Jak Krzak z Krzakiem

Zbigniew Górniak

Do Warszawy przyjechał Georg Bush-junior, prezydent Ameryki, a w swym przemówieniu podkreślał, jak bardzo zależy mu na wolnej Europie. Pamiętam, gdy Warszawę wizytował jego ojciec, też George, i też Bush. To było 12 lat temu, a Europa - przynajmniej ta jej część, w której leży Warszawa - była nie do końca jeszcze wolna. Stałem wtedy, w mundurze podchorążego, pośród tłumu na Krakowskim Przedmieściu i ten tłum skandował: "Prezydenta - nie agenta!". Słowo agent nie odnosiło się rzecz jasna do Busha-seniora, lecz do przyjmującego go w roli polskiej głowy państwa generała Jaruzelskiego. Warszawa gorączkowała wtedy politycznie. Po ulicach biegali licealiści o wyglądzie powstańców styczniowych i sprzedawali z ręki "Gazetę Wyborczą", która wtedy była jeszcze normalna. A moi mundurowi przełożeni wypuszczali mnie co rusz na przepustki, bo nie mieli czasu wymyślić mi żadnego sensownego zajęcia, gdyż zajęci byli oglądaniem na wideo podbijających właśnie polski rynek pirackich pornosów.
A potem w Polsce ucukrowała się demokracja: ustrojstwo przewrotne i mało rozsądne. Wskutek czego dziś ten, o którym tłum skandował, że jest agentem, uchodzi w oczach tegoż tłumu i wspomnianej "Gazety Wyborczej" nieomal za męża opatrznościowego narodu polskiego. Zaś syn tego, którego 12 lat temu fetowała stolica, jest piórem amerykańskiego korespondenta "Wyborczej" ociosywany na prostaka z Teksasu, krwiożercę i obsesjonata wszystkiego, co kojarzy się ze wstecznictwem i prawicą. W ten sposób obrabiano zadek chyba tylko prezydentowi Reaganowi - na łamach nieocenionej i niezapomnianej "Trybuny Ludu". Ale takie to już powaby demokracji - systemu, w którym zapach kiełbasy (wyborczej - z cudzysłowem i bez) potrafi zablokować funkcje pamięci i logicznego myślenia.
Bush to po angielsku znaczy - krzak. Jak pamiętamy z polskiej sceny politycznej, była to ksywka Mariana Krzaklewskiego. Krzak miał być "tak", ale zrobiło się "nie". Teraz pan Krzaklewski powinien wykorzystać wizytę Busha i wyjęczeć u niego piętnastominutowe choćby korepetycje na temat tego, jak ma wyglądać i formułować swe poglądy prawdziwa prawica. Polska prawica tak ma się bowiem do amerykańskiej i do pojęcia prawicy w ogóle, jak papuga do orła. Skrzeczy, macha skrzydłami, sadzi pod siebie kupy i jedyne, co potrafi upolować, to ziarenka w radach nadzorczych spółek skarbu państwa. Ba, ale czy pan Krzaklewski i jego prawicowe otoczenie chcieliby kogoś posłuchać w swej dumie bezzasadnej? Oni wiedzą lepiej! Jeśli mówią: polityka prorodzinna, to wcale nie mają na myśli likwidacji podatku od spadku, lecz jednorazowy ochłap dla wielodzietnych, wyrwany z budżetu kosztem wzrostu inflacji. Jeżeli mówią: wolność gospodarcza, to wcale nie chcą likwidacji ograniczeń, lecz wręcz przeciwnie. Jeżeli mówią: niższe podatki, to jakoś zawsze je podwyższają.
I tylko pacierze jako tako im wychodzą. Ale, zdaje się, te potrafi klepać bez zająknięcia nawet postkomunista Józef Oleksy. A że ma gębę poczciwego przeora, nawet bardziej mu z nimi do twarzy. Wygląda więc na to, że polska prawica po raz kolejny zmarnowała swą szansę - tym razem na korepetycje u prawicowego prezydenta najsilniejszego i najbardziej wolnego kraju świata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska