Jak ksiądz Kazimierz Słupski uratował małego Adolfa, a Żydówkę przebrał za zakonnicę

Mirosław Dragon
Mirosław Dragon
Ks. Kazimierz Słupski został uhonorowany tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Medal trzyma jego siostrzeniec Jan Konarski. W kółku po lewej ksiądz Słupski, po prawej uratowany przez niego Adolf Korngut.
Ks. Kazimierz Słupski został uhonorowany tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Medal trzyma jego siostrzeniec Jan Konarski. W kółku po lewej ksiądz Słupski, po prawej uratowany przez niego Adolf Korngut. Archiwum rodzinne
Minęło 5 lat od chwili, kiedy ks. Kazimierz Słupski został uhonorowany pośmiertnie przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie słynnym medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Uratował przed śmiercią m.in. Adolfa Kornguta, dyrektora I LO w Kluczborku. Dzisiaj obaj spoczywają na cmentarzu komunalnym w Kluczborku.

Tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata księdzu Kazimierzowi Słupskiemu (1909-1985) nadano 25 lat po jego śmierci. Jego nazwisko zostało wyryte na tablicy w Ogrodzie Sprawiedliwych w Jerozolimie.

Nadanie tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata księdzu Słupskiemu tyle lat po jego śmierci jest zasługą jego siostrzeńca Jana Konarskiego, dzisiaj już emeryta.

- Przez długi czas pisałem listy wszędzie: do ambasady Izraela, do Jerozolimy, żeby uhonorować księdza Słupskiego - mówi Jan Konarski. - Pamiętam, jak przyjeżdżał do nas w odwiedziny, w wytartej sutannie, ze zniszczoną teczką. Pamiętam, jak przeżywał antysemicką nagonkę w 1968 r. Zmarł tragicznie w 1985 roku: w Poznaniu potrącił go samochód, po miesiącu zmarł w szpitalu.

Listy emeryta z Kluczborka przyniosły skutek. Sprawą zajął się Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu Yad Vashem w Jerozolimie. Żeby nadać tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, trzeba jednak okazać dowód na pomaganie Żydom w czasie II wojny światowej.

Jak to udowodnić, kiedy zarówno ksiądz Słupski, jak i uratowane przez niego osoby już od dawna nie żyją?

Na szczęście, Jan Konarski przypomniał sobie, że historię ks. Kazimierza Słupskiego spisał Władysław Bartoszewski w swojej książce „Ten jest z Ojczyzny mojej. Polacy z pomogą Żydom 1939-45”. To właśnie ta książka była podstawą do przyznania księdzu Słupskiemu tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata i medalu ze słynnym cytatem z Talmudu – „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat”.

Przy czym ksiądz Słupski uratował więcej niż jedno życie.

- Moja rodzina pochodzi z Kołodna Wielkiego na Kresach - mówi Jan Konarski. - Moja mama Katarzyna była siostrą księdza Słupskiego. Po wojnie zamieszkała z mężem w Gotartowie koło Kluczborka. Właśnie dlatego tutaj pochowaliśmy naszego wuja, który po wojnie był księdzem w Wielkopolsce.

Swoją bohaterską postawę Kazimierz Słupski pokazał jednak jeszcze na Kresach. Urodził się w 1909 r. W chwili wybuchu wojny miał więc 30 lat. Był już po święceniach kapłańskich. W czasie wojny był administratorem parafii Pużniki (powiat Buczacz koło Stanisławowa).

- Byłem naocznym świadkiem gehenny narodu żydowskiego na terenach naddniestrzańskich w czasie tzw. „akcji żydowskiej” - wspominał ks. Kazimierz Słupski. - Nie tylko bardzo współczułem Żydom, ale starałem się przychodzić im z pomocą, jak tylko mogłem, by ulżyć im w cierpieniu i niedoli.

W ramach nazywanej eufemistycznie „akcji żydowskiej” Niemcy wyłapywali wszystkich Żydów, żeby wysłać ich do obozów zagłady.

Żeby pomóc jak największej liczbie Żydów uratować życie, ksiądz Słupski nie tylko ukrywał ich na swojej plebanii, ale prosił też zaufanych parafian o przyjęcie zagrożonych osób pod swój dach.

Trzeba pamiętać, że w Polsce za ukrywanie Żydów Niemcy karali w czasie wojny śmiercią! Można było zostać zabitym nawet za podarowanie żydowskiemu dziecku kromki chleba.

15 października 1941 r. Hans Frank wydał rozporządzenie wprowadzające na terenie Generalnego Gubernatorstwa karę śmierci nie tylko dla Żydów, którzy opuścili bez zezwolenia teren getta, ale także dla Polaków udzielających im pomocy.

Wszelka pomoc świadczona Żydom przez ludność polską miała być karana śmiercią. Tak surowe konsekwencje Niemcy wprowadzili tylko w Polsce.

Księdza Słupskiego nie odstraszyło to od niesienia pomocy. Pomagał zresztą nie tylko Żydom, ale także polskim partyzantom.

Ksiądz Słupski: Inaczej nie mogłem postąpić

Kiedy w aptece w Buczaczu kupował lekarstwa dla partyzantów, poznał Rozalię Bauer, która byłą Żydówką. Wieści o niosącym pomoc księdzu pewnie rozniosły się po całym powiecie, skoro Rozalia Bauer wprost poprosiła go o pomoc w znalezieniu bezpiecznej kryjówki. Ksiądz rozpytywał zaufanych parafian, ale zanim zdążył znaleźć lokum, pewnej październikowej nocy obudziło go pukanie do drzwi plebanii.

Kiedy proboszcz Słupski uchylił drzwi, ujrzał Rozalię Bauer. Przerażona kobieta błagała o ukrycie jej. W Buczaczu SS-mani urządzili akcję, przeszukując domy w poszukiwaniu ukrywających się Żydów.

- Przyjąłem ją bez wahania. Inaczej nie mogłem postąpić - wyjaśniał ks. Kazimierz Słupski.

Rozalia Bauer ukrywała się na plebanii w Pużnikach niemal do końca wojny (dokładnie do wkroczenia Armii Czerwonej), w sumie ponad 3 lata!

Duchowny ukrywał kobietę bezinteresownie. Wielu Żydów musiało płacić za schronienie w polskich rodzinach, co zresztą nie dyskwalifikuje pomagających w procedurze przyznania tytułu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Pieniądze były przecież potrzebne na jedzenie i ubrania dla ukrywających się. A podczas wojny takie rzeczy można było kupić tylko na czarnym rynku, często za horrendalne ceny.

Żydzi sąsiadowali z Niemcami

Ukrywanie Żyda przez kilka lat było aktem prawdziwego heroizmu. Na księdza Słupskiego wysyłano donosy, że ukrywa Żydów... Na dodatek Niemcy zarekwirowali parter plebanii i urządzili tam szkołę oficerską! Po każdym donosie na plebanii robiono przeszukanie. Proboszcz wiedział, że znalezienie Rozalii Bauer na plebanii jest kwestią czasu. Wtedy wpadł na świetny pomysł.

- W najniebezpieczniejszych chwilach wychodziłem zagrożeniu naprzeciw - tłumaczył po wojnie Władysławowi Bartoszewskiemu.

Na plebanii mieszkały także zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Rodzinny Marii. Dla Rozalii Bauer uszyto zatem dodatkowy habit i kiedy robiło się gorąco, Żydówkę przebierano za zakonnicę.

Innym razem, kiedy niemieccy żołnierze zaczęli kontrolować również zakonnice, ksiądz Słupski przebrał Rozalię za kobietę ze wsi, dał jej miotłę i pod nosem Niemców zaprowadził ją do kościoła, który rzekomo przyszła posprzątać.

To był jednak już akt desperacji. Zrozpaczona Rozalia chciała dobrowolnie ujawnić się. Była przekonana, że Niemcy i tak ją znajdą, a do tego zabiją księdza za ukrywanie jej.

- Przypomniałem jej wtedy, że jestem narzędziem w ręku Bożym dla jej ocalenia - odparł proboszcz.

Nie tylko dobroć i ofiarność, ale także zachowanie zimnej krwi przez księdza Słupskiego były kluczowe dla ocalenia ukrywanych Żydów. Bo na plebanii ukrywających się osób było więcej.

Jednym z nich był dr Adolf Korngut, filolog klasyczny i nauczyciel gimnazjum w Buczaczu. Ukrywany był w małym pokoiku na piętrze tuż obok sypialni proboszcza.

Kiedy na plebanii Niemcy robili rewizję, Adolf Korngut schodził do przygotowanego pod schodami małego schronu. Mimo iż nikt nie odkrył jego kryjówki, i tak o mało nie zginął.

Pod jego pokoikiem na parterze swoją kwaterę urządził niemiecki major, który często się upijał. Pewnej nocy był tak pijany, że wyciągnął pistolet i zaczął strzelać w sufit. Kula przeszła przez sufit i łóżko, na którym spał Adolf Korngut! Na szczęście, przeszła obok ciała śpiącego pedagoga.

Na plebanię często przychodził też doktor Seifert, lekarz z Buczacza. Proboszcz znalazł mu schronienie u swoich parafian, w rodzinie Kretów. Plebania w Pużnikach była zresztą punktem pierwszej pomocy dla wielu Żydów.

- Przychodzili Żydzi z lasu, przychodziły też dzieci żydowskiej, ponieważ na plebanii siostry zakonne karmiły ich, dawały chleb na drogę, a Rozalia Bauer opatrywała im rany i dawała lekarstwa z naszej apteczki - opowiadał proboszcz.

Tere fere profesora Kornguta

Po wojnie ksiądz Słupski został proboszczem w Szamotułach, a potem w Ceradzu Kościelnym koło Poznania. Przebywał tam aż do emerytury. Zmarł po wypadku w 1985 roku, w wieku 76 lat. Został pochowany na cmentarzu komunalnym w Kluczborku.

Adolf Korngut po wojnie przeprowadził się do Kluczborka, gdzie był nauczycielem łaciny w Gimnazjum (później przekształconym w Liceum Ogólnokształcące). W latach 1959-1968 był nawet dyrektorem LO w Kluczborku. Zmarł w 1973 roku, w wieku 66 lat.

Adolf Korngut był bardzo wymagającym nauczycielem, ale przy tym obdarzonym poczuciem humoru. Pewnego dnia na lekcji łaciny kazał jednej z uczennic odmienić czasownik „fero”. Prawidłowa odpowiedź to: „fero, ferre, tuli, latum”.

Licealistka jednak orłem z łaciny nie była, więc stała jak słup soli. Profesor Korngut z szelmowskim uśmiechem podpowiedział jej: „Fero pochodzi od tere fere kuku, strzela baba z łuku!”.

Historyczne zdjęcia z I LO w Kluczborku

I LO w Kluczborku świętuje 75-lecie istnienia. Zobacz histor...

od 7 lat
Wideo

echodnia.eu W czerwcu wybory do Parlamentu Europejskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska