Grażyna Zielińska. W czepku urodzona

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Grażyna Zielińska
Grażyna Zielińska Paweł Stauffer
Rozmowa z Grażyną Zielińską, babką zielarką z "Rancza".

- Siedzimy przy stoliku, pod parasolem, a przechodnie przyglądają się, uśmiechają, niektórzy się kłaniają. Ludzie panią rozpoznają.
- Bywa zabawnie. Jadę kiedyś autobusem do Ełku. Pani obok pyta: A co tam u nas? - Dobrze - odpowiadam. - Padało? - Nie wiem. - No jak pani nie wie. Przecież pani mieszka tam, przy spożywczaku. Ludzie często rozpoznają mnie, ale nie kojarzą z telewizją. Traktują jak kogoś znajomego, swojskiego, z sąsiedztwa. Ale bywa też zaskakująco. Pewnego razu na przystanku w Płocku zaczepiła mnie dość obcesowo kobieta: Pani jest aktorką? Stąd? Bo tu mówili, że taka jedna z Płocka do "Rancza" się dostała. Jak pani to zrobiła? - Myślałam, że mnie trafi, jak usłyszałam "taka jedna", ale grzecznie odpowiadam: To mój zawód. A kobieta swoje: No dobrze, ale jak pani to zrobiła?

- Ten zawód przez długie lata nie rozpieszczał pani, jeśli chodzi o popularność.
- Powiedzmy sobie szczerze - poza lokalnym środowiskiem najpierw w Wałbrzychu, a potem w Płocku nie byłam nikomu znana.

- To gryzło?
- Aktorstwo było moim marzeniem od zawsze. Jeszcze jak nie miałam rozumu, ale miałam intuicję, to już wiedziałam, że chcę grać. Kiedy rozumu przybyło, czułam, że jeśli ktoś mnie tego zawodu nauczy, to jestem materiałem, by go dobrze wykonywać. Oczywiście nie miałam pewności, czy mnie w ogóle przyjmą do szkoły, bo przecież jestem skandalicznie niska.

- W internecie można przeczytać, że ma pani metr pięćdziesiąt.
- Mój mąż mówi: już byś tak nie kłamała, przecież masz 145. Ale na obcasie dociągnę do 150 cm. A wracając do poprzedniego pytania. Po studiach myślałam, że zdobędę sławę i wszyscy będą się mną zachwycali, ale tak się nie stało. Nie byłam jednak z tego powodu nieszczęśliwa. Zaczęłam zdobywać dobre recenzje, budować swoją pozycję w teatrze, a jeszcze zakochałam się, wyszłam za mąż i urodziłam syna. Wszystko się układało. Dalej marzyłam, ale priorytety się zmieniły. Wszyscy aktorzy pragną sławy, to sens tego zawodu, ale większość z nich to omija, choćby i byli najzdolniejsi. Tu rządzi szczęście i przypadek.

- W pani biografii ten przypadek miał bardzo znane nazwisko.
- Do Płocka przyjechał robić Zapolską Adam Hanuszkiewicz. Obsadził mnie w roli Dulskiej. Już sama praca z nim była zaszczytem. A potem... Czego ja się od niego nasłuchałam na swój temat! Że jestem "najlepszą aktorką komediową", że jestem "fenomenalna". Kiedy coś takiego mówi Hanuszkiewicz, to człowiek się tylko rozgląda i patrzy, czy wszyscy to słyszą. Tak mu się spodobałam, że zaprosił mnie na gościnne występy Warszawy do swojego teatru. Potem pojechaliśmy na festiwal do Gruzji. I tam na jakimś spotkaniu siedziałam przy stole z Vanessą Redgrave. Szczupła, wysoka, wielka aktorka. Wyobraża pani sobie - Zielińska i Redgrave razem. Rozmawiają. Zapowiadano też Ala Pacino, ale nie przyjechał. Przeszedł mi koło nosa.

- Dzięki warszawskiemu debiutowi otworzyły się dla pani drzwi kariery?
- Nie tak od razu. Dwa lata minęły, aż pewnego razu zadzwoniła pani, która obsadza epizody w filmie. Zaproponowała mi rólkę w "13 posterunku". Za głowę się złapałam, ale mój nastoletni wówczas syn powiedział: "Mamuś, co ci zależy. Tam takie gwiazdy grają, nawet Beata Tyszkiewicz". Pomyślałam: "Faktycznie, jest Tyszkiewicz, to Zielińskiej ma nie być?". Za miesiąc zadzwoniła inna pani, której numer podała tamta, i nagle karuzela zaczęła się kręcić, a propozycje mnożyć.

- Trzynastka jest więc dla pani szczęśliwa?
- To zależy, czy gram tego dnia. Jeśli tak, to nie mam jak wrócić do domu, bo mój mąż trzynastego nie wsiada do samochodu. 13 maja graliśmy "Klimakterium" w Gdyni. Mąż miał mnie odebrać po drodze, z Glinojecka. Tkwiłabym jak sierota na tej stacyjce, gdyby nie fakt, że w Glinojecku byliśmy o 3 rano, więc mąż z Płocka mógł po mnie wyruszyć już po północy, czyli czternastego.

- Przypadek plus szczęście plus Warszawa równa się kariera?
- Trzeba trafić w odpowiednie miejsce, czas i ludzi. Mówi się, że jak będziesz siedzieć w jednym miejscu, to nikt cię nie znajdzie, nie zaistniejesz. Ale ja sama nie umiałabym, nie wiedziałabym nawet, w którą stronę pójść, żeby na to miejsce, czas i ludzi się natknąć. Zresztą są tacy, co fruwają tu i tam, a i tak tego nie znajdują. A są tacy, co siedzą w kącie i nagle ktoś ich wywoła.

- Panią wywołano.
- Jestem w czepku urodzona. Naprawdę. Długo myślałam, że to tylko takie gadanie, i byłam zdumiona, gdy okazało się, że urodziłam się z taką błoną na głowie. Notabene wyobrażałam ją sobie jako coś w rodzaju kominiarki, z otworami na oczy i usta.

- Na nic jednak szczęście bez talentu.
- Nie miałam żadnego doświadczenia telewizyjnego, nie pracowałam przed kamerą. Mogło się nie udać. Ważna była dla mnie propozycja roli w serialu "Miasteczko". Reżyser Maciej Wojtyszko powiedział jednak wprost: "Nie pracuję z aktorami, których nie znam, a pani na dodatek nie ma doświadczenia. Dam jednak pani szansę". Był wyjątkowo taktowny. Powiedział, że jeśli się okaże, że nie potrafi mi wyjaśnić różnicy między graniem w teatrze a graniem przed kamerą, pożegnamy się. Że niby to on taki niezdolny, a nie ja beznadziejna. Musiałam więc w wieku ponad 40 lat zdać swój egzamin przed Wojtyszką. Za tydzień przyjechałam, w sali prawdziwa kamera, za nią prawdziwy operator, obok kierownik produkcji, oświetleniowiec, reżyser. Zaczęłam z hukiem, a oni od razu: "Stop - nie musi pani mówić takim podniesionym głosem jak w teatrze. Tu jest mikrofon". Wojtyszko dał mi kilka uwag. Rozumie pani? - zapytał. Pokiwałam głową, ale nic nie rozumiałam. Gardło miałam jak zabetonowane, a w głowie tylko myśl: Po co ja tu przyjechałam. Ale zaczęłam jeszcze raz, skupiłam się i dostałam tę rolę. Wtedy nie miałam jeszcze komórki, by zadzwonić do domu. Nim tam dojechałam, omal się z wrażenia nie udusiłam.

- Widzowie na dobre pokochali panią dzięki roli mamy Mareczka w "Na dobre i na złe".
- To przygoda życia. Już zadziałał łańcuszek. Nagle w wytwórni na Chełmskiej zaczęli do mnie podchodzić: "Pani Grażyno, gdzie się pani podziewała tyle lat". Najpierw miałam zagrać tylko dwie sceny w jednym odcinku, ale potem się to rozrosło. Wszyscy zaczęli o mnie mówić "mama Mareczka". Dziwiło mnie, że ta rola została tak zauważona. Tłumaczyłam sobie, że to Mareczek, czyli Paweł Wilczak jest taki popularny, a ja to tylko na przyczepkę.

- Przed chwilą przeszły obok nas dwie kilkuletnie dziewczynki i podekscytowane pokazywały mamie: "Pani z Rancza!".
- Popularność babki zielarki mnie też zdumiewa. Kolejny epizod, a ludzie tak rozpoznają. Wcale nie jestem przekonana, że ja tak cudnie gram. Widocznie jest to dobrze napisane, że ludzie taki cudaki zapamiętują.

- Jest coś w tych postaciach z pani?
- Nic. Bawi mnie, gdy piszą o mnie, że jestem taka ciepła, dobra, spokojna. A ja mam diabła za skórą! Jestem dziewucha z temperamentem, lubię grać postaci zdecydowane. Chciałabym zagrać jakąś gangsterkę, żeby tak kogoś w łeb... trach!

- To może u Smarzowskiego chciałaby pani zagrać?
- O, nie. Nie jestem zbyt subtelna, ale dla mnie to zbyt naturalistyczne kino.

- Wciąż pracuje pani w teatrze w Płocku. Nie myślała pani, żeby przeprowadzić się do Warszawy?
- A po co? To tylko 100 kilometrów. Mąż zawiezie, odwiezie. Mam w stolicy zaprzyjaźniony dom, w którym mogę się zatrzymać. Przenosić się? Jestem przesądna. Myślę, że jakbym się przeniosła z mężem, kotami, całym majdanem, to natychmiast skończyłyby się te wszystkie propozycje. Zostałabym w tej Warszawie jak smętny Hawaj. Więc siedzę sobie spokojnie w Płocku i jest mi tam dobrze.

- Ma pani tam wielu fanów?
- Ostatnio stoję przy okienku na poczcie i płacę rachunek za śmieci, a tu podchodzi jakiś pan i prosi o autograf. Specjalnie kupił karteczkę imieninową, żeby było ładnie. Dostaję wiele listów z prośbami o autograf. Czasem zaskakujące, jak ten od 15-latka. Żeby pani widziała tę malowaną kopertę, jak się napracował, by ozdobnie napisać moje imię i nazwisko. Że też się takiemu chłopaczkowi chciało pisać do starej baby...

- Czuje się pani teraz bardziej spełniona?
- Tak. Aktor, który nie ma sukcesu, to sam smutek. Czuję się bardziej doceniona, zadowolona. I myślę sobie, że to sprawiedliwe, bo jestem dobrą aktorką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska