Głodem można sterować przez komputer

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
Archiwum prywatne
Kiedyś, jako dziecko, brała leki na apetyt, dziś szansę na opanowanie głodu daje Małgorzacie Kępińskiej niewielkie urządzenie wszczepione pod skórę.

Otakich chorobach się nie mówi. Nie ma się czym chwalić, więc ludzie zamykają się w czterech ścianach. - Każdy żyje w swoim świecie i jakoś sobie radzi - mówi Anna Kępińska, mama Gosi.

W przypadku tej rodziny spod Grodkowa nie było inaczej. Bo cierpienie na chroniczny, nigdy nie zaspokojony głód niezwykle trudno zrozumieć. Dlatego ludzie, słysząc o dziewczynce, przed którą rodzice chowają jedzenie i zamykają kuchnię, reagowali bardzo różnie.

- Zdrowy człowiek nie potrafi sobie tego wyobrazić i ludzie czasem zarzucali nam, kierując się stereotypami, że ją głodzimy. Zresztą Gosia, żeby zdobyć jedzenie, sama opowiadała ludziom najróżniejsze rzeczy. A ona jest po prostu chora - mówiła nam pani Anna.

Mała Gosia była szczupłą, drobną dziewczynką. Wszystko się zmieniło, kiedy w wieku 9 lat w warszawskim Centrum Zdrowia Dziecka przeszła operację usunięcia guza mózgu. Jak tylko przywieźli ją z OIOM-u, krzyczała, że jest głodna. I tak już zostało.

- Początkowo tłumaczyliśmy sobie, że to przejdzie, że to przez sterydy, ale było coraz gorzej - opowiada pani Ania.

Okazało się, że chirurdzy, żeby zminimalizować nawrót choroby, usunęli podczas operacji znaczny fragment tkanki. I jednocześnie uszkodzili nerwy wzrokowe, a przede wszystkim zniszczyli ten fragment mózgu, który odpowiada za uczucie sytości.

Efekt: przez kolejne kilkanaście lat dziewczynka, a potem już kobieta czuła nieustanny głód. Małgosia mogła jeść do woli, a mózg nie otrzymywał żadnego sygnału, że organizm dostał już wystarczającą porcję energii, i wciąż domagał się kolejnych dawek pożywienia.

- Teraz jestem dorosła i rozumiem ten mechanizm, ale i tak nie mam nad tym żadnej kontroli, nad poczuciem głodu nie da się zapanować, to jest silniejsze. To jest jak nałóg, a ja jestem jak narkoman - opowiadała nam Gosia na początku roku.

- Chyba nawet gorzej niż narkoman, bo ten, jak zdobędzie działkę, to znajduje jakieś chwilowe ukojenie, a u córki głód nigdy się nie kończy - dodawała pani Ania. - Próbowaliśmy wszystkiego, ale nic nie działa: nie pomogła psychoterapia, a również operacja zmniejszania żołądka nie miała sensu, bo to głowa jest problemem.

Kuchnia w domu musiała być zamknięta, a dziewczyna nie mogła sama wychodzić z domu, bo otoczeniu trudno było zrozumieć, że jedzenie może doprowadzić ją do śmierci. Po pierwszych próbach w szkole Gosia musiała wrócić do domu i uczyć się indywidualnie - nie było szans, żeby w środowisku rówieśników mogła oprzeć się pokusie i uniknąć jedzenia. - Córka zdała maturę, ale co to za życie, kiedy cały czas siedzi w domu z matką - mówiła pani Anna.
Dlatego mama zrezygnowała z pracy i poświęciła się pilnowaniu córki. Dziewczynę czekałoby całe życie w izolacji, ale na szczęście rodzice nie poddali się i znaleźli w końcu pomoc. W internecie doszukali się informacji o nowatorskiej metodzie opracowanej przez profesora Marka Harata z Wojskowego Szpitala Klinicznego w Bydgoszczy.

Już po pierwszej wizycie u profesora odzyskali nadzieję, bo lekarz zaproponował eksperymentalny zabieg wszczepienia podłączonego do mózgu stymulatora.

To, co dla Gosi i jej rodziny wydawało się czymś cudownym, w przypadku bydgoskiego lekarza jest niemal normą. W ciągu ostatnich kilkunastu lat wykonał ponad 2,5 tysiąca zabiegów wszczepienia stymulatorów, które pomagają w leczeniu porażeń, zespołu Touretta, padaczki i wielu innych schorzeń neurologicznych. Część z tych operacji jest refundowana, ale w przypadku Gosi chodziło o eksperyment medyczny, więc nie można było liczyć na NFZ.

Na operację wyraziła zgodę komisja bioetyczna, a dzięki pomocy życzliwych osób i wsparciu stowarzyszenia Gram o Życie udało się zebrać 60 tys. zł i w lutym Małgosia rozpoczęła nowe życie.

- Nic mnie nie dręczy, mogę się wreszcie skupić na innych sprawach niż tylko głód - cieszy się grodkowianka. - Dostałam inne, sto razy lepsze życie! Teraz muszę pracować nad tym, by ograniczyć nawyk jedzenia, który przez te lata się utrwalił.

- Zniknął wieczny głód, a wraz z nim złość, agresja i wiele innych towarzyszących mu objawów - dodaje pani Anna. - Córka zrobiła się radosna, uśmiechnięta, a kuchnia znowu jest otwarta. Oczywiście jeszcze dużo pracy przed nią, bo musi stosować dietę i ćwiczyć.

- Nad morzem przejechałam na rowerze 30 kilometrów, potem przez niecały miesiąc w domu następne 170! - nie ukrywa dumy Gosia.

Dziewczynę czekają też dalsze wizyty u lekarzy różnych specjalności, bo wieloletni problem z otyłością spowodował wiele różnych problemów zdrowotnych. Jest też pod opieką psychologa, który pomaga walczyć z nadwagą.

Choć za sukcesem stoi czysta elektronika połączona z wiedzą medyczną, to trudno oprzeć się wrażeniu, że jest w tym sporo magii albo filmowego science fiction rodem z Matrixa.

Pod skórą Gosi, w okolicach obojczyka, widać wybrzuszenie - tam właśnie znajduje się stymulator, od którego poprzez szyję biegną przewody zakończone elektrodami dotykającymi odpowiedniego fragmentu mózgu.

Stymulator zasilany jest z akumulatorków, które trzeba regularnie ładować. Dlatego co drugi dzień Gosia zawiesza na ramieniu ładowarkę, opierając ją o to miejsce na skórze, pod którą znajduje się urządzenie, i w ten sposób przez 1,5 godziny dostarcza mu zapas energii na kolejne dwie doby.

- Po miesiącu od operacji wystraszyliśmy się, że stymulator przestał działać, bo córka znów poczuła głód, stała się też depresyjna - wspomina pani Anna. - Ale okazało się, że mózg Gosi przyzwyczaił się do sygnałów i wystarczyło tylko, że profesor zwiększył natężenie prądu. To dopiero drugi tego typu zabieg związany z odczuwaniem głodu i dla lekarzy to również jest coś nowego, oni też, lecząc córkę, ciągle się uczą.
Niestety, to jedna z uciążliwości, która może nigdy się nie skończyć: Gosia musi regularnie jeździć do Bydgoszczy, żeby profesor mógł kontrolować działanie urządzenia i dostrajać go. Podłącza wówczas tablet i rysikiem na ekranie ustawia parametry, decydując o tym, co czuje pacjentka.

Po operacji, która została sfinansowana z datków życzliwych osób i dzięki akcji stowarzyszenia Gramy o Życie, Gosia sama włączyła się w podobne akcje pomocy, m.in. przekazując na sprzedaż wykonywane przez siebie ozdoby.

- Chcę w ten sposób odwdzięczyć się za pomoc, którą otrzymałam od innych ludzi - mówi grodkowianka.

- Po programach w telewizji i artykułach odzywa się do nas coraz więcej osób, które są w podobnej sytuacji - dodaje Anna Kępińska. - I przyznam, że tylko dlatego zgodziliśmy się głośno mówić o problemie, żeby jak najwięcej rodzin usłyszało, że jest dla nich szansa na pomoc.

Operacja była możliwa dzięki zbiórce pieniędzy. 30 tysięcy złotych udało się zgromadzić podczas zbiórki na portalu siepomaga.pl, a kolejne 16 tysięcy dołożyli grodkowianie, którzy ochoczo wzięli udział w imprezie charytatywnej zorganizowanej przez strzelińskie stowarzyszenie Gramy o Życie i grodkowskich wolontariuszy. Po emisji materiału w TVN do rodziny zgłosił się także sponsor gotowy pokryć koszty wszczepienia generatora impulsów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska