Giełda pracy nielegalnej

Maria Szylska
W ubiegłym roku na Opolszczyźnie ujawniono 173 przypadki zatrudnienia na czarno bezrobotnych. Nie jest to wiele.

Na przykład w województwie łódzkim odnotowano takich przypadków 1.418, podkarpackim - 1.038, świętokrzyskim - 952.
- Ta statystyka - wyjaśnia Zdzisław Socha, szef Wojewódzkiego Urzędu Pracy - obrazuje przypadki osób ujawnionych przez policję pracy, która podlega powiatowym urzędom. Problem dotyczy tylko tych, którzy pozostając na liście bezrobotnych, świadomie pracują na czarno, bez powiadomienia urzędu.
Sprawdzanie legalności zatrudnienia przypisane zostało PUP od stycznia 2000 roku. Irena Lebiedzińska, zastępca kierownika PUP w Opolu, uważa, że nie jest to zbyt fortunne rozwiązanie. - My powinniśmy z pracodawcami współpracować, by pozyskiwać oferty nowych miejsc pracy i organizować stanowiska na tzw. umowy subsydiowane, tymczasem mamy pracodawców ścigać. Jedno kłóci się z drugim. Poza tym kim mamy ścigać, skoro etatów jest dokładnie tyle samo, co w 1998 roku, kiedy bezrobocie było dwukrotnie mniejsze niż obecnie? Na szczęście w planowanej nowelizacji przepisów zadania policji pracy mają być w gestii wojewody - mówi.

80 proc. bezrobotnych pozostaje bez prawa do zasiłku. Warunki dyktują pracodawcy, którzy z kolei ze względu na ogromny fiskalizm poszukują tanich pracowników. Kiedy nie ma co do garnka włożyć, nie zwraca się uwagi na umowy, na innego rodzaju formalności.
Przedstawiciele policji pracy nie są rozmowni. - Prowadzimy takie działania sprawdzające od dwóch lat, ale trudno mówić o efektach powalających na kolana - kilka wykrytych przypadków, od czasu do czasu wniosek na kolegium. A i to człowiek ma wątpliwości czy dobrze robi, ujawniając niektóre fakty. Najczęściej ludzie pracują na czarno, bo zasiłek nie starcza na utrzymanie rodziny. Muszą gdzieś, choćby dorywczo dorobić - wyjaśnia proszący o niepodawanie nazwiska pracownik PUP.
Ostatnio na przykład sąsiadka doniosła na sąsiadkę, że ta dorabia niańcząc na czarno dzieci. - Sprawdziłem - mówi inspektor. - Kobieta nie miała nawet prawa do zasiłku. Co miała zrobić, iść i kraść? - pyta retorycznie.

W Opolu nie jest tajemnicą, że ci, którzy szukają dorywczej pracy, gromadzą się co rano na rogu ulic Reymonta i Kościuszki. O wczesnych godzinach tłok tu okrutny, potem trochę się przerzedza. Wśród chętnych do zajęć sporo Ukraińców, Bułgarów, Rumunów, ale i Polaków. Trafiają najczęściej na budowy, do sprzątania, do prac gospodarczych, czasem trzeba przesadzić drzewo, wykopać dół czy naprawić ogrodzenie.
Wiesław Bakalarz, zastępca okręgowego inspektora pracy w Opolu, mówi, iż co prawda Państwowa Inspekcja Pracy sprawdza legalność zatrudnienia, ale nie prowadzi ewidencji pracujących na czarno. - Mamy najczęściej do czynienia z dwoma rodzajami przypadków - kiedy ktoś ma zasiłek dla bezrobotnych, ale pracuje na czarno, bo chce dorobić, lub pracodawca zatrudnia pracownika, ale bez umowy o pracę i bez powiadomienia PUP. Określamy tę drugą sytuację tzw. szarą strefą. Dążymy wówczas do jej zalegalizowania - pracodawca musi podpisać umowę, my kierujemy pismo do ZUS, żeby ich służby temat podjęły.

Wiesław Bakalarz przyznaje, że bardzo trudno wykryć przypadki pracy na czarno. - Zatrudnieni ludzie mają dokładne instrukcje, co zrobić, gdy inspekcja się pojawi. Często najpierw robimy zdjęcia osób obecnych przy pracy, a dopiero potem słuchamy wyjaśnień. Gdyby zastosować odwrotną procedurę, nie byłoby z kim rozmawiać. W sekundę po naszym przyjściu plac budowy świeciłby pustkami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska