Targi nto - nowe

Głodni hektarów

Rys. Andrzej Czyczyło
Rys. Andrzej Czyczyło
Zaliczają ich do dużych rolników, ale oni chcieliby jeszcze więcej ziemi, jednak nie mają jej gdzie kupić.

Krystian Wieczorek ze Sternalic w gminie Radłów 20 ha ziemi kupił w miejscowości oddalonej o dziesięć kilometrów od swojego domu. Nie narzeka, iż to nie jest grunt tuż za jego stodołą, bo widział u rodziny w Niemczech, że tamtejsi rolnicy mają pola oddalone czasami 30 km od domu. A czasem więcej.
- Miałem dużo szczęścia, bo miejscowym rolnikom dokupienie gruntu udaje się niezwykle rzadko - przyznaje Wieczorek. - Dzieje się tak wtedy, gdy ktoś umiera i nie ma po nim następcy. Częściej miejscowi liczą na dzierżawę ziemi od kogoś, kto przebywa za granicą.

Ale Krystian Wieczorek chciałby mieć gospodarstwo zdecydowanie większe, bo jak twierdzi, przemysł spożywczy szuka surowca tylko u największych.
- Na przykład ogłasza się browar z Bydgoszczy, który szuka jęczmienia, ale nie bawi się w drobnicę, najmniej chce 50 ton - tłumaczy swoje podejście Wieczorek.
Dlatego większość rolników z powiatu oleskiego pożądliwie spogląda na popegeerowski grunt, który dzierżawią od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa.
- Trzeba powiedzieć prawdę: myśmy przespali ten czas, jak likwidowano pegeery w Psurowie, Kościeliskach, Karmonkach czy Świerczu - twierdzi Krystian Wieczorek. - Wtedy ja się śmiałem z takich, którzy chcieli tę ziemię w całości brać, a teraz się dziwię, że myśmy byli tacy głupi i nie przewidzieli tego, co się będzie za kilka lat działo.

Wieczorek kilkakrotnie powtarza, że gdy likwidowano PGR, zabrakło na wsiach doradców, którzy mogliby podpowiedzieć, co najlepiej robić. Mówi też, że o rolnikach najgłośniej przed wyborami, bo jednakowo liczy się głos rolnika na hektarach i tego na skrawku ziemi.
Ojciec Krystiana, Piotr Wieczorek - sołtys Sternalic, dobrze wie, że polscy rolnicy nie unikną tego, przez co niemieccy przechodzili już dawno.
- U Niemców została jedna czwarta największych bambrów, reszta musiała z rolnictwa odejść - twierdzi sołtys. - Nikt prawdy głośno nie powie, że małe gospodarstwa będą musiały zniknąć. Z drugiej strony tym, co chcą gospodarować i dokupić ziemi, też nikt nie chce pomóc.
- Ja w czerwcowym referendum unijnym zagłosuję na "tak", bo każdy myślący człowiek dobrze wie, że nie ma innej drogi - stwierdza Krystian Wieczorek. - Nie rozumiem tylko, dlaczego nikt nam niczego nie wyjaśnił. Ja na przykład nie wiem, co może zyskać w Europie takie gospodarstwo jak moje.
Krystian obawia się, że jak na wsi ktoś nie wyjaśni wszystkiego dokumentnie, to miejscowi prześpią kolejny raz swoje szanse. Tak jak przespali likwidację PGR.
Zabudowania oddalone kilka kilometrów od centrum Sternalic miejscowi nazywają folwarkiem. Kilka domów mogłoby być świetnym miejscem na weekendowy wypoczynek dla mieszczuchów z zadymionego Śląska.
- Trzeba zrobić staw, posadzi się jeszcze kilka drzewek wokół domu - planuje Anna Roy, żona rolnika na 70 hektarach. - I jeśli ktoś przyjedzie, to dla czystego powietrza, a nie dla wystroju.
Anna jest z zawodu fryzjerką. Wychodząc za mąż za rolnika, świadomie rezygnowała ze swojej profesji.
- Pochodzę z gospodarstwa w Kościeliskach, lubię wieś i zawsze chciałam być na swoim - tłumaczy Anna, zadbana blondynka o delikatnych rysach, która w niczym nie potwierdza stereotypu kobiety na gospodarstwie.
- Trzydzieści hektarów miałem swoich, reszta to dzierżawa z RSP Żytniów - przedstawia stan posiadania Norbert Roy.

Dwa lata temu miał jeszcze 13 hektarów dwieście metrów od domu. Uprawiał na nich jęczmień i buraki. Dzierżawił od spółki, oni zaś dzierżawili ją od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Jednak umowa zawarta w październiku 1999 roku została zerwana dwa lata później.
- U nas ziemia jest w cenie - dodaje Norbert. - Trzydzieści kilometrów stąd za hektar czwartej klasy ktoś chce zaledwie dwa tysiące, a nikt nie chce kupić. W naszej okolicy za gorszą klasę gotowi są płacić dużo więcej, ale nie ma od kogo kupić.
Czarny scenariusz, który czasem przychodzi do głowy Royowi, to konieczność zarabiania na utrzymanie rodziny u niemieckich czy holenderskich rolników. Chciałby mieć szansę kupna na dogodnych warunkach ziemi dzierżawionej od AWRSP. Niestety, w przypadku poddzierżawy takie rozwiązanie nie wchodzi w grę. Tak więc Norbert Roy nie ma widoków na to, by dokupić wymarzone 50 hektarów i rozpocząć uprawę rzepaku.
Andrzej Pielok z Kościelisk uważa, że aby utrzymać rodzinę i nie wyjeżdżać na zarobek za granicę, trzeba mieć minimum 50 hektarów. Ze swoją rodziną i rodzicami, po których przejął 24 hektary, gospodaruje na prawie 100 hektarach. Z czego 40 ha to dzierżawy, między innymi od sąsiadów z najbliższych domów, którzy kilka lat temu zostawili całe gospodarstwa i wyjechali za granicę.
- Największy głód ziemi jest w okolicy Olesna - mówi Pielok. - Kiedy likwidowano pegeery w Grodzisku, Świerczach i Wysokiej, indywidualnym rolnikom nie dostało się nic. Jestem przekonany, że gdyby siedem lat temu te tysiąc hektarów sprzedano chłopom, to do dzisiaj spłaciliby grunt.

Andrzej Pielok nie należy jednak do tych, co na wszystko narzekają. Sądzi, że z każdym rokiem okolicznym rolnikom będzie lepiej niż teraz. Jednak szansy zakupu ziemi narazie nie widzi żadnej. Chyba że po kilka hektarów to tu, to tam, którymi jednak nie należy zawracać sobie głowy, bo przejazd z pola na pole zabierze więcej czasu niż praca na tych spłachetkach.
- Niewiele by to miało wspólnego z chłopskim zdrowym rozsądkiem - podkreśla Pielok.
Na początku dzierżawił 30 hektarów od AWRSP, które po trzech latach kupił na dogodnych warunkach: agencja wyceniła mu ziemię po 3,5 tys. zł za hektar czwartej i piątej klasy.
- Dodatkowo spłatę rozłożyli mi na dwa lata, więc nie musiałem nigdzie zaciągać kredytu - dodaje Pielok.
Teraz dokupiłby jeszcze z 50 hektarów ziemi, gdzieś w pobliżu domu, tylko że takiej szansy już nie ma.

Chłopi, jak tylko usłyszą, że w którymś gospodarstwie po pegeerze źle się dzieje, próbują się dowiadywać, czy nie pójdzie w nowe ręce. Wtedy jest szansa, że przy kolejnym przetargu na dzierżawę agencja wydzieli ziemię dla miejscowych. Tak też się stało w przypadku dwóch rolników z Ligoty Sternalickiej, którzy w przetargu kupili po 15 hektarów. Jednak cena jednego hektara osiągnęła aż 8,5 tysiąca złotych.
Jednym ze szczęśliwców był Józef Bensz. Zabiegał o dokupienie ziemi już od kilku lat. W tej sprawie pojechał raz do oddziału AWRSP w Oleśnie, potem zawitał do AWRSP w Opolu i nic nie załatwił. Nawet pomoc urzędników samorządowych się zdała się na nic.
- Okazja nadarzyła się dopiero w zeszłym roku, kiedy zaczęła padać spółka w Karmonkach - mówi Bensz.
Twierdzi, że jak tylko będzie mógł, to przestawi się na gospodarstwo ekologiczne.
- Mam do tego warunki, uprawiam warzywa, do tego hoduję bydło, więc nawóz byłby do takiego gospodarstwa jak znalazł - wyjaśnia.
Alfred Kus to drugi rolnik, któremu udało się kupić 15 ha. Gospodarzy teraz na 90 hektarach, z czego 20 to dzierżawa. Zajmuje się głównie uprawą warzyw. Uruchomił dwukomorową przechowalnię, właściwie wszystko przemawiałoby za tym, żeby jeszcze dokupić pola. Ale ziemi jest jak na lekarstwo...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska