Grabarze - ludzie, którzy codziennie oswajają śmierć

Dorota Kowalska
Szymon Starnawski
U Szekspira byli mądrzy, wiedzieli i widzieli więcej niż inni. W Peerelu kojarzyli się z brudnymi ciuchami i buteleczką czegoś mocniejszego schowaną za pazuchą. Dzisiaj grabarzy spotkać można wyłącznie w małych mieścinach i wioskach.

Grabarz? Trochę niedopity, trochę niedomyty, niedbale ubrany, rumiany na twarzy. Ot, człowiek z łopatą, który wykopie nam grób, potem zasypie go ziemią. A kiedy rodzina będzie wychodzić z cmentarza, stanie przy ogrodzeniu i wyciągnie rękę po jakieś drobne na buteleczkę czegoś mocniejszego, w końcu przy takiej robocie trudno zachować trzeźwość. Taki obraz grabarza, nazywanego też kopidołem, mamy przed oczami. Przeszłość i stereotypy!

- Zawód grabarza, choć w nomenklaturze jeszcze funkcjonuje, tak naprawdę przestał istnieć, przynajmniej w dużych miastach - mówi Krzysztof Wolicki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Pogrzebowego. - Dzisiaj rolę grabarzy przejęły firmy pogrzebowe i murarze - tłumaczy.

Działają sprawnie i profesjonalnie. Firmy pogrzebowe obsługują właściwie wszystko, co związane z pogrzebem: przygotują ciało, miejsce na cmentarzu, załatwią nawet lokal na stypę. Murarze nie pracują już w starych, podartych ciuchach, ale kombinezonach roboczych, wcześniej przechodzą szkolenia BHP i zdają odpowiednie egzaminy. Żadnego romantyzmu.

- Jeśli szuka pani grabarzy, to trzeba jechać do malutkich miejscowości, wiosek, tam często obowiązki grabarzy pełnią kościelni albo osoby, które w małych społecznościach trudnią się tym zajęciem od lat - tłumaczy jeszcze Krzysztof Wolicki.

Antoni nie jest kościelnym, chwyta się różnych zajęć: tu i tam. Ludzie wiedzą, czym się zajmuje. Od 20 lat przychodzi do niego ksiądz i mówi, że trzeba dół kopać. Zresztą w tak małej mieścinie położonej w samym sercu Gór Świętokrzyskich wszyscy o wszystkich wiedzą wszystko. O każdej śmierci gada się tu godzinami. Z nudów, a może z przerażenia? Pamięta, jak Zośka, córka gospodarzy z sąsiedniej gminy, zabiła się na motorze ze swoim chłopakiem w swoje 18. urodziny - ludzie przez pół roku siadali przed domami i tylko o tym rozprawiali. Takie nieszczęście. Taka rozpacza dla rodziny. No i dziewucha taka młoda, całe życie miał przed sobą.

- Przez tyle lat przyzwyczaiłem się, chociaż to wcale nie jest łatwa robota - opowiada. Dawniej, żeby się jakoś trzymać, wypił kielicha, zanim poszedł na cmentarz, przyznaje, wypił dwa, kiedy wracał z niego do domu.

- Bo wie pani, ja właściwie wszystkich tych ludzi, którym groby kopie, znam. To jeszcze ciężej jest, bo człowiek macha łopatą i zmarły mu jak żywy przed oczami stoi - tłumaczy.

Żal straszny. Czasami przychodzą na cmentarz rodziny.

-Antek, tylko dobry nam grób spasuj - proszą. Dla wszystkich tak samo kopie, dla tych, których lubił i szanował, i dla tych, których nie poważał.

- Nie mnie ludzi sądzić. Oni już przed obliczem Najwyższego stanęli. Ten ich sądzić będzie, nie ja - zamyśla się nagle.

Różnie ludzie na śmierć reagują, niektórzy płaczą, zawodzą, do grobu chcą za zmarłym się rzucać, bo takie przypadki na własne oczy kilka razy widział. Inni, jakby osłupiali, patrzą i łzy nie uronią. Nie wiadomo, kto bardziej cierpi. Nikt śmierci nie da rady. On tyle lat na nią patrzy i też jej nie oswoił. Niby wiadomo, że każdy umrzeć musi, ale jak macha łopatą, zawsze jakieś taki nieprzyjemny dreszcz mu po plecach przechodzi. Coś łapie za gardło.

-Najgorzej dzieci chować i samotnych ludzi. Czasami mi się zdarzyło być jedną z kilku osób na pogrzebie. Smutek, bo nikt człowieka na tamten świat nie odprowadza - mówi.
Pewnie, że słyszał o przedziwnych historiach, które się na pogrzebach zdarzają. O zamienieniu zwłok, na przykład. Dwie starsze panie w tym samym dniu, w tym samym szpitalu umarły. W windzie ktoś tabliczki z nazwiskami zamienił, niechcący ponoć. Pogrzeb, rodzina prosi, żeby trumnę otworzyć. Szok i przerażenie, bo w trumnie obcy nieboszczyk leży. Chociaż, nawet jak nie obcy, rodzinie czasami trudno zmarłego rozpoznać. Twarz po śmierci się zmienia. I rysy, i kolor. Cera już nie jest tak różowa jak za życia, ale biała albo szara, czasami żółtawa - zależy, na co przyszło człowiekowi umierać. On sam własnej matki na pogrzebie nie poznał. Inna była. Jak nie jego matka. Czasami kopie i sam do siebie gada. Ze zmarłym rozmawia, pociesza. Bo przecież tam, gdzie poszedł, lepiej mu będzie niż na ziemi. Tylko tych dzieci żal, tej Zośki, córki gospodarzy z sąsiedniej gminy. Człowiek za Bogiem nie nadąży. Nie wszystkie jego wybory rozumie. Ale trzeba się z nimi pogodzić i przygotować jak najlepszy grób. Ostatni prezent dla zmarłego.

- Grabarze to ludzie, którzy stoją na przejściu z tego do tamtego świata - mówi prof. Zbigniew Mikołejko, filozof.

- I to oni jakby przeprowadzają zmarłego na tamten świat. Noszą w sobie wiele sprzeczności: przerażają i śmieszą, są odrażający, ale schylają się przecież nad ludzkim nieszczęściem, cyniczni i współczujący zarazem- tłumaczy profesor.

Ni kapłani, ni błaźni. Może dlatego, że śmierć przeraża i inspiruje, grabarze zawsze obecni byli w ludzkiej świadomości i sztuce. Choćby w „Hamlecie” Wiliama Szekspira. Scena V, nazywana jest sceną grabarzy. Kopią grób Ofelii imają wątpliwości. Nie wiedzą, jak zmarła dziewczyna. Jeśli popełniła samobójstwo, nie powinna być przecież pochowana po chrześcijańsku. - Ofelia sama weszła do wody, więc nie chciała się ratować od utonięcia - myśli pierwszy grabarz. Drugi kopie, wzrusza ramionami: gdyby niebyła szlachcianką, nie miałaby chrześcijańskiego pogrzebu. Pracują, bawią się w zagadki. Pierwszy pyta: Zawód, w którym człowiek „buduje mocniej i od murarza, i od cieśli okrętowego, i od zwykłego cieśli”? Prosta odpowiedź - ten, co robi szubienice. Albo grabarz.

W „Hamlecie” grabarze są mądrymi ludźmi. Nie ma przecież na ziemi nic trwalszego od szubienicy i grobu. Kiedy nadchodzi Hamlet, patrzy na leżące wokół czaszki, zastanawia się: Do kogo mogą należeć? - Grób nie jest przeznaczony ani dla mężczyzny, ani dla niewiasty - podpowiada grabarz. Wie, że wobec śmierci wszyscy są równi. Pieniądze, pochodzenie, pozycja społeczna: nic tu nie znaczą. Czaszki takie same, jedna do drugiej podobna. Kości. Tyle. I smród taki sam: bogacz czy biedak umiera.

- U Szekspira ci grabarze opowiadają o ludzkim losie, są komentatorami ludzkich ostatecznych przeznaczeń - tłumaczy prof. Mikołejko. Są pierwszymi nowoczesnymi ludźmi. Wiedzą i widzą więcej niż inni. Patrzą na życie poprzez pryzmat śmierci. Może dlatego tworzą zamknięte, hermetyczne środowisko. Wtedy, za czasów Szekspira, ale i później. Krzysztof Kąkolewski w „Dzienniku tematów” pisze tak: „Zburzenie Targówka. Zniknięcie świata oddzielnego, nie lubianego, podziwianego. Tak zamkniętego, że gdy odwiedzało się kogoś na Targówku, on odprowadzał do jedynego postoju taksówek.

- Świat skończył się na Pradze - opowiada znany muzyk jazzowy, wyrosły na Targówku. Bazar Różyckiego jest krańcem, południową granicą. Pięć lokali pod rząd: »Krańcowa«, »Wisełka«, »Węglarz«, »Grabarz«. (…) Grabarz: »Odkryć?« - do wdowy, osobna zapłata za odkrycie wieka przed spuszczeniem w dół. Grabarze siedzieli w »Krańcowej«, ostatni przystanek »dwójki«, i pili, dopiero jak wpadał facet z blachą z nazwiskiem, krzyczeli: »Nasz leci!« i biegli zakopywać grób”. Grabarzy znajdziemy winnych powieściach, na płótnach XIX-wiecznych malarzy, w filmie, nawet tym współczesnym.

Antoni, ten z Gór Świętokrzyskich, wzrusza ramionami. Wcale nie uważa się za mądrzejszego od innych. Ani za cwańszego. Nigdy od ludzi nie wyciągał pieniędzy. Dawali tyle, ile chcieli dać.

-Te wszystkie opowieści o nas, że tacy źli, chytrzy, to bzdury - uważa. -Ludzie się boją śmierci, to im się też grabarze źle kojarzą. Stąd jakieś niestworzone historie opowiadają. Praca jak każda inna. W końcu ktoś ten grób wykopać musi - stwierdza rzecz oczywistą.
Krzysztof Wolicki też utrzymuje, że podchmielony grabarz, który wyciąga rękę po kolejny grosz od rodziny zmarłego, to opowieść minionej epoki. Albo te historie z podwójnymi opłatami, których domagali się od rodzin grabarze. Gazety o tym pisały. Dzisiaj na takie sytuacje nie pozwoliłaby sobie żadna szanująca się firma pogrzebowa.

Ale z grabarzami, związana jest przynajmniej jedna wielka afera, fakt, że to zamierzchłe czasy, ale warto tę opowieść przytoczyć. Rzecz tyczy się kopidołów z Frankenstein, czyli dzisiejszych Ząbkowic Śląskich na Dolnym Śląsku.

W roku 1606 w mieście panowała zaraza. O jej wywołanie posądzono ośmioro grabarzy: sześciu mężczyzn i dwie kobiety. Po aresztowaniu podejrzanych powołano specjalną komisję, w której skład weszło kilku szanowanych lekarzy. Medycy myśleli na początku, że to uprzedzenia, przesądy, wiadomo przecież, że ludzie, którzy kopią doły, najlepszą sławą się nie cieszą. Ale podczas przeprowadzonej rewizji w domu jednego z grabarzy znaleziono „wiele pojemników z trującym proszkiem.”

By dowiedzieć się prawdy, grabarzy torturowano i ci przyznali się, że sporządzali trujący proszek ze zwłok. Potem rozsypywali go kilkukrotnie w różnych domach i na ich progach. Smarowali nim klamki i kołatki. Ludzie łapali zarazę i umierali. Przyznać się też mieli do kradzieży pieniędzy w domach, okradania zwłok. Zmarłym brzemiennym kobietom mieli też rozcinać brzuchy, by wydobyć płody, a serca małych dzieci zjadać na surowo. Jeden z grabarz pochodzący ze Strzegomia miał także zhańbić ciało młodej dziewczyny.

Proces odbył się 20 września 1606 r. Oskarżonym wykazano winę i skazano na śmierć przez okaleczenie i spalenie żywcem. 5 października tego samego roku trwał jeszcze proces wspólników, których grabarze wskazali na torturach. Ich również skazano na śmierć. Ostatnia egzekucja odbyła się 13 lutego1607 r. Łącznie stracono w tym czasie 17 osób. Opowieści o rozcinanych brzuchach, zjadanych sercach noworodków wydają się tak przerażające, że aż nieprawdopodobne, ale pewnie było i tak, że większość informacji o zbrodniach na zmarłych, zwłaszcza tych najbardziej niesamowitych, wymuszano torturami. Główna część oskarżenia, poświadczona przez lekarzy, nie była jednak bezpodstawna. Koniec końców, XVII-wieczna afera z grabarzami w roli głównej, uczyniła ich jeszcze bardziej tajemniczymi, złymi, nieprzeniknionymi. Gdzieś tam podświadomie wydawało się ludziom, że jeśli ktoś tak często obcuje ze śmiercią musi się zmienić. Ba, może nawet musi zawrzeć pakt z diabłem.

Dzisiaj pracownicy firm pogrzebowych i murarze z diabłem nikomu się nie kojarzą. Ludzie pięknie żyją i pięknie chcą umierać. W trumnach za 4 tys. zł, wśród kwiatów. Grabarz, który przed chwilą kopał dół, nierzadko za chwilę niesie tę trumnę w białej koszuli i ciemnym garniturze. Ma być ładnie. Dostojnie. Nikt śmierci nie rozumie, nikt się na nią nie godzi, to niech będzie przynajmniej podobna do życia. Oni, ci od zwłok, umierania, wiedzą więcej?

- Nie wiem, na pewno częściej przychodzi refleksja - zastanawia się Krzysztof Wolicki. On sam z nieboszczykami koleguje się, jak mówi, od połowy lat 80. Był technikiem kryminalistyki w milicji, potem w policji, uczestniczył w czterystu sekcjach zwłok. W sumie widział ośmiuset, może tysiąc nieboszczyków. Uodpornił się? Do śmierci przyzwyczaić się nie da. Śmierć bliskich zawsze dotyka, boli.

Antoni, skromny grabarz z małej mieściny w Świętokrzyskim, chodzi czasami na cmentarz ot tak, bez wyraźnego powodu. Odwiedza groby, bo każdy to jakaś cząstka jego samego. Tu leży ten, tu tamten, tam pochowano starą babinę z sąsiedniej wsi, która rozchorowała się zeszłej zimy na zapalenie płuc i zmarła. - Każdy grób kryje jakąś historię człowieka - zaczyna filozoficznie Antoni.

- Każdy grób, to przecież czyjeś życie, no nie? - pyta na koniec retorycznie. I tylko czasami zastanawia się, kto jemu przygotuje ostatnie mieszkanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Grabarze - ludzie, którzy codziennie oswajają śmierć - Portal i.pl

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska