Jak Domaszowice zagłosowały w 104 procentach...

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
Zenon Kotarski wygrał w II turze różnicą 56 głosów, a w spisie wyborczym znalazło się nagle co najmniej dwa razy tyle osób, które faktycznie w naszej gminie nie mieszkają.
Zenon Kotarski wygrał w II turze różnicą 56 głosów, a w spisie wyborczym znalazło się nagle co najmniej dwa razy tyle osób, które faktycznie w naszej gminie nie mieszkają. archiwum
W Domaszowicach podczas ostatnich wyborów głosowali również mieszkańcy Namysłowa, Oławy, Wołczyna, a nawet Opola. - Dlatego nasz kandydat nie miał szans wygrać - żali się opozycja.

Przed ostatnimi wyborami

Przed ostatnimi wyborami

gwałtownie wzrosło zainteresowanie udziałem w wyborach na terenie gminy Domaszowice. Dla takich osób, które faktycznie są mieszkańcami, ale nie mają stałego meldunku, prawo przewiduje specjalną procedurę tzw. zielonych kart, które są uzupełnieniem dla stałego rejestru wyborców. Przez poprzednie 13 lat z takiej możliwości dopisania się do rejestru skorzystało tylko 14 osób, tymczasem od sierpnia do listopada 2014 roku wójt Domaszowic wydał aż 40 takich decyzji. Dużą część bez sprawdzenia, czy wyborcy faktycznie zamieszkują na terenie gminy.

Członkowie komisji wyborczych i mężowie zaufania przecierali oczy ze zdumienia, kiedy w niedzielę 30 listopada do lokali wchodzili obcy ludzie.

- Patrzę, a tu znajomy, o którym wiem, że nie jest z Domaszowic tylko z Namysłowa, ale za to jest skoligacony z wójtem - opowiada Tomasz Surowiec, który zasiadał w komisji wyborczej w stolicy gminy. - Kiedy zapytałem go, co tu robi, tylko spuścił oczy. Takich przypadków musiało być więcej już w I turze, ale wtedy było dużo zamieszania z kartami i czterema listami, które trzeba było wydawać, więc nie było okazji, żeby dokładnie przypatrywać się głosującym.

Domaszowicami wójt Zenon Kotarski rządzi od 30 lat, z jedną, czteroletnią przerwą na początku lat 90. Odkąd obowiązują bezpośrednie wybory wójtów, wygrywał dość łatwo, bo jego SLD(a wcześniej PZPR) zawsze miało tu bardzo szerokie poparcie.

- My tu od lat żyjemy jak w socrealistycznym skansenie - wspominał już 10 lat temu w rozmowie z nto Zbigniew Jachym, solidarnościowy wójt w latach 1990-94. - Za komuny, kiedy chwalił nas Jaruzelski, w okolicznych gminach mówili na nas "tumanowice". A po barach żartowali, że na 100 mieszkańców 104 jest w PZPR.

Po 1989 roku niewiele się zmieniło, a domaszowickie struktury Sojuszu były najliczniejsze w województwie. Gmina liczyła się w Sojuszu do tego stopnia, że to właśnie do tutejszego koła należała "lwica lewicy" Aleksandra Jakubowska.

Pozycja Kotarskiego zaczęła się chwiać w momencie, kiedy Polska weszła do Unii, a do gmin ruszył szeroki strumień euro. Ludzie zaczęli dostrzegać, że ich Domaszowice na tle sąsiadów wypadają coraz gorzej. A kiedy ogólnopolskie notowania lewicy zaczęły lecieć na łeb, na szyję, zwycięstwo wójta już nie było tak pewne.
Cztery lata temu jego jedynym rywalem trzeci raz z rzędu był Andrzej Michta z PSL, już wtedy było bardzo blisko do sensacji. Kotarski zdobył 1079 głosów, a ludowca poparło 1005 wyborców.

- To było poważne ostrzeżenie dla Zenka. Tym bardziej że w sąsiednim Świerczowie poległ jego kolega, również wieloletni szef gminy Andrzej Gosławski - mówi nam jeden z działaczy lewicy. - I chyba wziął sobie to ostrzeżenie do serca.
16 listopada o fotel szefa gminy ubiegało się czworo kandydatów. Wygrał Kotarski, ale do II tury weszła też Urszula Medyk (PiS), która zdobyła zaledwie 150 głosów mniej.

- Po tym, co się stało 30 listopada, twierdzę, że mogliśmy wygrać z rywalem, ale nie byliśmy w stanie wygrać z wyborczą manipulacją - nie owija w bawełnę Zbigniew Jachym, świeżo wybrany radny PiS i były wójt.

Pierwsze sygnały o nowych wyborcach zaczęły spływać do sztabu PiS jeszcze w trakcie głosowania. Kiedy zwolennicy Urszuli Medyk zaczęli je zliczać i porównywać z różnicą w wyborczym wyniku, nie kryli swojego oburzenia.

- Kotarski wygrał 56 głosami, a według naszych szacunków, głosowało co najmniej 100 osób, które nie powinny znajdować się w spisie wyborców. Ludzie na wsiach znają się i wiedzą, czy ktoś u nich po sąsiedzku mieszka. A tu nagle dowiadywali się, że pod takim a takim numerem domu w spisie jest całkiem obca osoba - relacjonuje radny Jachym. - Tak się składa, że znajomych i rodziny meldowali u siebie głównie pracownicy urzędu gminy czy dyrektorzy placówek podlegli wójtowi. Sam wójt zameldował u siebie dwie osoby z rodziny.
Jak podkreśla Jachym, to właśnie wójt Kotarski miał zyskać na tych nowych wyborcach, a ponieważ wygrał minimalną liczbą głosów, więc jest podstawa do unieważnienia głosowania.

- Ja mogę podać niejeden taki przykład - mówi Zdzisław Pukała, członek komisji ze Strzelec. - Dawny sąsiad od co najmniej pięciu lat mieszka w sąsiedniej gminie, a tu widzę, że nagle przyjeżdża głosować. Już nie mówiąc o całkiem obcych osobach, które znalazły się na listach - ewidentnie ktoś je dopisał. W I turze w naszym obwodzie uprawnionych do głosowania było 599 osób, a dwa tygodnie później już 614!

- Taka sama sytuacja była w obwodzie w Domaszowicach - dodaje Tomasz Surowiec. - Między turami liczba uprawnionych wzrosła o 11 osób.

- U mnie w Polkowskiem członkiem komisji była pracownica gminy, która od kilku lat już tu nie mieszka, bo wyszła za mąż i przeprowadziła się do miasta. Ale i tak zagłosowała! - podaje kolejny przykład Krystyna Kasprzycka. - Inny przypadek: mężczyzna mieszka tylko z mamą, a dodatkowo na czas wyborów domeldowuje jeszcze pięć osób ze swojej rodziny spoza gminy, To są pewne informacje, bo mieszkam w tej miejscowości 10 lat i mogę potwierdzić, kto mieszka, a kto nie.

Według Jachyma, który wniósł protest wyborczy do sądu, były dwie metody na zdobycie dodatkowego poparcia. Pierwsza: do głosowania zachęcano wszystkich, którzy faktycznie od dawna już nie mieszkali na terenie gminy, ale formalnie pozostawali tu zameldowani i znaleźli się w spisie wyborczym. I druga, wymagająca więcej zachodu: do rejestru wyborców prowadzonego w urzędzie gminy dopisywano ludzi, najczęściej wcześniej ich meldując na pobyt czasowy.

Doszło do naruszeń

- Ale zgodnie z kodeksem wyborczym rejestr wyborców obejmuje tylko osoby, które faktycznie stale zamieszkują obszar gminy i przepisy precyzują, że rozumie się przez to stały pobyt pod wymienionym adresem - przypomina autor protestu. - Meldunek ma tu drugorzędne znaczenie i nie jest nawet konieczny, by kogoś dopisać do rejestru. Liczy się fakt zamieszkiwania, który można potwierdzić, pokazując np. rachunki za wodę, opłatę za śmieci czy otrzymując zaświadczenie od sołtysa.
Informacje o dopisywaniu ludzi do rejestru zbadał komisarz wyborczy, który zarządził kontrolę w domaszowickim urzędzie gminy.

- Kontrola wykazała, że doszło do naruszeń przepisów przez wójta, który ma obowiązek sprawdzenia, czy wnioskujący o dopisanie do rejestru zamieszkuje na terenie gminy z zamiarem pobytu stałego. A więc czy tu mieszka, przyjmuje gości, śpi, spożywa posiłki - mówi Tomasz Szczepański, radca prawny z opolskiej delegatury Krajowego Biura Wyborczego. - Tymczasem wójt wydawał decyzje, nie przeprowadzając postępowania wyjaśniającego.

Wątpliwości kontrolerów wzbudził też sposób doręczania decyzji. Otóż zwyczajowo trafia ona do zainteresowanych pocztą. Ale przed listopadowymi wyborami nikt ich nie wysyłał, tylko urzędnik miał je wręczać zainteresowanym osobiście. Czy w ogóle je wręczał? Żeby to potwierdzić, trzeba by było zbadać nieczytelne podpisy potwierdzające odbiór pism.

Dla opozycji to dodatkowy argument na potwierdzenie tezy o manipulacji: - Nie mogli wysyłać decyzji pocztą, bo nie miałby ich kto odebrać, przecież to były fikcyjne pobyty - mówią przeciwnicy wójta.

Jakby tego było mało, wątpliwości dotyczą prawa do głosowania samych gminnych urzędników. W wyborach wzięła udział np. urzędniczka zajmująca się ewidencją ludności i spisem wyborczym. Tymczasem, co zeznała też przed sądem, od wakacji nie mieszka już w Domaszowicach, ale wraz z mężem właśnie tutaj głosowali.
Podobnie miało być z sekretarzem gminy Alicją Piasecką. - Przecież ta pani dojeżdża do pracy z powiatu kluczborskiego a głosowała u nas! - podkreśla Jachym.
- Od półtora roku mieszkam u syna na terenie gminy Domaszowice - przekonuje jednak pani sekretarz. - Do swojego domu dojeżdżam tylko przeglądnąć, czy wszystko jest w porządku, a śpię i mieszkam u syna, któremu pomagam, bo często wyjeżdża w delegacje. I jestem tam zameldowana od początku października lub od września - dokładnie nie pamiętam.

- To nie jest prawda - przekonuje Zdzisław Pukała. - To, że się odwiedza syna, to nie znaczy, że tam się mieszka. Może po godz. 15 na chwilę tam wstąpi, ale potem wraca do swojego domu.

Wójt Zenon Kotarski o wyborach nie rozmawia. - Dopóki sąd nie wyda orzeczenia, nie chcę na ten temat dywagować - tłumaczy szef gminy. - Nie chciałbym, żeby coś, co powiem, było potem wykorzystane przeciwko mnie.
Sprawa jest poważna, bo jeśli potwierdzi się, że miały miejsce nieprawidłowości lub nadużycia, urzędnikom może grozić odpowiedzialność karna.

Te wszystkie wątpliwości i przedstawiane dowody będzie musiał zbadać sąd. Zbigniew Jachym przedłożył mu listę ponad 50 osób, które zdaniem autora protestu nie miały prawa głosować, z kolei komisarz wyborczy złożył wniosek o przesłuchanie w charakterze świadków 21 wyborców i kilku sołtysów.

- Dotąd nie mieliśmy dostępu do spisu wyborców - gmina odmówiła nam jego udostępnienia, więc nie byliśmy w stanie wyłapać wszystkich przypadków - podkreśla Jachym. - Teraz, kiedy spis znajdzie się w aktach sprawy, będziemy mogli dołożyć kolejne nazwiska.

To może być kluczowe dla ostatecznego rozstrzygnięcia, bo jeżeli protestujący nie udowodnią, że głosowało więcej niż 56 nieuprawnionych osób, trudno będzie liczyć na unieważnienie wyborów.

Tutaj ustrój się nie zmienił

Nie wiadomo też, jak sąd podejdzie do osób, które są od lat zameldowane na stałe w Domaszowicach, ale mieszkają już w innych gminach i tylko przyjeżdżają głosować. To jest powszechne zjawisko w Polsce, bo ludzie nie chcą tracić meldunku np. w swoim rodzinnym domu albo nawet nie mają możliwości zameldować się na stałe w wynajmowanym mieszkaniu w dużym mieście, gdzie faktycznie zamieszkują, pracują i żyją. Urzędnicy wyborczy potwierdzają: jest luka w prawie, która nie pozwala nikogo wykreślić ze stałego rejestru wyborców.

Niezależnie od rozstrzygnięcia sądowego opozycja w Domaszowicach ma już powody do zadowolenia, bo pierwszy raz ktoś tak głośno zaprotestował przeciwko stosowanym praktykom.

- Tu zwyczajnie chodzi o wolność - mówi Krystyna Kasprzycka. - Jesteśmy w głębokiej opozycji i z całej wioski ja jedna wyłamałam się, żeby w miarę jawnie działać. A jak mówi mój wujek, Polkowskie to ostatni bastion komunizmu i decydując się na krytykę, narażam się większości wsi. Ale nie mogliśmy już dłużej milczeć i musimy spróbować zmienić ten ustrój.
Pani Krystyna, kiedy zamieszkała tu przed 10 laty, poczuła się jakby w innym świecie: - Wygląda to tak, że komunizm w całym kraju skończył się w 1989 roku, a tutaj ciągle ma się dobrze. W Domaszowicach, żeby jakoś żyć, trzeba wszystko załatwiać z panem wójtem. Chcemy to zmienić.
Bo tu zwykli mieszkańcy czują się uzależnieni od władzy.

- Przede wszystkim chodzi o pracę - zaznacza Zygmunt Grześkowicz, radny z Włoch. - Na przykład ośmiu radnych, którzy popierają wójta w tej kadencji, jest pośrednio jakoś uzależnionych od niego i oni boją się o robotę dla siebie czy swoich bliskich.

- Nawet ta rekordowa frekwencja - przypomina Pukała - wynika z takiej specyficznej dyscypliny: jak nie będziecie na głosowaniu, to sobie zapamiętamy. A ludzie wiedzą, że władza ma wgląd w listy wyborców biorących udział w wyborach i boją się odmówić głosowania. A ludziom wiele nie trzeba, żeby w coś uwierzyć. Słyszałem np. od starszej osoby: "muszę iść zagłosować, bo oni mają wszystkie głosy wyliczone, będą wiedzieli, na kogo zagłosowałem, i musi się zgadzać".

- Można powiedzieć, że u nas frekwencja była 100-procentowa, bo jeśli odliczyć osoby, które są za granicą, i te, które nie mogą pójść do urn, bo są chore i niedołężne - to głosowali wszyscy pozostali - śmieją się opozycjoniści, ale poważnie już dodają, że nie ma to wiele wspólnego z dobrze pojętym społeczeństwem obywatelskim.

- I dlatego trzeba w końcu się postawić - mówi Jachym, dokładając cytat z Gorbaczowa: - Bo jeśli nie my, to kto? Jeżeli nie teraz, to kiedy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska