Gospodynie z unijną licencją

fot. Paweł Stauffer
Małgorzata Dróżdż. Była policjantką, windykatorem i taksówkarką. Teraz chce profesjonalnie prowadzić komuś dom.
Małgorzata Dróżdż. Była policjantką, windykatorem i taksówkarką. Teraz chce profesjonalnie prowadzić komuś dom. fot. Paweł Stauffer
Przez całe życie prały i gotowały w ramach domowych obowiązków. - Teraz mamy na to unijny glejt i chcemy na tym zarabiać - mówią dyplomowane gosposie.

Dwadzieścia pań, w większości emerytek po pięćdziesiątce, odebrało właśnie unijny certyfikat z "profesjonalnego zarządzania gospodarstwem domowym", pierwszy taki w kraju. Kolejna dwudziestka dostanie go za tydzień. Ale kursantkom daleko zarówno do stereotypu przeciętnej emerytki, jak i wizerunku gosposi, do którego przywykliśmy.

- Bo gosposia do tej pory to była taka pani Zosia z miotłą i w fartuchu, co lepi rano pierogi albo klepie schabowego - mówi Małgorzata Kozłowska-Lelito z Wrocławia, absolwentka kursu. Ma czółenka dobrej firmy, choć mróz za oknem siarczysty, i długie paznokcie pomalowane lakierem w karminowym odcieniu, dobranym do eleganckiej bluzki z żabotami. - Ja mam trzy fakultety, życiowe doświadczenie, a teraz jeszcze papier z profesjonalnego zarządzania gospodarstwem domowym wydany w trzech językach i będę się tytułować house keeperką, żadną tam domową pomocą. Tym bardziej że sama to pojęcie wymyśliłam.

Być jak Martha Stewart
House keeperka dla pani Małgorzaty to świetnie przygotowana do zarządzania domem osoba, która skalkuluje budżet gospodarstwa, zadba o to, by przygotowywane posiłki były smaczne, zdrowe i odpowiednio kaloryczne, urządzi domowy bankiet, fachowo zajmie się dziećmi, a w razie czego udzieli pierwszej medycznej pomocy gospodarzowi. To wszystko umieją już absolwentki kursu.

- Na zajęciach, które trwały od 14 grudnia, panie uczyły się między innymi, jak planować domowe wydatki w Excelu i jak gotować w stylu fusion - nietłusto, niezbyt kalorycznie i smacznie - wyjaśnia Aleksandra Trocha z "Kancelarii Projektów Europejskich Mirosława Adamczak", która zorganizowała kurs. - Na spotkaniach z pedagogiem i psychologiem panie dowiedziały się, jak rozmawiać z dziećmi niczym telewizyjna superniania, a wizażystki z telewizji podpowiedziały, jaki jest dress code, czyli zasady ubioru w tej pracy, jak się malować, dbać o włosy czy dłonie.

- Bo kto powiedział, że osoba prowadząca dom ma być szara i ubrana byle jak? - pyta zaczepnie pani Małgorzata i narzuca na ramiona eleganckie futro.

Od listopada jest na emeryturze, ale wcześniej imała się wielu zajęć. Z wykształcenia jest ekonomistką, ale ma też fakultety z księgowości i rachunkowości oraz zarządzania nieruchomościami. Była m.in. księgową. Na emeryturę odeszła, kiedy zlikwidowano jej stanowisko pracy.

- No, ale z założonymi rękami w domu albo z różańcem w dłoni w kościele siedzieć nie będę - odgraża się. - W trakcie kursu zaczęłam już małą działalność cateringową. Zrobiłam dwa bankiety, w tym jeden na 180 osób… A w przyszłości może otworzę gospodarstwo agroturystyczne.

I dodaje: - Jak usłyszałam ogłoszenie o tym szkoleniu, to pomyślałam, że to taki kurs na polską Marthę Stewart, która w Ameryce kreuje wzorce prowadzenia domu. Czyli coś w sam raz dla mnie.

Mąż się zdziwił
Krystyna Biernaczyk, wrocławianka, jeszcze nie wie, jak spożytkuje wiedzę z kursu i certyfikat. Może zostanie profesjonalną gosposią u kogoś. Wie natomiast na pewno, że kurs odmienił jej życie.

- Jestem jedyną osobą w grupie, która przesiedziała w domu ostatnie trzydzieści lat - opowiada. - Byłam zwykłą kurą domową - sprzątałam, prałam, gotowałam. I grosza z tego nie miałam. To mąż utrzymywał dom, miał kasę. Teraz to, co robiłam przez te trzydzieści lat za darmo, chcę robić u kogoś, ale za pieniądze - kwituje.

Na kurs wypchnęły ją dorosłe już dzieci. Chciały, żeby wyszła z domu, nauczyła się obsługi komputera, pobyła z paniami w swoim wieku.

- Na kwalifikacje przyszłam z córką - wspomina. - I dobrze, bo jak zobaczyłam ponad setkę chętnych, to chciałam stąd uciec. Na szczęście córka mnie powstrzymała i okazało się, że przeszłam rekrutację.
Najbardziej zdziwiony sytuacją był mąż pani Krysi. Kiedy oświadczyła, że idzie na kurs, zapytał, kto mu będzie gotował obiadki…

- Powiedziałam, że ma przecież dwie rączki i na pewno sobie poradzi - opowiada pani Krystyna.
I poradził. A w dodatku zmienił nastawienie do żony. Teraz pyta ją czasem, jak się czuje, dopytuje, czego się nauczyła.

- A jak dziewczyny z grupy szły któregoś wieczoru do klubu na spotkanie, to sam zaproponował, żebym z nimi poszła - uśmiecha się pani Krysia. - Kamień mi spadł z serca, bo nie wiedziałam, jak go o to zagadać...

Ale były też takie panie, które zrezygnowały z zajęć, bo bliskim - głównie mężom - nie spodobał się ten pomysł.

- Z tego powodu tuż po rekrutacji wypisało się kilka osób - przyznaje Aleksandra Trocha.
Krystyna Biernaczyk najbardziej chwali dziś sobie to, że nie boi się już komputera. Surfuje po sieci swobodnie, nawet pierwszego maila do syna wysłała. Ale najbardziej zadowolona jest z przemiany, jaka zaszła w niej samej.
- Na pierwszym spotkaniu z psychologiem, gdy padło pytanie, co umiem, miałam pustkę w głowie - wspomina. - Bo co ja niby umiałam: prać, wycierać kurze, wychowywać dzieci, ugotować… Ale po tych kilku tygodniach odkryłam, że potrafię dużo więcej, choćby dlatego, że czasem mężowi pomagałam w pracy.

Dlatego pani Krysia chce jeszcze pójść na kurs języka, najlepiej angielskiego (bo przecież w dzisiejszych czasach choć trochę trzeba go znać) i dokształcić się z obsługi komputera.

- No i myślę też o zrobieniu prawa jazdy… - mówi nieśmiało. - A gdybym miała drugi raz przeżyć swoje życie, to nigdy bym nie zrezygnowała z pracy zawodowej.

Wakacje od codzienności
Barbara Gnoińska z Bolesławca certyfikat gospodyni domowej zrobiła z kolei po to, by mieć odskocznię od pracy, z którą rok temu się rozstała.

- Niby jestem na emeryturze, ale jak ktoś był księgowym, to się od fiskusa nie może długo uwolnić - śmieje się pani Barbara. - Ciągle ktoś przychodzi, żeby pomóc coś wyliczyć.

Dlatego pani Basia, gdy usłyszała o kursie, czym prędzej się zapisała. I miała wakacje od codzienności przez półtora miesiąca. Jako uczestniczka spoza Wrocławia przez pięć dni w tygodniu, gdy trwał kurs, mieszkała w hotelu. Koszty noclegów, tak jak nauki czy wyżywienia w trakcie kursu, pokryła Unia.

- Zajęcia z gastronomii miałyśmy w soboty i niedziele, więc we Wrocławiu byłam od piątku do środy - opowiada. - Ja się zbyt dużo gotować nie nauczyłam, w końcu robiłam to przez całe życie. Za to mąż - z konieczności - odnalazł się w kuchni. Został w domu sam i musiał coś sobie upichcić. Robi teraz pyszny rosół i zupę przecieraną. Jak wracam po tygodniu do domu, to on mi podaje obiad. Taki kurs widać dobrze działa na obie strony, polecam - uśmiecha się pani Basia.

- Szkoda tylko, że nie było na tym szkoleniu kursu językowego, bo kilka z nas rozgląda się za pracą za granicą - dodaje 56-letnia Danuta z Wrocławia. - Tam i propozycji jest więcej, i płacą lepiej. A ja bym chciała jeszcze coś na czarną godzinę odłożyć, potem może gdzieś wyjechać, kawałek świata zobaczyć. Na to nigdy nie było pieniędzy, a teraz warto spróbować je zarobić. Dzieci są na swoim, praca się skończyła.

Można kupować o połowę taniej
Każda z dyplomowanych gospodyń domowych na kursie znalazła coś, co szczególnie ją urzekło.
- Dla mnie absolutnym odkryciem jest kalkulowanie domowych wydatków! - nie kryje zachwytu Magdalena Zybura, była dyrektor przedszkola, babcia piątki wnucząt. - Okazuje się, że jeśli dokładnie przemyślimy zakupy, to możemy na nie wydać nawet połowę mniej!

Jak? Wystarczy z ołówkiem w dłoni wypisać, czego i ile dokładnie nam trzeba - przekonuje pani Magdalena - a potem trzymać się listy i kupować tam, gdzie jest taniej. Niby proste, a jak rzadko stosowane.

- Do tej pory, jak szłam po produkty na sałatkę, to kupowałam kilogram tego, kilogram tamtego - wspomina wrocławianka. - A przecież można kupować warzywa na sztuki. Wydaje się mniej pieniędzy i wyrzuca mniej zepsutej żywności.

Magdalena Zybura certyfikat gospodyni domowej chciała zdobyć po to, by być babcią na topie.
- Skusił mnie kurs komputerowy i kuchnia fusion - mówi. - Teraz nie dość, że surfuję po sieci, z czego cieszą się dzieci i wnuki, to jeszcze potrafię z ziemniaczanego ciasta na kopytka zrobić istne cuda. Jak się do niego doda migdały, zioła czy szpinak, to wychodzą fantastyczne rzeczy! Zrobiłam takie ziemniaczane przyjęcie z okazji Dnia Babci. Wnuki były zachwycone!

- A mnie się marzy, żeby na podstawie tego wszystkiego, czego się tu nauczyłam, zrobić przyjęcie na przykład w którymś z domów opieki dla starszych osób - mówi z kolei Małgorzata Dróżdż, kolejna absolwentka kursu. Była policjantka, windykatorka i pani taksówkarz. Wdowa z dwójką dorosłych dzieci, po pięćdziesiątce plus VAT - jak się sama określa.

- Chciałabym to zrobić w ramach wolontariatu - deklaruje. - Tak jak nas tu uczono - pięknie przystroić stół warzywami i ugotować zdrowe potrawy. I wcale nie trzeba by na to wielkich pieniędzy. Okazało się, że za kilkanaście złotych, z jednego kurczaka, dwóch bułek i kilku przypraw można zrobić 54 porcje pysznej galantyny!

Pani Małgosia ma też dalekosiężne plany: - Kto wie, czy nie zacznę swojej działalności albo nie zostanę kimś, kto profesjonalnie poprowadzi jakiś dobry dom - mówi.

Najlepszy towar na rynku
W ostatnim dniu kursu przyszłe gospodynie domowe miały spotkanie z przedstawicielką agencji pracy, która zatrudnia m.in. opiekunki do dzieci, osób starszych oraz pomoce domowe.
- Jakie są stawki za taką pracę na polskim rynku? - dopytywały panie.

- Pomoc domowa zatrudniana za naszym pośrednictwem dostaje zazwyczaj 9-10 złotych netto za godzinę, opiekunka do dzieci - 12 złotych, a opiekunka do osób starszych, w zależności od stopnia ich sprawności, 12-14 złotych - wyjaśniała przedstawicielka agencji.

- Ale my nie jesteśmy zwykłymi opiekunkami - przekonywała Małgorzata Kozłowska-Lelito. - My przecież nie dość, że przeszłyśmy kurs pierwszej pomocy, zajęcia dla nowoczesnych niań, to jeszcze mamy glejt na profesjonalne zarządzanie gospodarstwem domowym. Jesteśmy w tym kraju elitą.
- Działamy w różnych częściach kraju, więc stawki płac są uniwersalne… - tłumaczyła się paniom przedstawicielka agencji.

Bo papier jest, owszem, ważny, ale jeszcze ktoś musi chcieć za coś takiego zapłacić. Zawsze najtrudniej mają ci, którzy przecierają szlaki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska