Halina Rasiakówna: Kiedy się gra, trzeba zapomnieć o sobie

fot. Archiwum
Halina Rasiakówna (siedzi przy stole) na planie serialu "Na Wspólnej".
Halina Rasiakówna (siedzi przy stole) na planie serialu "Na Wspólnej". fot. Archiwum
Rozmowa z Haliną Rasiakówną, aktorką teatralną, filmową, serialową.

Sylwetka

Sylwetka

Pochodzi z Niemodlina. Dobrze znana z ekranu telewizyjnego z roli Róży Paprockiej w serialu "Na Wspólnej", z ról w: "Fali zbrodni", "Pitbullu", "Pierwszej miłości", "Magdzie M.", szwedzkiej produkcji "Podróż Niny". Od 1990 roku gra w Teatrze Polskim we Wrocławiu.

- Można cię tak opisać - drobna, długowłosa blondynka. Warto przypomnieć, że Twoje długie włosy były na początku aktorskiej kariery wizytówką i znakiem rozpoznawczym. Podobno już w szkole te włosy zwracały uwagę.
- Kończyłam w Niemodlinie Zespół Szkół im. Bolesława Chrobrego. To prawda, nosiłam długie włosy już w szkole. Na początku moich aktorskich doświadczeń zagrałam w odcinku serialu "07 zgłoś się" pt. "300 tysięcy w nowych banknotach", tuż po szkole filmowej w Łodzi. To był mój pierwszy film, ale najbardziej się przejmowałam, kiedy mi na planie skrócono włosy, które sięgały wówczas "za pupę", były równe z minispódniczką.

- Pozostałaś, podobnie jak Zofia Kucówny czy kompozytorka Grażyna Bacewiczówna, przy kobiecej, rzadko spotykanej końcówce nazwiska: Rasiakówna. Skąd się to wzięło?
- Już w szkole przywykłam do takiej formy, nazwisko jest dość krótkie, brzmiało twardo. Potem dyrektor mojego pierwszego teatru powitał mnie "Rasiakówna" i tak już zostało. Lubię tę wersję mojego nazwiska.

- Jak wspominasz Niemodlin?
- W Niemodlinie mam mamę. I siostrę, Barbarę, z którą kończyłyśmy tę samą szkołę. Chętnie podkreślam w rozmowach, że to zabytkowe miasteczko, które ma jeden z niewielu w Europie podłużny rynek. Stąd jeździłam do Opola na Turnieje Sztuki Recytatorskiej Klubu "Zapalonej Świecy", takie były początki mojej pracy... Kiedy podróżuję, zwykle z wypraw przywożę inspiracje, zmieniam w swoim domu detale, staram się nadać miejscom mniej zwykły, taki "tylko mój" charakter. Sądzę, że może to i wpływ niezwykłej architektury Niemodlina, może tam jest pierwsze źródło moich inspiracji? Chętnie wracam na ten niemodliński, niecodzienny, podłużny rynek.

- Czym jest dla Ciebie popularność i kariera? Jesteś doświadczoną aktorką, jesteś rozpoznawana na ulicy.
- Raz jest się na górze, raz na dole, jak w każdym zawodzie. Na karierę składa się pakiet ról, a kariera i popularność to dwie różne rzeczy. Kiedy w sklepie czy na ulicy ktoś mówi "Witam, pani Różyczko, fryzurę pani zmieniła", to sympatyczne strony popularności. Kiedyś podeszła do mnie dziewczynka i wyrecytowała mi historię życia Róży, siostry Marii Zięby. Przyznała, że najbardziej się przejmowała, kiedy zwaśnione siostry godziły się...

- Telewizyjna Róża wypiękniała, rozpuściła włosy. Znowu te włosy! Jak o nie dbasz?
- W rzeczywistości dba o nie mój ulubiony fryzjer Sebastian we Wrocławiu, gdzie mieszkam. W domu nie mam na to czasu: czeka na mnie trzech mężczyzn: mąż Tomasz i dwóch dorosłych synów - 27-letni Łukasz, etnolog, didżej znany w świecie muzycznego offu jako "Lu" i 18-letni Marcin. Jest jeszcze nasz dachowiec, kot Cycu. Przyzwyczaiłam ich, że gotuję w domu, chociaż to nie jest moja pasja. Do tego teatr, plan filmowy, widzisz sama, że za bardzo nie mam czasu na szczególne zajmowanie się włosami.
- No właśnie - teatr. Widzom teatralnym znana jesteś z kreacji u najlepszych polskich reżyserów, Krystiana Lupy, Jerzego Jarockiego. Od 1990 roku grasz w Teatrze Polskim we Wrocławiu.
- Gram też chętnie u reżyserów młodszego pokolenia, np. Przemysława Wojcieszka i Wiktora Rubina. Generalnie uważam, że rola powinna aktora prowadzić, a nie aktor rolę. Wówczas postać działa, myśli, zajmuje bezwiednie sytuacje. Trzeba umieć zapomnieć o sobie. Nie zawsze jest to możliwe, nie zawsze się udaje. Nie odmawiam też, kiedy studenci zwracają się do mnie z propozycją zagrania w etiudach, to zwykle ciekawe doświadczenie.

- Muszę przyznać, że na scenie teatru i w rzeczywistości wyglądasz dużo młodziej niż w niektórych rolach na ekranie.
- Staram się nie malować, jeśli już, to delikatnie. Kiedy grałam u Bogusia Lindy w "Jasnych błękitnych oknach", odsyłał mnie z planu do charakteryzatora kilkakrotnie, bo uznawał, że wciąż nie byłam dość stara, brzydka i zaniedbana. Ostateczny efekt był znakomity - z trudem się rozpoznałam. Nie boję się takich zmian, o to również chodzi w moim zawodzie.
- Nie tak dawno wróciłaś z Ekwadoru, gdzie wyjechałaś ze spektaklem Krystiana Lupy "Prezydentki".
- Tę podróż będę wspominać pewnie do końca życia. Pojechałam tam wcześniej, by zadbać o scenografię, doglądałam jej powstawania w prymitywnej manufakturze. Poznałam bliżej ludzi, ich życie w tempie przyrody, ich niezwykły spokój, łącznie z południowoamerykańskim podejściem, czyli "manana, manana", takie nasze "zrobi się jutro". W wolnych chwilach było słońce, przymierzanie i kupowanie świeżo wyławianych pereł, do tego ekwadorski przysmak: czekolada ze świeżych owoców kakao przygotowywana w dżungli... Niezwykła, pełna inspiracji podróż.

- Czasem można cię zobaczyć w ogrodzie przy twoim domu we Wrocławiu. Nie tylko z książką.
- Wiosna, lato to moje pory roku. Lubię wiosną ogródek, eksperymentowanie z roślinami, przesadzanie, dosadzanie, lubię umazać się ziemią. W ten sposób odpoczywam.

- Najbliższe plany filmowe?
- Gram ostatnio w nowych polskich filmach "Made in Poland" i "Droga do raju", wróciłam na plan "Czasu honoru". Nie boję się nowych zadań, interesuje mnie różnoraki materiał. I nie mam marzeń o rolach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska