IRA nie składa broni

Katarzyna Kownacka
Rozmowa z Arturem Gadowskim, wokalistą zespołu IRA.

- Rock jest chyba w odwrocie. Nie boicie się go grać?
- Ja bym powiedział, że muzyka rockowa znalazła wreszcie swoje miejsce na polskim rynku muzycznym i ma swoją publiczność…

- Ale ta publiczność nie jest już tak ogromna, jak w latach dziewięćdziesiątych, kiedy rocka słuchała cała polska młodzież.
- I to była właśnie sytuacja nienormalna. Nie może być przecież tak, że wszyscy słuchają tego samego. Ale widać mamy tendencję do popadania ze skrajności w skrajność. W latach dziewięćdziesiątych, kiedy był boom muzyki rockowej, wszystkie stacje radiowe nadawały muzykę rockową. Po kilku latach im się odwróciło i wszyscy zaczęli grać muzyczny plastik z zachodu…

- Jesteście zespołem po przejściach. Po sukcesach płyt "Mój dom" czy "1993" krążek "Znamię" nie przypadł publiczności do gustu. Kolejną płytą "Ogrody" próbowaliście to naprawić. Bez skutku. Więc zawiesiliście działalność od 1996 do 2001.
- Wtedy, kiedy zrobiliśmy "Znamię", myśleliśmy, że powinniśmy grać mocniej i głośniej. Okazało się, że to był błąd. Nasi ówcześni fani odwrócili się od nas, a nowych nie udało się zyskać. Z boku pewnie mogło wyglądać, że tych, co się odwrócili, próbowaliśmy odzyskać "Ogrodami". Ale my po prostu stwierdziliśmy, że tak naprawdę to nigdy nie graliśmy ostro i chyba jednak nie powinniśmy. Więc znów zaczęliśmy grać jak dawniej. Ale po latach słyszę dla odmiany głosy zupełnie młodych ludzi, którzy zaczęli nas słuchać teraz. Mówią, że "Znamię" było naszym najlepszym krążkiem…

- Czego nauczył was ten czas, gdy IRA nie grała?
- Główny wniosek jest chyba niestety tylko taki: ile jest osób, tyle opinii i nie można zwracać uwagi na to, co się fanom podoba. Trzeba robić swoje i albo się ich do tego przekona, albo nie… W przeciwnym razie siebie zapędzamy w kozi róg, a wobec słuchaczy jesteśmy nieszczerzy. Dlatego teraz gramy właśnie tak, jak czujemy. Co z tego, że ktoś powie: to koniec zespołu, a Gadowski nie śpiewa już tak, jak śpiewał. No pewnie, że nie. Wtedy miałem 20 lat, teraz 42. A nic nie stoi w miejscu. Nasi odbiorcy i ich gusty też się zmieniają. Ale obserwujemy forum na naszej stronie internetowej, czytamy wpisy o nas na innych portalach i czasem jest nam przykro, gdy ktoś, nie przebierając w środkach, atakuje…

- "Ktoś bez imienia dziś napisał mi, bym na swym grobie zaczął palić znicz. Zdradziłem dla kasy i robię chłam. Podpisał - oddany fan" - to cytat z piosenki z najnowszej płyty IRY, "9"… Czytacie takie wpisy?
- Tekst tej piosenki w osiemdziesięciu procentach złożony jest właśnie z cytatów z forum dotyczących naszej najnowszej płyty. Ale te wpisy pojawiły się na naszej stronie - uwaga - na dwa miesiące przed jej premierą. Wtedy, kiedy jeszcze nikt jej nie słyszał. Sami nie wiedzieliśmy do końca, jak ona zabrzmi, bo mastering i zgranie odbyły się właściwie dwa tygodnie przed premierą.

- I komentarze do tego stopnia was wkurzyły, że nagraliście o tym piosenkę?
- Tak, w ten sposób daliśmy swój komentarz. W przeciwieństwie do wpisów w sieci nie bezimienny. W zasadzie tylko tyle możemy zrobić.

- Was, artystów po przejściach z 20-letnim stażem, dołują frustraci z forum?
- Raczej irytują. Ludzie czasem piszą na forach tylko po to, by dać upust swoim frustracjom. Czytasz takie wpisy i wiesz, że nie mają racji, ale wchodzić z nimi w dyskusje nie ma sensu. To droga do nikąd. Kilka lat temu próbowałem. Okazało się, że kiedy próbuję coś wyjaśnić i przedstawić nasz punkt widzenia, to po pierwsze nikt nie wierzy, że ja to ja, a po drugie - nikt nie bierze tego pod uwagę. To było jak rzucanie grochem o ścianę.

- Wtedy, kiedy IRA zawiesiła działalność, Ty wyjechałeś do USA. Wcale nie po to, żeby robić karierę muzyczną, tylko pracować fizycznie? Nie czułeś się upokorzony, ty gwiazda?
- Byliśmy w Chicago - ja i basista IRY, Piotr Sujka - malarzami pokojowymi, podobno całkiem dobrymi. To było fajne zajęcie. Trudne, ale fajne. Czy czuliśmy upokorzenie? Chyba nie. Po prostu - stało się tak, że jednego dnia byliśmy osobami popularnymi, graliśmy koncerty na pełnych salach, a drugiego musieliśmy szukać pracy za wielką wodą i zajmować się wykańczaniem czyjegoś domu. Jasne, że bywały chwile zadumy. Myślałem sobie wtedy: jeszcze rok temu wychodziłem na scenę i wszyscy śpiewali "Nadzieję", a teraz zamiast mikrofonu mam w dłoni pędzel. Ale załamać się nie załamywaliśmy… Poza tym po pracy graliśmy próby, czasem wystąpiliśmy w jakimś polonijnym klubie…

- Polscy artyści próbowali robić karierę w Stanach…
- Ja bym tego nie nazwał karierą. Te występy bardziej jednak przypominają granie do kotleta. W polskich klubach w USA polskie grupy grają swoje piosenki po to, by Polonia się wzruszała. Ale nie pójdziesz dalej poza te występy. My tak nie chcieliśmy. Graliśmy po to, by nie przestawać grać i czekaliśmy na ten moment, kiedy moglibyśmy wrócić do Polski. No i taki moment przyszedł, nawet szybko.

- Kiedy?
- Tak naprawdę nasza emigracja zakończyła się już po czterech miesiącach. Była krótsza, niż zakładaliśmy, bo dawaliśmy sobie pół roku. Ale menedżerowi wcześniej udało się zorganizować nam koncerty w Polsce. Wracaliśmy wprawdzie idąc na przysłowiowy żywioł. Wszystko tu było palcem na wodzie pisane. Ale woleliśmy to, niż być malarzami pokojowymi.

- Opłacało się?
- Dosłownie na pewno nie… (śmiech). Po powrocie zagraliśmy kilka plenerowych koncertów, na których bawiło się po kilka tysięcy ludzi i… zarobiliśmy mniej, niż malując w Chicago. Ale takie są realia.

- Nowa płyta ma tytuł "9". To dlatego, że to wasz dziewiąty album?
- Tak naprawdę na tej płycie są dwie istotne dla nas liczby: 9-tka w tytule i 11-tka, bo tyle jest piosenek na tym krążku. 9-tka w tytule rzeczywiście oznacza dziewiątą w historii zespołu płytę studyjną, a 11-tka - jedenasty krążek w ogóle. Ale to nie wszystko. Jeśli ktoś posłucha kilku piosenek z tej płyty nie trzymając się kolejności, to może uznać, że grają je różne zespoły. Nie bez powodu tak jest… To płyta, która jest podsumowaniem naszych dwudziestu jeden już lat na scenie. Miewaliśmy przez ten czas różne momenty - taki, jak z czasów płyty "Znamię" - z ostrą, mocną muzyką i taki z łagodnym zestawem nut, jak z krążka "Tu i teraz", "Londyn 8.15" czy "Ira". Na "9" są więc utwory różne, nawiązujące do każdego z tych okresów.

- Gracie w ten sposób na nosie ludziom, którzy was za to krytykowali?
- (śmiech) No cóż, nie będę komentować…

- Myślisz, że dzięki tej płycie wróci złoty czas IRY? Że będziecie znów, jak w latach dziewięćdziesiątych, grać supporty przed Aerosmith?
- Nie… Liczymy, że teraz role się odwrócą i to Aerosmith będzie grać supporty przed nami! (śmiech) W końcu jak marzyć to marzyć!

- Podobno po koncercie, na którym ich graliście przed nimi, Steve Tyler powiedział, że może kiedyś wasze role się odwrócą
- Prawda, tak mówił… Okazuje się nawet, że nas pamięta. Znajomy ma brata, który pracował przy technice jakiegoś festiwalu, na którym grało Aerosmith. Ktoś go wtedy przedstawiał Tylerowi jako chłopaka z Polski. I Tyler zaczął wspominać, że kiedy grali w Polsce, to support przed nimi grał zespół, który nazywa się IRA. Zapytał, czy jeszcze gramy, i kazał nas pozdrowić.

- Pamiętasz, że w roku 1988 w Opolu dostałeś tytuł "młodego adepta sztuki estradowej", a w 1994 zostałeś symbolem seksu?
- Ten pierwszy tytuł bardzo pomógł mi i zespołowi. Dzięki niemu uwierzyliśmy w siebie i w to co robimy. A ten drugi to był po prostu żart. Ale niewielu to wiedziało, niewielu się zorientowało… (śmiech).

- Nie połechtał Twojej męskiej próżności…
- Nie… (śmiech) Nie uważam się i nie uważałem nigdy za symbol seksu. To była dla nie wręcz lekko żenująca sytuacja. Powtarzam - to był i pozostanie żart. Znaczenie dla nas mają te oceny, które odnoszą się do naszej twórczości. Jeśli na przykład Mick Jagger mówi w jednym z wywiadów, a powiedział tak kiedyś, że jesteśmy najbardziej po amerykańsku grającą kapelą w tym kraju, to jestem z tego powodu szczęśliwym człowiekiem.

- A propos muzycznych idoli - podobno słuchasz Hanki Ordonówny i Eugeniusza Bodo. To też żart? Mało pasują do image rockmana…
- Nie, to nie jest żart. Tacy artyści jak Eugeniusz Bodo, Adam Aston, Albert Harris, Tadeusz Faliszewski, Vera Gran czy Hanka Ordonówna w dwudziestoleciu międzywojennym byli rock'n'rollowcami swoich czasów. Uwielbiały ich tłumy! Nagrali masę piosenek, a niestety całej masy nienagranych nie znamy. Tymczasem to jest nasza historia - tego kraju, tego narodu i polskiej muzyki. W Stanach wszyscy wiedzą, kto to był Frank Sinatra czy Luis Armstrong. My dorobku swojej kultury nie szanujemy. Jesteśmy taki narodem sroczek. Skaczemy na to, co błyszczy i jest zza granicy. Jak coś nie jest polskie, to z zasady jest dobre. A guzik prawda.

b>- Kilka lat temu miałeś operację tarczycy. Przed nią wiadomo było, że istnieje zagrożenie dla Twoich strun głosowych. Po niej okazało się, że nie było jedyne. Reanimowano Cię na stole operacyjnym. Masz poczucie, że dostałeś drugą szansę?
- Na pewno to mnie zmieniło. Staram się w większym stopniu realizować siebie i swoje pomysły. Jak tego nie zrobię, to czuję, że coś tracę. Jeśli mam pomysł, to nie mogę go odkładać. Może się przecież zdarzyć, że potem mnie nie będzie. I kto to za mnie zrobi?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska