MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Haracz na Banderasie

Zbigniew Górniak
Zbigniew Górniak
Zbigniew Górniak
W tym miesiącu kupiłem cztery książki, co kosztowało mnie - faceta pustego z powodu pewnej życiowej inwestycji jak bęben - jakieś 130 złotych. Dwie sumiennie przeczytałem.

Jedną męczę i boję się cisnąć w kąt, bo choć to kicha, to przecież mocno rozreklamowana jako młodociane objawienie literackie, a więc wypadałoby przynajmniej skończyć. Jedną książką się rozkoszuję, bo to też debiut, ale dojrzalszy, na dodatek angielski, a tam książek do chwały nie opiniuje pretensjonalny poeta Świetlicki.
Nie piszę tego po to, aby komukolwiek zaimponować, bo czytanie to dziś hobby dziwaków, no chyba, że się czyta encyklopedie, a potem wykorzystuje tę wiedzę w "Milionerach" - ale najpierw się trzeba do nich dostać... Piszę to w celach terapeutycznych - żeby udowodnić samemu sobie, że nie taki ze mnie cham, jak chciałyby tego środowiska, mieniące się twórczymi. Owe środowiska wystosowały w ostatnim czasie z pół tuzina listów otwartych do społeczeństwa polskiego, zarzucając mu, że nie chce oglądać, czytać i słuchać tychże środowisk płodów geniuszu. W jednym z listów przeciętnego Polaka nazwano nawet lumpem. Lump nie chce łożyć na kulturę, więc środowiska przymierają głodem.
Postulat środowisk jest zatem taki, że skoro lump płacić za kulturę nie chce, obowiązek ten musi wziąć na siebie państwo. Ograbić lumpa za pomocą podatku i podarować pieniądze artystom. Artystom przez duże "A", rzecz jasna, przy czym o wielkości tej litery mają decydować nie względy artystyczne bądź rynkowe, a uznanie owych środowisk. Ot, takie lepperzenie, tylko w bardziej wzniosłym wyrażone języku.
Polscy filmowcy, ta zbieranina producentów napuszonej nudy, podsunęła nawet Ministerstwu Kultury konkretny pomysł, aby w cenę kinowego biletu wkładać haracz, pardon... dopłatę, na rzecz finansowania produkcji polskiej. Idziesz, chłopie, z narzeczoną na Spielberga, boisz się na nim, śmiejesz i wzruszasz, i nawet nie wiesz, że współfinansujesz swymi uczuciami (i kaską, i kaską!) jakieś totalne krajowe badziewie, na którym gra aktorska sprowadza się do mieszania łyżeczką herbaty przez pół godziny. Płacisz za Banderasa i nawet nie wiesz, że musi on odpalić dolę Komorowskiej. Rozkoszujesz się grą Nicholsona, nie dostrzegając, że za jego plecami chowa się Holoubek - tak sprytnie, aby go nie dostrzegła kamera.
Chciałbym zauważyć tu jeszcze, że kina w Polsce są prywatne. Zmuszanie ich do pobierania od swoich klientów dopłat na polską kinematografię jest - tak mi się zdaje - pogwałceniem jakichś tam konstytucyjnych zasad. No, ale takie gwałty u nas uchodzą gwałcicielom na sucho, bo w końcu my nie jesteśmy poddanymi królowej angielskiej, pod której władaniem nawet debiuty literackie lepiej się udają.
Jeśli do lewicowej części czytelników niniejszego felietonu nie dociera moja argumentacja, niechaj wyobrażą sobie taką oto sytuację. Przychodzą do kiosku po swoje ulubione "Nie", a tam cena o 50 groszy wyższa. - To dlatego, żeby tym z "NTO" wiodło się na rynku wydawniczym lepiej. Żeby mogli pełnić na lokalnym rynku swą kulturotwórczą i informacyjną misję - tłumaczy kioskarz.
Należy sądzić, że nawet najzagorzalsi zwolennicy socjalizmu przerzuciliby się wtedy na tchatheryzm-reaganizm. Ależ by się wtedy fajnie w kraju zrobiło.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska