Grzegorz Balawajder: - Unia pierwszy raz mierzy się z tak głębokim kryzysem

Krzysztof Ogiolda
Grzegorz Balawajder (fot. Sławomir Mielnik)
Grzegorz Balawajder (fot. Sławomir Mielnik)
- Grupy niezadowolonych podsycają narodowe egoizmy - mówi Dr Grzegorz Balawajder z Zakładu Studiów Europejskich Instytutu Politologii Uniwersytetu Opolskiego.

- Francja i Hiszpania z powodu kryzysu zwiększają deficyt budżetowy, nie oglądając się na unijne ustalenia. To koniec europejskiej jedności?

- Nie da się zaprzeczyć, że w sytuacji kryzysu każdy kraj koncentruje się przede wszystkim na sobie. To wynika ze zrozumiałej - przynajmniej do pewnego stopnia 

- pragmatyki. Grupy niezadowolonych wyborców naciskają na rządy, skutecznie podsycając narodowe egoizmy.

 

- To widać gołym okiem. Brytyjczycy obarczają Polaków odpowiedzialnością za kryzys. Niemcy opóźniają otwarcie rynków pracy. Gdzie się podział unijny solidaryzm?

- Tak całkiem nie zniknął. Bo prawa unijnego - nawet w kryzysie - łamać nie wolno. Niemcy nie mogą zamykać rynku pracy bez końca. Po 2011 będą musieli się otworzyć. Brytyjczycy nie mogą administracyjnie wyrzucić Polaków, których przyjęli. I tak naprawdę ulica chyba tego nie chce. Antypolskie na pierwszy rzut oka demonstracje są raczej formą nacisku na rząd, by więcej pieniędzy przeznaczył na ratowanie miejsc pracy.

 

- Po to, by rząd interweniował na rynku wewnętrznym, Unia nie jest potrzebna. Ten wielki organizm działał skutecznie w warunkach dobrobytu. W kryzysie jest bezradny.

- Unia pierwszy raz mierzy się z tak głębokim kryzysem i to w sytuacji, kiedy liczy aż 27 państw o bardzo różnym poziomie rozwoju. To jest poważne wyzwanie. W wielu państwach rzeczywiście narasta niechęć do obcokrajowców. Ale na ostre wnioski jest jeszcze za wcześnie. Kryzys jeszcze potrwa. Na ile Unia sobie z nim poradziła, da się ocenić dopiero wtedy, gdy pojawią się pierwsze symptomy wzrostu. Przysłowie mówi, że przyjaciół poznaje się w biedzie. Na razie wsparcie krajów bogatych dla uboższych jest za słabe, ale z końcowymi ocenami jeszcze poczekajmy. 

 

- Mieszkańcy biedniejszych krajów nie czekają. Już mówią o "nowej Jałcie", której granicą jest strefa euro.

- To niesprawiedliwa ocena. Unia nikomu nie mogła narzucić, kiedy ma przyjąć euro. Część krajów - w tym niestety Polska - wolała się nie spieszyć, by uniknąć związanej z euro dyscypliny budżetowej i odkładała przyjęcie wspólnej waluty nawet do 2020 r. To nie wina Unii, tylko rządów tych krajów. A poza tym kryzys pokazuje, że w Unii jest źle, ale poza nią jeszcze gorzej. Szczególnie małym krajom. W Islandii już mówi się o wejściu do UE lub przynajmniej o wspólnocie walutowej z Norwegią. Głosy, że kryzys rozsadzi UE od środka, są przedwczesne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska