Inwazja na Czechosłowację - jak było naprawdę?

archiwum
Żołnierze jednej z kompanii 13. pułku czołgów mieli swoją maskotkę - królika Mikesza. Potem ktoś go ukradł i upiekł na kolację.
Żołnierze jednej z kompanii 13. pułku czołgów mieli swoją maskotkę - królika Mikesza. Potem ktoś go ukradł i upiekł na kolację. archiwum
W 1968 roku 82-letni dziś Bolesław Noga był pomocnikiem wojewódzkiego szefa sztabu w Opolu. - O inwazji nic nie wiedziałem. - mówi.

Chyba nikt w 10. Sudeckiej Dywizji Pancernej w Opolu nie wiedział. Do ostatniej chwili operację w najgłębszej tajemnicy przygotowywano pod nadzorem Rosjan.
Przygotowań, koncentracji wojsk, a potem wymarszu nie wykryły nawet zachodnie wywiady.

- Kiedy byliśmy już głęboko w Czechosłowacji, włączyłem czołgową radiostację, żeby posłuchać Wolnej Europy - wspomina płk Zbigniew Owczarek z Opola, wtedy dowódca kompanii czołgów. - Podali, że nasze wojska przekroczyły właśnie granicę.

Polak u bram
Lato 1968 było gorące. Ludzie mieli w pamięci świeże wspomnienia wydarzeń marcowych, czerwcową wojnę izraelsko-arabską i wcześniejsze starcia rosyjsko-chińskie na Dalekim Wschodzie. ­ Mogło się wydawać, że kończy się era powojennego świata - wspomina mjr Noga.

Gomułkowska propaganda zręcznie tłukła pianę. Media straszyły, że niemieccy dywersanci oderwą Czechosłowację od obozu państw socjalistycznych.
A Bundeswehra już niedługo miała łamać nasze graniczne szlabany.

- Wśród Polaków wciąż świeża była pamięć o ostatniej wojnie - podkreśla Bolesław Noga. - Nietrudno było wytworzyć atmosferę niemieckiego zagrożenia.
Do Czechosłowacji nasi mieli wkroczyć już trzy tygodnie wcześniej, pod pretekstem manewrów wojsk Układu Warszawskiego.

- Dywizja była na poligonie w Kotlinie Kłodzkiej, w ramach ćwiczeń mieliśmy przekroczyć czechosłowacką granicę - opowiada płk Zbigniew Owczarek. - Ale wydano rozkaz powrotu do koszar. Wydawało się, że wszystko rozejdzie się po kościach… Czuło się, że coś wisi w powietrzu.

Wcześniej dowódcy przymykali oko, że żołnierze mieli radia tranzystorowe. - A, niech sobie posłuchają muzyki - machali ręką oficerowie. Ale pod koniec czerwca 1968 przyszedł rozkaz z góry, że absolutnie. To było niemal jak polowanie na czarownice, żaden żołnierz już nie mógł mieć radia. Zachodnie radiostacje mogły tylko mącić w głowach.

Rozkaz: "do taśmowania broni"
- W nocy z 20 na 21 sierpnia przyszedł rozkaz wyjazdu z koszar w trybie alarmowym - wspomina pułkownik Owczarek.

Czołgi wyjechały na uśpione ulice Opola, potem ruszyły na południe, na górskie drogi.

- Patrzyliśmy na to z trwogą - wspomina płk Owczarek. - Czołgiści nie mieli doświadczenia w jeździe po publicznych drogach, a przed nami pojawiły się serpentyny. Ale nie było żadnego wypadku.

Nad głowami przelatywały radzieckie myśliwce, bombowce i wyładowane samoloty transportowe. Padł rozkaz otwarcia zaplombowanych skrzyń z amunicją i nabicia jej w taśmy karabinów maszynowych. Wiedzieli, że to już nie żarty.
- Dotychczas ostra amunicja była dostępna wyłącznie na strzelnicy - tłumaczy płk Owczarek.

Czy wiedzieli, co będzie dalej?
- To było jak czeski film - mówią dzisiaj oficerowie. - Bo co to miało znaczyć, że jedziemy z bratnią pomocą? Nikt przecież nie wiedział.
- To była inwazja, bo jak nazwać, kiedy nasz komandos obezwładnia czeskiego pogranicznika, a czołg w drzazgi rozbija graniczny szlaban w Krnowie - dodaje mjr Noga.

A szeregowi żołnierze ciągle byli przekonani, że jadą na wojnę z Niemcami.
Polak to nie Wania zdobywca
Mjr Stanisław Hładki w 1968 r. był młodym sierżantem w 10. pułku w Opolu, dowodził plutonem czołgów. Na krótko przed inwazją dostał pierwsze mieszkanie, niecałe dwadzieścia metrów kwadratowych ze ślepą kuchnią, gomułkowski standard. Karta uposażeniowa żołnierza zawodowego na wypadek "W" leżała gdzieś wetknięta na dnie szafy.

- Każdy z nas zapomniał, że w ogóle takie coś istnieje, ja upoważniłem jeszcze żonę do pobierania wypłaty - wspomina Hładki.
Jadąc w kolumnie czołgów, wyobrażał tak sobie 1939 rok. - No i ojca, który z tej wojny nie wrócił - dodaje Stanisław Hładki.

Kolumnie czołgów towarzyszyli polscy komandosi, przejmowali kontrolę nad mijanymi jednostkami czeskiej armii. - Przekonywali jej dowódców, żeby nie stawiali oporu - mówi mjr Noga. - Wcześniej dostali rozkaz od swojego dowództwa, żeby nie reagować.

Marsz utrudniali za to cywile. Ustawiali przeszkody na drogach, zamazywali napisy na drogowskazach, przekręcali je.
- Między kolumnę czołgów wbiegł czeski student - opowiada Stanisław Hładki. - Pytał mnie, czy oni też nam się wdzierali, kiedy mieliśmy rozruchy w 1956 roku. I co miałem mu powiedzieć? Że wojaczka to nie polityka. A żołnierz nie może dyskutować…

W Szumperku przed kolumną czołgów Czesi utworzyli żywą barykadę. - Zaczęliśmy z nimi rozmawiać, byli uparci - wspomina mjr Noga. - Akurat przelatywał nisko nad nami rosyjski bombowiec, ludzie rozpierzchli się w panice.

Często, kiedy Czesi nie chcieli ustąpić, nasze czołgi szukały objazdu.
- Rosjanie nieraz mieli do nas pretensje, że zbyt łagodnie obchodzimy się z cywilami - podkreśla mjr Noga. - Naszym żołnierzom nigdy nie brakowało fantazji i zdecydowania, ale byliśmy dalecy od podobnego do nich zachowania. Rosjanie się nie zastanawiali, wjeżdżali czołgami w tłum albo strzelali…

Ktoś zatruwał studnie…
Przydrożne ogrody nęciły bogactwem owoców. Śliwy, jabłonie i grusze, nasi żołnierze łapczywie je zrywali. - Czesi różnie na nas patrzyli - opowiada Stanisław Hładki. - Jedni widzieli w nas okupantów, inni w żołnierzach - młodych chłopców wyrwanych z domów.

Potem zaczęło się okupacyjne życie. Wyposażenie wojenne, karton żywnościowy: konserwy, suchary i kostki zbożowej kawy z cukrem, którą wystarczyło wrzucić do wody. Ale na początku nie było wody, bo nasi bali się korzystać z czeskich studni po tym, jak jakiś żołnierz dostał zatrucia pokarmowego. Nikt już do tego nie dojdzie, co było prawdziwą przyczyną, ale mówiono, że sabotażyści zatruwają studnie.

Trzynasty pułk rozlokował się w pobliżu lotniska. Żołnierze rozłożyli pałatki w zbożu i na kartoflisku, tych plonów już nikt nie zebrał.

- Od pierwszego dnia z kołchozowych szczekaczek Czesi puszczali naszym żałobne marsze - wspomina mjr Hładki. - To był obłęd, trzy razy dziennie, pierwszy raz akurat na zaprawę poranną…

Nasi nie dali się prowokować. - Żołnierze byli tak zdyscyplinowani, że tego nikt się nie spodziewał - tłumaczą oficerowie. - Ale trzeba było ich czymś zająć.
Z Polski przyjeżdżali artyści i piosenkarze, występowali dla żołnierzy. - Pamiętam, jak przyjechała Stenia Kozłowska - wspomina mjr Noga. - Ach, to była babka, a jak śpiewała! Przed koncertem nawet w naszym namiocie odpoczywała.

Po kilku tygodniach sytuacja się uspokoiła, ale nasi żołnierze nadal jeździli z patrolami po okolicy. - Podczas jednego z nich tak nam się zachciało piwa, że zamiast do miejsca zakwaterowania, skręciliśmy do hostińca - wspomina mjr Hładki.

W dużej hali gospody siedzieli w kącie wiekowi mężczyźni. Zamilkli na widok polskich żołnierzy.

- Zrobiło się ciężko od tej ciszy - wspomina mjr Hładki. - Za kontuarem stała klasyczna barmanka jak z czeskiego filmu, taka z ogromnym dekoltem. Wąskim strumyczkiem właśnie lała piwo. No to wyjmuję pieniądze i proszę o piwo, a ona mi odpowiada, że nie ma. Ale z rogu sali ktoś się odezwał: "Jana nalej im tego piwa".
O Jezu, jak to piwo wtedy smakowało…

Po powrocie na Hładkiego i jego żołnierzy czekały już służby wewnętrzne. Że tyle zagrożeń czyha na żołnierzy, a oni je zlekceważyli.

- To prawda, ale żaden Polak nie zginął w walce - dodaje Hładki. - Życie w Czechach straciło dziesięciu naszych żołnierzy, wskutek wypadków i nieostrożnego obchodzenia się z bronią.

Z naszych rąk zginęli za to Czesi. Dwóch pijanych szeregowców poszło do Jicina, szukać alkoholu. Wzięli broń, na ulicy miasteczka jeden z nich otworzył ogień. Zginęło dwóch Czechów, kilkanaście osób zostało rannych, w tym nasi żołnierze, którzy próbowali ich obezwładnić. Ten, który strzelał, został później w Polsce skazany na śmierc. Ten wyrok zamieniono na 25 lat więzienia, wyszedł po 15.

Poza tym tragicznym incydentem nie mamy czeskiej krwi na sumieniu - podkreślają oficerowie. Może dlatego, że to spokojny naród, Czesi jakby się do naszej obecności przyzwyczajali, nie szukali zwady i okazji do konfrontacji.

- Gdyby to nam, Polakom, się przytrafiło, to walczylibyśmy z inwazją - są przekonani opolscy oficerowie. - Całe szczęście, że Czesi są inni, w innym razie byłaby masakra

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska