Harald Schröder szuka w Polsce grobów niemieckich żołnierzy

Mariusz Jarzombek
Harald Schröder, były enerdowski komandos, od 12 lat jeździ po Polsce, tropiąc zapomniane mogiły niemieckich żołnierzy. - To moja życiowa misja - mówi.

Dzięki Haraldowi na zbiorowe cmentarze trafiły już szczątki około 12 tysięcy żołnierzy. Gdyby powstali z martwych, wystarczyłoby na utworzenie dużej dywizji.

- Jestem to winien wszystkim poległym: ci ludzie nie wywołali tego strasznego kataklizmu, a godny pochówek należy się każdemu - mówi 53-letni Harald Schröder, wysłannik polsko-niemieckiej Fundacji Pamięć. Założona w 1994 roku organizacja działa na zlecenie Landowego Związku Opieki nad Grobami Wojennymi w Kassel.

- Ja miałem szczęście, że podczas mojej służby w armii NRD nie było żadnej wojny - mówi Niemiec, który na Opolszczyźnie odnalazł kilkaset zupełnie zapomnianych mogił. Wszystkie ekshumowane z nich szczątki trafią do podwrocławskich Nadolic. Tam nad wspólnym żołnierskim grobem za dusze zmarłych będą się mogły pomodlić ich rodziny.

NRD wojna nie dotyczyła
Był koniec 1989 roku. NRD powoli dogorywała, dla Haralda Schrödera kończył się też czas służby we wschodnioniemieckich komandosach.
- W porównaniu ze służbą w naszym wojsku zachodnioniemiecka armia to były wczasy. Nie miałem tam co robić - wspomina były oficer.
Odszedł z wojska, bez planów życiowych. W czasie, kiedy major Schröder zastanawiał się nad swoją przyszłością, premier Taduesz Mazowiecki i kanclerz Helmut Kohl rozpoczynali powolne zasypywanie rowów pomiędzy Polakami i Niemcami. Efektem był układ, który przewidywał poszukiwanie i przenoszenie szczątków żołnierzy na wspólne cmentarze wojenne.

- Od razu wiedziałem, że właśnie temu poświęcę resztę życia - wspomina enerdowski ekskomandos. - Podczas służby najeździłem się po całych wschodnich Niemczech: natrafiłem na wiele grobów, ale nigdy na zabitych w walkach Niemców. Jakby nas II wojna światowa w ogóle nie dotyczyła. A przecież na tych poległych ktoś tam ciągle czeka. Jesteśmy im oraz ich rodzinom coś winni.

O niektórych mogiłach wie Czerwony Krzyż, na cmentarzach całego Górnego Śląska zachowały się, pielęgnowane przez mieszkańców anonimowe groby niemieckich żołnierzy. Znacznie więcej jest jednak zapomnianych mogił w lasach, rowach i na polach. W końcu w czasie całej wojny na terenach dzisiejszej Polski zginęło w sumie pół miliona Niemców.
- Do miejsc ich pochówku docieram dzięki ludziom, którzy pamiętają wojnę lub licznym pasjonatom lokalnej historii - opowiada Harald Schröder. Jedną z takich osób jest Andrzej Latusek. Pochodzący z Zakrzowa Turawskiego historyk amator spotkał Schrödera podczas jednej z ekshumacji.
- Znam tu trochę ludzi, mam czas, więc dlaczego nie pomóc? - pyta Latusek. Tak samo do sprawy podchodzi Helmut Schorz, działacz mniejszości niemieckiej z podopolskiej Kępy.

- Cieszę się, że mogę pomagać w takiej sprawie - mówi, spinając zszywaczem małe, kartonowe trumny z wyciągniętymi z ziemi szczątkami. Część z nich pochodzi z Zawady, Bierdzan, Zieleńca, Biadacza i Świerkli. Kolejne czekają na odkrycie m.in. w Folwarku, Górkach, Złotnikach i Chrząstowicach.

Niektórzy nie chcą oddać poległych
Ale zanim zostaną wydobyte, trzeba uporać się z biurokracją. Najpierw o pochowanych szczątkach trzeba powiadomić właściciela ziemi, w której spoczywają. Jeśli on wyrazi zgodę na ekshumację, powiadamiany jest wojewoda. To on informuje władze gminy, sanepid i Polski Czerwony Krzyż, a na koniec wyrażają zgodę na odkopanie zwłok. Czasami cała procedura trwa kilka miesięcy.

- Denerwuje mnie polska biurokracja, każda sprawa, która mogłaby być załatwiona od razu, trwa czasem miesiącami - przyznaje Schröder, zaznaczając, że ogólnie stosunek do jego pracy jest bardzo życzliwy. - Na początku lat 90. niektórzy byli podejrzliwi, teraz każdy stara się pomóc - dodaje. - Cały czas jestem tym mile zaskakiwany. To w końcu Niemcy rozpoczęli wojnę i wyrządzili ludziom wiele zła…

Wyjątkowo zdarzają się sytuacje, kiedy Schröder słyszy "nie". Odmowy nie tyle wynikają ze złego stosunku do Niemców i całej akcji, ile z chęci pozostawienia grobów, szczególnie tam, gdzie mieszkańcy opiekują się nimi od końca wojny. Ich zdaniem mogiły powinny zostać tam, gdzie są. Podobne stanowisko prezentuje część członków mniejszości niemieckiej. Ostatnio zgody na ekshumację nie wyraziła rada parafialna w Prószkowie.
- W takich sytuacjach nic nie robię na siłę, trzeba uszanować ich wolę - zapewnia Schröder, dodając jednak, że za kilkanaście lat większości z tych starszych ludzi, którzy dbają o groby, już nie będzie na tym świecie. - Kolejne pokolenia zapomną, kto leży w mogiłach - tłumaczy. - A dzięki ekshumacji poznamy przynajmniej ich z imienia i nazwiska, a rodziny będą wiedziały, gdzie pochowano ich krewnych.

Haralda mało co może już zaskoczyć, ale zdarzają się sytuacje, że i on staje bezradnie. Wobec ludzkiej pazerności. Tak było m.in. pod Lubinem, gdzie gospodarz, na którego polu znaleziono masową mogiłę, chciał dwa tysiące euro za zgodę na ekshumację. - Odpuściliśmy - wspomina Schröder i zaznacza, że ludzi chcących robić podobne interesy można spotkać wszędzie.

Umierają po raz drugi
Szukanie grobów bywa niebezpieczne. I nie dlatego, że kontakt ze szczątkami może wywołać choroby. Chodzi o znajdowaną prawie przy każdych zwłokach amunicję. Ze zwykłymi nabojami karabinowymi były komandos radzi sobie doskonale. Czasem jednak w mogiłach trafiają się większe pociski. - Raz znalazłem wielką bombę lotniczą, a do jej rozbrojenia potrzebni byli saperzy - dodaje.
Najgorzej wspomina ekshumację sprzed kilku lat, w Pieniężnie na Mazurach. Około 400 ciał zachowało się tam pod warstwą gliny w prawie nienaruszonym stanie.

- Skóra odchodziła od kości jak papier, o odorze rozkładających się zwłok nawet nie wspomnę - opowiada Schröder. Odór był tak silny, że po otwarciu mogiły na miesiąc trzeba było zamknąć klasztor, przy którym znajdowało się cmentarzysko.
Przy szczątkach pochowanych żołnierzy najczęściej znajduje portfele, pieniądze, guziki, czasem nawet zdjęcia. No i oczywiście blaszki z danymi żołnierza, "nieśmiertelniki". To dzięki nim dokonuje się identyfikacji - kiedy ich nie ma, ciało chowane jest jako "N.N.".
Z wszystkich tych pozostałości Schröder składa życiorys zabitych.

- Po kościach wiem, ile ktoś mógł mieć lat, a przeglądając ich rzeczy, mam wrażenie, że ci ludzie umierają w moich rękach po raz kolejny… - zamyśla się Harald.
Były komandos przyznaje, iż nie każdy nadaje się do tego, co on robi. - Po tylu latach w wojsku niewiele mnie rusza, niejednokrotnie widziałem śmierć - tłumaczy. Niekiedy jednak i jemu trudno zachować obojętność w obliczu makabrycznego odkrycia. Takiego jak w Zawadzie, gdzie odkopany artylerzysta miał odcięte przez Rosjan stopy, a głowa z dwiema kulami w środku była dodatkowo roztrzaskana kolbami. Albo w Kolanowicach, gdzie znalazł szczątki dzieci. Sekret ich śmierci zdradzili dopiero mieszkańcy wsi.

- Czerwonoarmiści zastrzelili je, bo nie odpowiadały na ich pytania. Okazało się, że to były niemowy… - mówi cicho Schröder.
Nie śnią mi się groby
Na poszukiwaniu grobów na Śląsku, Mazurach i Pomorzu spędza prawie cały rok. Do swojego polskiego i niemieckiego domu wpada pomiędzy kolejnymi wyjazdami. Poznana w czasie kolejnej wizyty nad Wisłą polska żona akceptuje zajęcie męża.
- Wzięła mnie sobie z całym "dobrodziejstwem inwentarza" - żartuje Harald.

Jak długo będzie jeszcze szukał grobów? Jak długo tylko można.
- Nie można żyć tylko i wyłącznie swoim własnym życiem - tłumaczy. - Trzeba dać coś innym. Ja daję coś rodzinom poległych. Im samym też, choć może o tym nie wiedzą. Mnie wystarczy w tej pracy to, że mam na chleb. Choć niektórzy "życzliwi" rozsiewają plotki, że za każdy znaleziony grób mam kilkadziesiąt euro nagrody. Gdyby tak było, byłbym milionerem - ironizuje.

W rzeczywistości jego praca oraz pozostałych krążących po Polsce poszukiwaczy opłacana jest w 80 procentach ze składek i darowizn na fundację, przekazywanych przez Polaków i Niemców. Resztę dokłada niemiecki rząd.
- Robię to, co robię, tylko i wyłącznie dzięki ofiarności ludzi, którym na tym zależy - tłumaczy 53-latek. - Jeśli dają pieniądze, to znaczy, że jest im to potrzebne.

Harald nabrał też dystansu do życia. - Wiem, że wszystko jest ulotne, że każdy z nas - niezależnie od tego, czy jest wojna, czy nie - w każdej chwili może zniknąć ze świata żywych - tłumaczy. - Dlatego denerwuje mnie, że wielu ludzi nie dba o swoje życie, ryzykuje niepotrzebnie dla krótkich, ulotnych przyjemności.

Czy po 12 latach poszukiwania grobów nie śnią mu się one po nocach? - Jedyne, co mi się śni, to sytuacja, w której doszło do… III wojny światowej - mówi. - Na szczęście nie wybuchła. Gdyby tak się stało, dzisiaj nie byłoby chyba czego szukać, bo kości byłyby wszędzie...

Osoby, które wiedzą cokolwiek na temat grobów z czasów II wojny światowej, proszone są o kontakt z biurem Fundacji Pamięć pod numerem 022 654 21 61 lub mailowo pod adresem fundacja.pamiec@volksbund. de. Więcej informacji na stronie internetowej www. fundacjapamiec.pl.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska