I pomyśleć, że kiedyś Elektrowni Opole nikt nie chciał mieć u siebie

Redakcja
Alojzy Kokot: -Najpierw do Brzezia wjechały na nasze pola koparki. Nikt nie pytał, czy mogą, a o odszkodowaniach za zabraną ziemię nawet szkoda wspominać.
Alojzy Kokot: -Najpierw do Brzezia wjechały na nasze pola koparki. Nikt nie pytał, czy mogą, a o odszkodowaniach za zabraną ziemię nawet szkoda wspominać. Fot. i repr. Paweł Stauffer
Gdy zapadała decyzja o budowie Elektrowni Opole, nikt nie pytał mieszkańców, czy jej chcą. Budować trzeba było, by kraj miał prąd. I kropka. - Ludziom odbierano ziemię, a płacono tyle, że wystarczało na pralkę automatyczną - mówi dawny wójt Dobrzenia Wielkiego, Alojzy Kokot.

Elektrowniany komin stoi na terenach, gdzie niegdyś moi przodkowie uprawiali rolę - uśmiecha się Jan Libawski. - Libawscy mieszkają na tych ziemiach od 300 lat, to wiem na pewno, bo o tyle udało mi się cofnąć w czasie, dokumentując losy i drzewo genealogiczne przodków - wyjaśnia pan Jan.

Miał kilkanaście lat, gdy przyszła w latach 70. decyzja o budowie elektrowni, Kolos miał stanąć m.in. na łąkach Libawskich.

- Pamiętam te łąki i zapach koszonej trawy - mówi pan Jan. - No i te straszne gzyle, czyli muchy końskie, ich ataki były nie do wytrzymania.

W archiwach pana Jana zostały jeszcze fotografie pokazujące tamte piękne łąki na granicy Dobrzenia Małego oraz Brzezia. Przestrzeń, po horyzont nic, tylko trawa, pola... Wieś.

Kolejne zdjęcia - dokumentują już zwałowaną, ściągniętą ziemię, usypaną w wielkie hałdy…

Kolejny rok - zdjęcie pokazujące ogromne przestrzenie obniżonych gruntów, „kotliny” powstały po wywiezieniu tysięcy ton ziemi.

W tle wyrastają z ziemi budynki. Elektrownia.

- Dół był głęboki na 5 metrów. To tu potem budowano ulicę Norweską oraz wiadukty na elektrownie - mówi pan Jan.

Ziemie przodków nie były szczególnie urodzajne, więc rodzice i dziadkowie nie przeznaczyli gruntów pod uprawę zbóż, tylko na łąki.

- Sądzę, że mniej cierpieli od tych rolników, którzy intensywniej uprawiali grunty - dodaje pan Jan. - Ale żal był - jak zawsze, gdy przychodzi ktoś i mówi: „Oddaj, co twoje”.

Przywiązanie do ziemi było wtedy ogromne. Grunt to nie tylko ojcowizna, ale i sens codziennego życia, praca na polu ustawiała rytm całego dnia.

Pan Jan opowiada o rolniku z Brzezia: też stracił ziemię w ramach wywłaszczania pod elektrownię, ale trochę pola mu pozostawiono. Rolnik czekał też na obiecane ciepło z elektrowni, jakie mieli mu podciągnąć do domu.

- Nie doczekał się. Umarł na swej ziemi, chodził na to pole codziennie, nawet zimą, jak nie miał pracy - mówi mieszkaniec Dobrzenia.

Nikt jej nie chciał

Alojzy Kokot, dawniej naczelnik urzędu w Dobrzeniu Wielkim, potem wieloletni wójt gminy, też pamięta te czasy, jak przyszła decyzja o budowie elektrowni w Brzeziu (to było tuż przed tym, jak zaczął urzędować).

- Trzeba mieć świadomość okoliczności tej decyzji. Wiadomo było, że elektrownia musi powstać, bo wtedy w kraju brakowało prądu - mówi. - Ale wiadomo też było, że nikt nie chce jej na swoim terenie.

Budowa oznaczała same utrudnienia: rozjechane drogi, utratę gruntów, brud, nawet wzrost przestępczości i konflikty z przyjezdnymi. Potem - zanieczyszczenie środowiska. Bo choć nikt wówczas nie krzyczał jeszcze o dziurze ozonowej, to ludzie wiedzieli, że pod elektrownią oddychać czystym powietrzem nie będzie im dane.

- Dobrze, że od decyzji o budowie Elektrowni Opole do oddania jej minęło z dwadzieścia lat (na jakiś czas nawet wstrzymano inwestycję - dop. aut.) - dodaje Jan Libawski. - Dzięki temu zakład wyposażono w stosunkowo nowoczesne instalacje odsiarczania.

- Zanim wybudowano elektrownię, to w naszych domach wciąż brakowało prądu, wciąż spadało napięcie. Znajdowaliśmy się na samym końcu linii przesyłowych - wspomina Alojzy Kokot. - W tym rejonie elektrowni nie było. Długo trwały dyskusje dotyczące lokalizacji. W samym Opolu nikt jej nie chciał. Brano też pod uwagę tereny pod Brzegiem - ale tam były bardzo urodzajne grunty, lepsze niż pod Opolem w gminie Dobrzeń Wielki. Padło więc na nas. I nikt nikogo nie pytał o zdanie. Rolnicy czasem się dowiadywali, że ich grunt idzie pod budowę elektrowni, gdy przyjeżdżali na pola i spotykali tam jakichś geodetów albo nawet odkrywali dziurę w ziemi.

Ruszyła akcja wywłaszczeniowa. Nie było wówczas mowy o negocjacjach, jakie na przykład rok temu trwały między PGE a mieszkańcami Brzezia, których domy stoją na działkach przeznaczonych pod budowę kolejnych bloków. Po prostu - chłop brał, co mu dawano, a żalami jego nikt się nie przejmował. Dawano niewiele:

- Jeden z rolników za swe pola dostał równowartość pralki automatycznej - mówi Kokot.

Jan Libawski dodaje: - Państwo zabrało rodzinie około 1,5 hektara ziemi, w zamian dając symboliczne odszkodowanie, kwot nie pamiętam, ale trzeba było jeszcze dołożyć, aby kupić za te pieniądze jakiś sprzęt rolniczy.

Alojzy Kokot: - Na Zachodzie, jak wielkie przedsiębiorstwo wchodziło jakiemuś rolnikowi na pola, to od razu robiło z tego bauera wielkiego biznesmena oraz bogacza. A u nas - tylko żal ludziom zostawał. Niektórzy rolnicy dostawali w zamian za utracone grunty pola w innym miejscu, na dodatek daleko od dotychczasowej roli. Na przykład rolnicy z Dobrzenia Małego jeździli na swe nowe pola do Kup, za las.

Między Dobrzeniem Małym a Kup jest 8 km odległości. Z rolniczym sprzętem jedzie się tam kilkadziesiąt minut.
Najpierw kłopoty

Czy ludzie się burzyli? A jakże, wprawdzie nie tak jak teraz - nie manifestowali, nie pikietowali - ale ówczesne zebrania wiejskie były bardzo głośne i burzliwe.

- Jeden wielki wrzask. Nie było się co temu krzykowi dziwić, nie dość, że decyzja o budowie elektrowni na ich ziemiach zapadła ot tak, bez jakichkolwiek konsultacji, to jeszcze w czasie budowy ciężki sprzęt niszczył otoczenie, a dla potrzeb inwestycji burzono domy, przestawiano mosty… - wspomina Kokot. Jego żona Maria dodaje: - Ludzie potrafili nawet z widłami wychodzić z domów, gdy widzieli, jak im maszyny budowlane rozjeżdżają drogi... A wjeżdżały nam na ulice takie specjalistyczne kopary na gąsienicach uzbrojonych w kątowniki. Nikt wtedy sprzętu budowlanego nie przewoził...

W Czarnowąsach na przykład nad rzeczką Swornicą, która jest dopływem Małej Panwi, funkcjonował pół wieku temu zaciszny mały park - miejsce, gdzie tutejsi odpoczywali, wychodzili na spacery, biwakowali, nawet kąpali się.

- Ale miejsce to zasypano ziemią wywożoną z budowy. Poza tym postawiono na Małej Panwi nowy most, bo przy poprzednim był za ostry skręt, sprzęt ciężki nie mógł tamtędy bezpiecznie przejechać, przy tej okazji wyburzono też budynek... - wspomina Alojzy Kokot. - Ulice asfaltowe zarzucone wówczas były gliną, żwirem, ziemią - wszystkim tym, co wywożono lub wwożono na plac budowy. I nikt nie myślał, aby na przykład puścić polewaczkę przez zabrudzone materiałami z budowy jezdnie i zmyć ten syf. Czekano na deszcz. A jak deszcz przyszedł, to robiło się jeszcze większe błoto.

W Czarnowąsach był wówczas sołtys Panitz, lokalny działacz, teraz ludzie nazwaliby go samorządowcem z krwi kości. Reprezentował ludzi, sołtysował wsi. Ludzi w Czarnowąsach wkurzało oczywiście, że maszyny budowlane jadą na elektrownię po ich osiedlowych uliczkach. Przejechała taka maszyna raz, drugi i kolejny - i z asfaltu zostawał wówczas gruz, z drogi gruntowej, nawet utwardzonej - zapadnięta ziemia.

- No więc sołtys Panitz, zaalarmowany przez ludzi, że znów uliczkami Czarnowąs maszyny budowlane jadą i je rozjeżdżają, przybiegł na miejsce i stanął naprzeciwko owych wielkogabarytowych pojazdów - opowiada Jan Libawski z Dobrzenia.

Legenda głosi nawet, że sołtys położył się przed wielkimi gruszkowozami i krzyknął: - Możecie mnie rozjechać.

- To było do niego podobne - zapewnia Jan Libawski. - Na pewno stanął okrakiem i krzyknął „Po moim trupie przejedziecie”. Tak mi opowiadał.

Sołtys transport zatrzymał. Kierowca nie mógł jechać do przodu, a Panitz ani myślał zejść mu z drogi, spod kół. Kompletny impas.

- Wezwano kogoś z samej dyrekcji budowanej elektrowni, aby przybył na miejsce i problem rozwiązał. Dopiero wówczas, stojąc na środku drogi, dogadali się: dyrektor i sołtys. Dyrektor obiecał, że ulica zostanie naprawiona. I tak też się stało, słowa dotrzymał - wspomina pan Jan.

Tak to wówczas wyglądały negocjacje na linii społeczność lokalna - inwestycja w Brzeziu.
Polak potrafi

W Czarnowąsach powiadają, że niejeden domek na tutejszym osiedlu, tym obok trasy na Świerkle, wybudował się „przy elektrowni”, co oznacza, że cement, cegły, stal… - wszystko potrzebne do budowy domku - podbierano z materiałów budowlanych przeznaczonych na kolejne bloki. Takie to były wówczas czasy - cementownia w Opolu działała, ale worka cementu nie dało rady kupić. Więc kombinowało się inaczej.

- Ciotka z wujkiem domu może całego nie wybudowali, ale fundamenty i ściany z cementu elektrownianego - na pewno - mówi jeden mieszkańców Czarnowąs, pan Wojciech. W piwnicy jeszcze kilka lat temu świeciły mu jarzeniówki - też podebrane z magazynów elektrowni.

Pan Jan tylko wzrusza ramionami:

- Wtedy powiedzenie „Polak potrafi” naprawdę wiele znaczyło. Nie było transportu, materiałów budowlanych, paliwa, a żyć i na przykład budować czy remontować dom dla rodziny trzeba było… Ja, gdy remontowałem dom, nie mogłem dostać wapna, za to miałem dostęp do karbidu, który wykorzystywałem do murowania.

Inne opowieści dotyczące zaradności społeczeństwa, które potrafiło po swojemu skorzystać z dobrodziejstw budowy elektrowni: Chciałeś mieć paliwo, to dogadywałeś się z kierowcą wożącym materiały na budowę. Zostawiałeś mu kanister w umówionym miejscu w rowie przy drodze i w tym samym miejscu odbierałeś po jakimś czasie już pełen paliwa. Za odpowiednią zapłatą, czasem nie musiała to być gotówka, tylko świniak ubity przed świętami. W końcu Dobrzeń to wiejska gmina.
Potem korzyści

Budowa elektrowni to był kłopot dla poszczególnych mieszkańców najbliższych inwestycji wiosek: Brzezia, Dobrzenia Małego i Wielkiego, Borek. Jednocześnie gmina musiała się zmierzyć z problemem większym, takim jak totalna zmiana charakteru wsi. Z cichej wiejskiej - zmieniła się w ludną i głośną, z osiedlem mieszkalnym jak w mieście.

- Jeździliśmy z ówczesnymi szefami elektrowni, także z prezesem Józefem Pękalą, i wysłuchiwaliśmy tych żalów - mówi Kokot.

Ludzie mieli też pretensje także dlatego, że w ślad za inwestycją szły też do naszego regionu pewne kwoty przeznaczone właśnie na niwelowanie uciążliwości związanych z budową. Jednak większość tych pieniędzy - jak mówi Kokot - brało Opole, bo miasto wojewódzkie:

- Nam zostawało jakieś 10-15 procent ogólnej kwoty. Ale mieliśmy też sprzymierzeńca w postaci elektrowni. Więc obiecywaliśmy, że za te pieniądze plus wsparcie finansowe elektrowni zmienimy gminę na lepszą, że zacznie się tu ostatecznie lepiej żyć. Ludzie nam wówczas uwierzyli.

I w sumie nie zawiedli się. Bo wybudowano wówczas Gminny Ośrodek Kultury, rozbudowano szkołę, zaczęto budować sieć ciepłowniczą...

Z czasem budżet gminny stać było m.in. na dofinansowanie miejscowego Caritasu, ośrodka opieki dla dzieci autystycznych, zespołu szkół, przedszkoli...

- Zaczęło się żyć lepiej - podsumowuje pan Alojzy.

Gmina z czasem straciła swój typowo wiejski charakter. Szczególne wieś Brzezie: jest tu teraz więcej firm, które powstawały, by obsługiwać elektrownię, niż domów prywatnych. Padła zaś sala wiejska. Mieszkańcom tu akurat nie doprowadzono ciepła spod komina, który stoi kilka metrów dalej.
Dobrze, że ostało się przedszkole, do którego dopłaca gmina.

- Jeszcze przed wojną Brzezie było uznawane za wieś bardzo nowoczesną, rozwiniętą. Tę nowoczesność zaszczepili ewangeliccy osiedleńcy - mówi Jan Libawski. - Na przykład mieli tu specjalną wagę do ważenia żywca. Gdzie indziej, jak ktoś chciał kupić warchlaka, to oceniał jego wagę na oko. W Brzeziu nie było miejsca na takie prowizorki. Funkcjonowała tu też gminna piekarnia, do której wszystkie gospodyni przychodziły piec ciasto drożdżowe na kołocze. Nawet plan zabudowy Brzezia był bardziej nowoczesny niż pozostałych wsi - drogi są tu prostopadłe. Jak ktoś miał pole w Brzeziu, to mówił, że ma je na „nojlandzie”, czyli na nowej, nowoczesnej wsi.

Aż przyszła do Brzezia nowoczesność w postaci budowy a potem rozbudowy Elektrowni Opole. Dziś ta nowoczesność, a dokładnie związana z nią kwota około 30 milionów złotych podatków, jakie elektrownia wpłaca do gminnego budżetu, stała się powodem waśni między miastem Opole a gminą Dobrzeń Wielki.

Tak jak czterdzieści lat temu ktoś - nawet bez konsultacji i ostrzeżenia - powiedział ludziom, że zabiorą im pola pod kominy, tak teraz mówią, że chcą ich wziąć z tymi kominami do miasta.

- Różnica jest taka, że wówczas nikt ludzi o zdanie nie pytał. Teraz przynajmniej zapytają, ale czy wezmą pod uwagę - to już inna sprawa - mówi Alojzy Kokot.

Tak było

Decyzja o budowie elektrowni zapadła na początku lat 70. i zakładała wybudowanie 6 bloków energetycznych. W 1975 roku ruszyły pierwsze prace budowlane, które rozpoczęto od wykopu pod fundament komina. W 1993 roku nastąpiła synchronizacja I bloku z Krajowym Systemem Energetycznym. Teraz eksploatowane są 4 bloki energetyczne, uruchomione w latach 1993-1997, i trwa rozbudowa elektrowni o kolejne bloki: 5 i 6.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska