisać biografię hrabiego Monte Christo! Polityk w Polsce to cyborg bez uczuć. Podpytywałem tego swojego prezydenta o jego miłości. Coś tam bąkał, że owszem, były, ale czy to takie ważne, panie redaktorze. A potem nagle okazuje się, że jego dziewczyną w liceum była sławna dziś aktorka.

Andrzejczak: - Małyszowi nie chciało się ze mną gadać. Odsyłał mnie do wujka, do mamy, babci. Jechałem z Warszawy do Wisły na spotkanie, a on mi mówi, żebym pojechał do jego nauczycielki od polskiego. Adama interesowało tylko, ile może się spodziewać gotówki. On do dziś nie wierzy, że książka sprzedała się w nakładzie 7 tysięcy. Jest przekonany, że kasę wzięliśmy pod stołem.
Inaczej było z Olbrychskim. To była jedna urocza gawęda, której narratorem i jedynym bohaterem był aktor.

- Facet się rozpływał nad sobą - przypomina sobie Ćwikliński. - Jestem najlepszy w boksie, w fechtunku, na koniu, na babie. Zmyślał, ale myśmy nie prostowali, takie to było malownicze. Pisaliśmy tę książkę zauroczeni Danielem. Tak powstały "Anioły wokół głowy". 250 tysięcy sprzedanych egzemplarzy!

Jak mówi Ćwikliński, aby napisać dobrą biografię, trzeba - oprócz samodzielnego zbierania materiału o bohaterze - przeprowadzić z nim wywiad rzekę.
- Sześćdziesiąt godzin rozmowy to jest minimum. Tyle na ogół mi starcza na dobrą biografię - mówi.

Udręka nr 3: ja czy on?
Okazuje się, że bohater przedstawiony w książce w osobie trzeciej to zupełnie inny człowiek niż ten sam bohater przedstawiony w osobie pierwszej. Inaczej mówiąc: "on, Wałęsa" nie znaczy to samo co "ja, Wałęsa".

Wspomina Andrzej Drzycimski: - No bo jak w osobie pierwszej napisać o jakichś swoich grzeszkach? Jak się otwarcie przyznać za kogoś i na ile? Albo jak Wałęsa miał wiarygodnie intelektualizować na temat procesów dziejowych? To był nasz problem. Jak wybrnęliśmy? Dodając do pierwszoosobowej relacji Lecha wypowiedzi ludzi z nim związanych.

Ćwikliński: - Miałem ten sam problem przy Lepperze. Jak ma on opowiedzieć o swoich przebojach z policją w pierwszej osobie. Próbowałem wybrnąć z tego autoironią przewodniczącego. Ale wyleciało.
Siembieda: - Autobiografię w osobie pierwszej potrafi napisać każdy. Nawet amator. Prawdziwa sztuka to pisanie w osobie trzeciej.

Czasem "ja" przechodzi w "on". Tak było w przypadku biografii Aleksandra Kwaśniewskiego, którą u
Andrzejczaka zamówił Marek Siwiec, a która się nie ukazała.

Czytaj e-wydanie NTO - > Kup online
- Książkę zaczął jeszcze Zygmunt Broniarek - wyjaśnia. - W końcu "Kwas" zrezygnował, kiedy pojawiły się plotki, że jego ojciec to Stolzman, ubek. Nie chciał się odnosić. Uważał, że kiedy zacznie się tłumaczyć, to opinia publiczna uzna, że to prawda. Zgromadzony materiał wykorzystałem więc w książce pt. "Aleksander Kwaśniewski - prezydent obdarty z tajemnic", już podpisaną przeze mnie.

Widok za oknem, gdy pełno w szkle
Bohater filmu Polańskiego pracował nad biografią premiera Langa w luksusowej modernistycznej willi, patrząc przez panoramiczną szybę na wydmy i ocean. Kąpał się w wannie z drewna tekowego. Opływał w elektronikę i luksusy.

Przemysław Ćwikliński zbierał materiały do książki o Pendereckim w uroczym dworku kompozytora w Lusławicach. Podejmowano go jak księcia. A wywiady z Krzysztofem Rutkowskim przeprowadzał na gołym betonie - na budowie wiedeńskiego domu detektywa.
Andrzej Drzycimski ukrywał się z przyjacielem i stertami rękopis
ów po wypożyczonych mieszkaniach i plebaniach, żeby uniknąć nalotu esbeków, którzy skonfiskowaliby materiały i dwuletnia robota nad przyszłym światowym bestsellerem poszłaby na marne. "Drogę nadziei" kończyli w klasztornej celi.
Jerzy Andrzejczak z Bagsikiem rozmawiał w luksusach pałacu w Pępicach pod Warszawą, który kupiła spółka Art-B. Zaś z Aleksandrem Kwaśniewskim jeździł jego służbową lancią. I słuchał: - Kilka razy w czasie powrotów był pijany i mówił, jako że byłem z polecenia Marka Siwca, że Siwcowi urwie jaja, jak ujawnię jakąś ważną informację.

Ćwikliński: - Najfajniej było z Olbrychskim. On się do książki przygotowywał tak, że kupował karton białego wina. Urywał nam się film, a potem odsłuchiwałem wywiad z taśmy.
Andrzejczak: - Bagsik też lubił wino. Opowiadał mi, że nie układa mu się z żoną, a wytrzeźwiawszy, wykreślał to, mówiąc: O tym w następnej książce, gdy będę senatorem i rozwodnikiem. A kolega od biografii Kiszczaka opowiadał mi, że wszystkie ich rozmowy były podlewane whisky. Często rano nie pamiętał, o czym rozmawiali.

Prawdziwa kasa dla ducha,/b>
No właśnie, czy prawdziwa, w sensie - godziwa? W filmie Polańskiego ghost writer miał otrzymać za swą robotę ćwierć miliona dolarów. Na złotówki - ok. 750 tysięcy.
W Polsce autor albo umawia się na honorarium z góry (na ogół od strony, dzielone na zaliczkę i jej uzupełnianie), albo na udział w sprzedaży na zasadzie procentu od egzemplarza.
Dziś lepiej się umówić na konkret, bo książki sprzedają się fatalnie - radzi Przemysław Ćwikliński. Ja biorę 150 złotych za stronę maszynopisu. Za Leppera dostałem 40 tysięcy. Teraz piszę autobiografię biznesmena z pierwszej polskiej ligi. Więc podniosłem stawkę do 300 złotych za stronę. Za książkę o bioenergoterapeucie Nowaku zarobiłem też 40 tysięcy, ale dolarów. Za Olbrychskiego zarobiłem na dwa nowe samochody. Nieźle mi też poszło na Pendereckim, bo wydawca nie wierzył, że ktoś zechce ją przetłumaczyć, i tak napisał umowę, że prawa do tłumaczeń dostaną ghost writerzy. A tu, proszę, świat się rzucił na Pendereckiego.
Maciej Siembieda: - Ja za swoją książkę o polityku, który nie jest hrabią Monte Christo, dostanę 10 tysięcy złotych.
Andrzej Drzycimski: - Napisaną przez nas "Drogę nadziei" przetłumaczył cały świat. To był bestseller francuskiego Fayarda. Wielka rzecz. A teraz proszę mnie nie pytać o honorarium, bo na samo wspomnienie ogarnia mnie smutek.
Co sobie można kupić za pieniądze z "murzynowania" oprócz nowego auta?
Przemysław Ćwikliński: - Spokój sumienia, gdy po napisaniu czyjejś biografii czujemy się tak niesmacznie jak ja, gdy pisałem historię znachora Nowaka. Uroczy człowiek, ale opisywanie tych cudów to było zwykłe wciskanie ludowi ciemnoty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska