Horror w PCPR w Strzelcach Opolskich. Pracownice pomocy społecznej same błagają o pomoc

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Dyr. Bernard Klyta: - Muszę przyznać, że w ostatnim czasie czuję się po prostu osaczony i w pewnym sensie molestowany...
Dyr. Bernard Klyta: - Muszę przyznać, że w ostatnim czasie czuję się po prostu osaczony i w pewnym sensie molestowany... Radosław Dimitrow
Dziewięć pań z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Strzelcach Opolskich twierdzi, że Bernard Klyta je poniża, obraża i wyzywa. On z kolei czuje się molestowany przez podwładne pracownice.

„Pani jest niby wykształcona, a jednak głupia”, „na pani miejsce mam co najmniej 10 osób chętnych”, „jak się pani nie podoba, to proszę się zwolnić”, „bardzo żałuję, że panią zatrudniłem…” - miały słyszeć pracownice Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Strzelcach Opolskich. Nie raz, nie dwa, a wielokrotnie. Jak twierdzą, autorem tych słów, a także innych niepochlebnych zwrotów był Bernard Klyta - ich dyrektor, który od kilkunastu lat rządzi PCPR-em.

- Długo to wytrzymywałyśmy i starałyśmy się znosić humory pana dyrektora… - mówią nam pracownice. - Ale na tym etapie liczba ataków i pretensji jest już nie do wytrzymania. Jesteśmy kompletnie rozbite. Część dziewczyn nie wytrzymała psychicznie i odeszła z pracy, część w związku z ogromnym stresem została skierowana przez psychiatrów na L4. Najgorsze jest to, że jednostka traci doświadczony personel, który przez wiele lat opiekował się rodzinami. To, co się dzieje w PCPR-ze, odbija się na jakości pracy całej jednostki. Obawiamy się, że najbardziej ucierpią na tym właśnie rodziny zastępcze, z którymi jesteśmy bardzo związane.

W grudniu 2015 panie z PCPR-u po raz pierwszy powiedziały „dosyć” - 10 pracownic (to niemal cały personel merytoryczny!) zapukało do drzwi starosty Józefa Swaczyny, prosząc o pomoc. Panie opowiedziały staroście, że dyrektor je poniża, a także zastrasza. Złożyły jednocześnie oficjalną skargę na Bernarda Klytę, która liczy aż 8 stron formatu A4. Jej treść jest wstrząsająca. Skargę podpisało z imienia i nazwiska 9 osób (jedna z pracownic się wycofała). Panie powiadomiły o sprawie także Polską Federację Związkową Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej.

- Gdy dyrektor dowiedział się, że poszła na niego skarga, zgotował nam piekło w swoim gabinecie - relacjonują pracownice. - Próbował wymusić na nas, żebyśmy przyznały, kto jest inicjatorem. A prawda jest taka, że nie ma inicjatora. Wszystkie mamy dosyć takiego traktowania.

Potem dyrektor miał powiedzieć jednej z pracownic, że teraz wszystkie dziewczyny polecą z pracy. Pracownice twierdzą, że od tego momentu relacje z przełożonym stały się jeszcze bardziej nieprzyjemne.

Obecnie (stan osobowy ze środy) spośród 9 pań, które złożyły podpisy pod skargą, do pracy przychodzą już tylko 4 osoby.

Sam Bernard Klyta zaprzecza, by kiedykolwiek zwracał się do pań w obraźliwy sposób. Zapewnia, że PCPR funkcjonuje normalnie, i to on jest ofiarą.

- Przez wiele lat nie było żadnych skarg na moją osobę. Nie skarżyli się ani pracownicy, ani rodziny zastępcze. Uważam, że te skargi to celowa i świadoma nagonka na moją osobę. Ciekawy jestem, kto to wszystko nakręca.

Monika (imię zmienione) przyznaje w skardze na swojego szefa, że gdy zaczynała pracę w PCPR-ze w 2004 r., współpraca między nią a dyrektorem Klytą układała się pomyślnie. Jej problemy w pracy zaczęły się w momencie, gdy zaszła w ciążę i urodziła dziecko.

„Sytuacja, jaką zastałam po powrocie, była diametralnie inna, jaką zapamiętałam przed moją nieobecnością. Sposób traktowania pracowników, nawet w obecności klientów niejednokrotnie naruszał godność osobistą” - czytamy w skardze. Monika twierdzi, że właśnie wtedy dyrektor mówił do niej: „pani jest niby wykształcona, a jednak głupia”.

- Coraz częściej w wypowiedziach pana Klyty pojawiały się słowa negujące sposób wychowywania mojego dziecka, sposób mojego odżywiania się, ubioru, a także przekraczanie granic dotyczących mojego życia prywatnego, np. z kim się spotykam po godzinach pracy, kto mnie utrzymuje, że stać mnie na zmianę samochodu, a także wyjazdy zagraniczne na moich urlopach wypoczynkowych - żali się pracownica.

Najbardziej wstrząsająca jest jednak opowieść Moniki dotycząca jej relacji z dyrektorem po tym, gdy powiadomiła go, że lekarze wykryli u niej raka.

„Wystąpiła u mnie choroba nowotworowa, o której poinformowałam ustnie pana Klytę. Rozmowa ta miała miejsce dlatego, iż w wyniku mojego leczenia, miał zmienić się mój wizerunek, tj. chodziłam w chustce na głowie. Pomimo rozmowy, w dniu, w którym pojawiłam się w chustce, usłyszałam od swojego przełożonego, że ma ze mną same problemy jako pracodawca, że teraz będę pewnie cały czas przebywać na L4 (nadmieniam, że najdłuższym moim chorobowym był okres niecałych trzech tygodni po operacji). Z uwagi na negatywny stosunek pana Klyty do mojej choroby wszelkie kontrole lekarskie starałam się organizować w ramach mojego urlopu wypoczynkowego. Usłyszałam również od mojego przełożonego, że moja zmiana wizerunku źle wpływa na wizerunek „jego jednostki”. Powiedziałam wtedy kategorycznie, że nie życzę sobie tego typu uwag i jeżeli one kiedykolwiek się powtórzą, to spotkamy się w sądzie pracy. Od tego momentu moje relacje zawodowe z tym panem stały się bardzo napięte, a konsekwencją tamtej rozmowy zaczęła być jawna niechęć, żeby nie powiedzieć nienawiść do mojej osoby, która trwa do dnia dzisiejszego” - pisze dalej w skardze pani Monika.

Inne panie skarżą się ponadto, że dyrektor: „krytykuje nasze związki, często podpytuje o różne sprawy z życia prywatnego, a później wytyka przy pierwszej lepszej okazji. Wyśmiewa styl ubierania, miewa uwagi do tego, co jemy na śniadanie, stwierdzając, że jak tak będziemy jeść, to będziemy grube. (...) Stwarza atmosferę spekulacji, obwiniając niesłusznie pracowników o stronniczość w załatwianiu spraw służbowych przeciwko i na złość dyrektorowi. W sytuacji kiedy należy podjąć decyzję w sprawie pilnego zabezpieczenia dzieci słyszymy »teraz nie mam czasu«, »to ja stwierdzę, czy sprawa jest pilna czy nie«, »a co mnie to obchodzi«, »niech sobie pani sama załatwia«”.
Dyrektor zaprzecza

W środę dyrektor Bernard Klyta spotkał się z dziennikarzami, żeby zabrać głos ws. zarzutów, jakie pojawiły się pod jego adresem.

- Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek w sposób obraźliwy zwracał się do pracownic - przekonuje dyrektor Klyta. - Jeśli któraś z pań twierdzi w ten sposób, to jest to dla mnie po prostu krzywdzące. Ja jestem osobą wymagającą. Tak samo dużo wymagam od siebie, jak i od innych. Jeżeli miały miejsce jakiekolwiek uwagi, to dotyczyły one zupełnie innych sytuacji. Mogłem powiedzieć, że jeżeli ktoś nie chce ze mną pracować i nie zgadza się ze stylem zarządzania oraz wymaganiami, to w każdej chwili może zmienić pracę. Ale była to jedynie informacja przekazana w spokojny i wyważony sposób.

Dyrektor nie przypomina sobie także, by czynił pracownicom uwagi na przykład w kwestii wychowania dzieci. Zarzut nazywa absurdalnym: - Nie wtrącam się w życie prywatne pracownic. Mnie ono po prostu nie interesuje. Interesuje mnie tylko sumienne wywiązywanie się z obowiązków.

Bernard Klyta przypomina sobie jednocześnie chorobę nowotworową podwładnej, ale inaczej zapamiętał relacje z pracownicą.

- Była ona w tym czasie pod moją szczególną ochroną. Zresztą ta pracownica w pewnym momencie zaczęła mi się zwierzać z prywatnych spraw, co odbieram jako obdarzenie mnie zaufaniem. Mimo wszystko byłem zmuszony poprosić ją, abyśmy w pracy skupili się na sprawach związanych z wykonywaniem obowiązków służbowych dla prawidłowego realizowania swoich obowiązków i dla dobra naszych podopiecznych.
Długa lista zarzutów

Ewa (imię zmienione), także wieloletnia pracownica PCPR-u, wspomina w skardze taką sytuację: „W bieżącym roku do Centrum wpłynęło zaproszenie na szkolenie organizowane dla członków interdyscyplinarnego zespołu. Pan dyrektor najpierw zezwolił mi na udział w szkoleniu, po czym kiedy zostałam zgłoszona, nie udzielił zezwolenia na wyjazd. Dodał przy tym, że mogę sobie wziąć urlop i jechać prywatnie” - pisze pani Ewa i zauważa, że organizator szkolenia poniósł niepotrzebne koszty z powodu jej nieobecności.

Pracownica zarzuca także dyrektorowi brak empatii: „Podczas realizacji projektu systemowego (...) jedna z uczestniczek miała atak padaczki - podczas interwencji potrzeba było podnieść panią i ułożyć w odpowiedniej pozycji. Usiłując udzielić pomocy, nadwerężyłam sobie kręgosłup i sama wymagałam rehabilitacji. Gdy zgłosiłam to dyrektorowi, usłyszałam pretensje, cytuję: »po co pani ją ratowała?«”.

Tych słów dyrektor Klyta także nie może sobie przypomnieć:

- Na pewno taką sytuację bym zapamiętał, bo byłaby ona bardzo specyficzna. Dlatego z całą pewnością mogę stwierdzić, że nic takiego nigdy nie miało miejsca. Gdyby mój pracownik uratował komuś życie albo zdrowie, to z całą pewnością starałbym się nagrodzić takiego pracownika. Sam pomogłem kiedyś osobie chorej na padaczkę.

Pracownica przytacza w skardze także inną sytuację: „kiedy podczas rozmowy z trudnym klientem usłyszałam groźby podpalenia kierowane pod moim adresem, zgłosiłam to dyrektorowi. Ten z drwiącą miną stwierdził: »a co, boi się pani? Nie poradzi sobie pani?«”.
Strach przed dyrektorem

W skardze na dyrektora głos zabierają nie tylko doświadczone pracownice, ale także osoby z krótkim, dwuletnim stażem: „Dyrektor notorycznie nęka mnie i zastrasza, wpędza w poczucie winy za popełnione błędy. Oczernia moją osobę, twierdząc, że mieszam w dokumentach, gdzie taka sytuacja nie miała miejsca. Zwraca uwagę na to, jak się ubieram, jaką noszę biżuterię, często wyśmiewając się, że każe mi ściągać ozdobne zawieszki. Krzyczy na mnie, a gdy mu powiedziałam, że się go boję, to od tego czasu ciągle ze mnie drwi i przy każdej sposobności pyta »czy nadal się go boję«” - pisze pracownica.

- To przykre, że pracownicy sformułowali taką liczbę zarzutów pod kątem mojej osoby - odpowiada dyrektor i przekonuje, że panie nie zgłaszały mu, że wywołuje u nich strach. - Pracownice nie powinny się mnie bać i nie mam żadnych informacji o tym, żeby którakolwiek z pań się mnie bała. Ja nie jestem osobą, która w jakikolwiek sposób mogłaby je terroryzować.

Skarżące się pracownice jednak sądzą inaczej: „Idąc do pracy, zastanawiamy się, jaki humor będzie dziś miał pan dyrektor i jak będzie wyglądał dzisiejszy dzień. Najzwyczajniej się boimy. Próba rozmowy z panem dyrektorem celem rozwiązania tego problemu i zmiany jego stosunku do pracowników nie przyniosła żadnych rezultatów, a wręcz przeciwnie - pan dyrektor obraził się i wypominał poszczególne uwagi od pracowników przez długi czas”.

Do wszystkich opisanych przez pracowników sytuacji miało dochodzić w ciągu ostatnich kilku lat pracy.
Dyrektor: Czuję się molestowany

W środę dyrektor kategorycznie zaprzeczył zarzutom stawianym przez pracownice. Cieniem na jego tłumaczenia kładą się jednak relacje rodzin zastępczych, które słyszały, jak dyrektor traktuje pracownice, i wysłały do starostwa co najmniej trzy skargi na Bernarda Klytę (jedna do wiadomości urzędu wojewódzkiego i Rzecznika Praw Dziecka). Każda ze skarg została podpisana z imienia i nazwiska. Dwa kolejne zażalenia w sprawie zachowań dyrektora rodziny zastępcze kierują do prasy:

„Pan dyrektor nie szanuje nas rodzin zastępczych ani pracowników. Wielokrotnie, idąc z podopiecznymi do Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, słyszałam, jak traktuje swoich pracowników. Przy drzwiach otwartych, gdzie na korytarzu jest pełno petentów, krzyczy i ich zastrasza” - czytamy w skardze napisanej przez panią pełniącą do niedawna funkcję rodziny zastępczej.

W środę, gdy Bernard Klyta dowiedział się, że powstaje tekst o jego metodach pracy, wygłosił zaskakujące oświadczenie:

- Ja jestem mężczyzną, a zarazem od wielu lat dyrektorem. Zatrudniam kobiety. Jako pracodawca i dyrektor PCPR zobligowany jestem do dbania o pracowników i naszych podopiecznych, co też ze wszystkich sił staram się robić. Nie jestem w stanie jako pracodawca spełnić wszystkich oczekiwań pracowników. W pracy konieczne jest zachowanie dystansu do pracowników. Muszę przyznać, że od pewnego czasu czuję się po prostu osaczony, a może w pewnym sensie molestowany. Zdarzyła mi się niestety sytuacja, że jedna z pracownic chciała, żebym zdrobniale wymawiał jej imię. Już wtedy to był dla mnie niepokojący sygnał. Natomiast inna z pracownic powiedziała, że ja jestem dla niej najważniejszym mężczyzną. Były to dla mnie krępujące i niezręczne sytuacje jako dla pracodawcy. Mogę jedynie wymagać, by właściwie wypełniały obowiązki. Być może to spowodowało ich niezadowolenie.

Na pytanie, czy zarzuca podwładnym molestowanie na tle seksualnym, dyrektor stwierdził, że jak najbardziej.

- To niedorzeczność. Żadna z nas nie była zainteresowana związaniem się z panem dyrektorem! - odpowiadają pracownice. - Dyrektor chyba próbuje w ten sposób zrobić z siebie ofiarę, żeby odwrócić uwagę od głównych zarzutów.
Wszystkie pracownice polecą?

Niedawno do redakcji nto wpłynęły nagrania dźwiękowe przesłane przez anonimową osobę. Słychać na nich m.in. głos dyrektora Bernarda Klyty i rozmowy na temat funkcjonowania PCPR-u.

Z nagrań wynika, że dyrektor musiał wiedzieć, że pracownice się go boją, bo sam o tym wspomina. Co więcej, w nagraniu przekonuje swego rozmówcę, że ostatecznie wszystkie pracownice polecą z pracy i to jest tylko kwestia czasu. Na nagraniach słychać także niewybredne komentarze na temat jednej z pracownic, która przebywa na zwolnieniu lekarskim od psychiatry. Bernard Klyta tłumaczy swemu rozmówcy, że pani (tu pada jej nazwisko) zażywa psychotropy i dlatego nie ma zwidów i omamów.

Sam dyrektor zaprzecza, by kiedykolwiek rozmawiał z kimś na takie tematy.

Paweł Maczyński z Federacji Związkowej Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej jest wstrząśnięty tym, co dzieje się w PCPR-ze w Strzelcach Opolskich.

- Jeszcze nigdy w historii naszej organizacji nie mieliśmy przypadku, by ze skargą na dyrektora zgłosił się do nas niemal cały personel placówki - tłumaczy Maczyński. - Taka sytuacja może paraliżować pracę jednostki i mogą na tym ucierpieć rodziny zastępcze. Dlaczego? Bo pracownicy PCPR-u nawiązują bardzo delikatne relacje z rodzinami, żeby pomagać ich podopiecznym. Już pojedyncza zmiana pracownika sprawia, że nowa osoba musi potem długo się wdrażać i starać zdobyć zaufanie dzieci. A tu nie odchodzi jedna osoba, tylko mamy całą serię zwolnień.

Paweł Maczyński podkreśla, że pracownicy, którzy czują się zastraszeni, siłą rzeczy nie potrafią wypełniać obowiązków z pełną wydajnością, bo pożytkują energię na kombinowanie, jak nie podpaść szefowi.
Kontrola w PIP

Kilka tygodni temu do PCPR-u wkroczył kontroler Państwowej Inspekcji Pracy w Opolu. Rozdał pracownikom anonimowe ankiety, żeby zbadać relacje, jakie panują w powiatowej jednostce.

PIP nie jest jednak instytucją, która może stwierdzić, czy w danym zakładzie pracy dochodzi do mobbingu, może to orzec tylko sąd. W raporcie pokontrolnym PIP można jednak znaleźć takie zdanie: „Analiza przeprowadzonych ankiet wskazuje, iż w subiektywnej ocenie większość pracowników biorących w nich udział czuje się adresatami zachowań, które mogą nosić znamiona mobbingu”.

Kto jest moderatorem takich zachowań? Tego PIP ze względu na ograniczenia prawne podać nie może. Inspekcja zauważa natomiast: z ankiet wynika m.in., iż pracownicy czują, że ich wiedza i kompetencje są deprecjonowane, nagrody przydzielane niesprawiedliwie, są nierówno traktowani i słyszą ciągłe groźby zwolnienia z pracy.

Starosta Józef Swaczyna przyznaje, że wie o problemie w PCPR-rze i działa, żeby go rozwiązać.

- Już kilka tygodni temu zleciliśmy specjalistycznej firmie zewnętrznej ocenę, czy w jednostce dochodzi do mobbingu - mówi Swaczyna. - Wyniki badań mają być nam przedstawione w najbliższych dniach. Chcę się z nimi zapoznać, by móc podjąć właściwą decyzję w tej sprawie.

Stanisław Krawiec, przewodniczący rady powiatu, także jest zaniepokojony sytuacją w PCPR-ze:

- Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie to sacrum, które ma pomagać potrzebującym ludziom. Konflikt na pewno nie służy dobrej pracy jednostki.

- Fajnie, że starosta działa, a przewodniczący rady się martwi - przyznają zestresowane pracownice. - Ale my czekamy na jakąkolwiek reakcję władz i pomoc od grudnia ubiegłego roku. Chyba że chodzi o to, byśmy odeszły wszystkie i nie będzie powodu do zmartwienia.

Pod Lupą

Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Strzelcach Opolskich to jedna z najważniejszych instytucji działających przy starostwie. Zajmuje się sprawami pomocy społecznej, rehabilitacji i orzecznictwa osób niepełnosprawnych. Jednym z głównych zadań jest koordynowanie pracy rodzin zastępczych i pomaganie dzieciom, które pochodzą m.in. z trudnych, patologicznych rodzin.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska