Jak mieszkają bezdomni

Redakcja
Krzysiek i Marek w polowym salonie.
Krzysiek i Marek w polowym salonie. Sławomir Mielnik
Gdy świeci słońce, gotują, piorą i śpią pod gołym niebem. Kiedy pada deszcz, rozbijają namiot. Twierdzą, że do szczęścia nic więcej im nie potrzeba.

Obozowisko założyli nad dawnym wyrobiskiem cementowni "Piast". Trzy rozlatujące się materace, stary zardzewiały grill oraz wózek dwukołowy, którym codziennie jeżdżą zbierać złom - to cały ich majątek.

Mają jeszcze jeden wózek. Taki większy i niższy. On służy im jako kanapa, na której mogą usiąść, pogadać, albo zapalić skręta, jeśli się poszczęści i nazbierają wystarczająco dużo petów, z których można wyskubać tytoń. Żyją tu we trójkę - kobieta i dwóch mężczyzn.

Mają wodę z pobliskiej kamionki, w której piorą i się kąpią oraz święty spokój, bo policja ani straż miejska nie zapuszczają się zbyt często w te rejony. - No, może jakaś mała flaszeczka na poprawienie humoru by się przydała - śmieją się.

- Jak jest ciepło, to śpimy pod chmurką. Wie pani, jak tu u nas jest przyjemnie? Woda szumi, ptaszki śpiewają, lepiej mamy niż niejeden na blokowisku - chwalą się. Co robią zimą? - No, jak jest minus dziesięć albo dwadzieścia, to pod gołym niebem się nie da - kręci głową Marek. - Ale mamy namiot - uśmiecha się szeroko Krzysiek, prezentując to, co pewnie jeszcze kilka lat temu było uzębieniem, i pokazuje wdeptaną w ziemię płachtę materiału, która faktycznie mogła być kiedyś namiotem. - Jak w trójkę w namiocie siądziemy, to i mrozy da się wytrzymać - mówią.

Krzysiek, pseudonim Kaskader, ma 60 lat

Ponad połowę życia spędził, tułając się po ulicach. - Kaskader, bo ja wariat jestem. Parę lat temu podpadłem gliniarzom. Nawet nie pamiętam, za co, ale zaczęli mnie gonić. No i prawie dopadli na tym moście, co na Bolko prowadzi - tłumaczy. - Z jednej strony psy, z drugiej psy i właściwie nie było gdzie uciekać. Ale patrzę, a tu Odrą barka płynie. No to ja, niewiele myśląc, skoczyłem z mostu. Dobrze, że wiozła miał, bo jakby to był złom, toby było po mnie.

Krzysiek wyciąga foliowy woreczek, w którym przechowuje kilkanaście petów: - Ludzie są coraz bardziej oszczędni. Fajki to praktycznie do samego filtra spalają, no i nie ma z czego tytoniu wyciągnąć - tłumaczy. Wydłubany tytoń układa na prowizorycznej bibułce. - Ta gazeta, w której pani pracuje, to na bibułki się nie nadaje, bo za gruba. Najlepsze to są te pisemka, co to je ci z kociej wiary rozdają. Papierek cieniutki, delikatniutki, bibułka z niego wychodzi pierwsza klasa.

Marek żyje na ulicy od 9 lat

Do Opola przyjechał spod Warszawy. Tu łatwiej się utrzymać. - W Warszawie bezdomnych jest dużo, to i konkurencja większa. Tutaj łatwiej przekonać ludzi, żeby wspomogli jakimś groszem.

Kiedyś miał mieszkanie, pracował. Wszystko posypało się, kiedy stracił pracę, później wyrzucili go z mieszkania, bo nie płacił czynszu. - Za co miałem płacić, jak o pracę trudno - pyta. Później, kiedy już wylądował na ulicy, próbował uczciwie pracować. No, może prawie uczciwie, bo na czarno. - Obiecali mi, że dostanę na godzinę 7 złotych. Przepracowałem cały dzień i dostałem 7 złotych. Za 10 godzin roboty.

Dlatego Krzysiek i Marek do pracy, takiej normalnej, gdzie trzeba robić po 8 godzin dziennie, nie pójdą. - Widzi pani, z czego żyjemy - mówi Marek i pokazuje dwukołowy wózek wypełniony pustymi puszkami po piwie. - Jak się je sprzeda, to zawsze parę groszy wpadnie. Nie ma tego dużo. No, może jakieś 30 zł na tydzień - wylicza. Tu przynajmniej każdy sobie jest szefem, wstaje kiedy chce, pracuje ile chce. A jak ma gorszy dzień, to nie wstaje.

Do opieki mają żal

Bo nie wspomaga ich finansowo. - Pewnie boją się, że jakby dali nam kasę, tobyśmy wszystko na flaszki przepuścili - śmieją się. - Dobrze, że chociaż puszki z jedzeniem dają. Może nie ma tego za dużo, ale można się najeść. Co nam więcej do szczęścia potrzeba? Słonko świeci, obok siedzi wspaniały kolega i jest dobrze - mówi Krzysiek, ale zaraz dodaje, że nie zawsze było tak kolorowo. - Już dwa razy mnie kumple ze sznurka odcinali. Bo ja mocno przejmujący się jestem. Jak mi ktoś nagada albo jak flaszki nie ma, to mi durne myśli do głowy przychodzą.

- A tam za tymi krzakami mamy łazienkę z sauną - wskazuje na gęste zarośla. - Tam się kąpiemy. Tylko dzisiaj, cholera, palacz chyba mordę zapił, bo wodę mamy zimną - śmieje się Kaskader.

Polana, na której żyją, ma kilkanaście metrów kwadratowych, ale wszystko ma tu swoje miejsce. Jest kuchnia, w której gotują, sypialnia z trzema materacami…

- Za potrzebą to się chodzi w krzaki, ale nie gdzieś tu w pobliżu. Na drugą stronę drogi trzeba pójść, bo przecież, my tu później jemy, gotujemy, śpimy... Przecież w smrodzie żyć nie będziemy. - My tam o higienę dbamy - zapewnia Marek. - Ubrania też się od czasu do czasu wypierze. Może proszkiem do prania nie pachną, ale da się wytrzymać - tłumaczy, pokazując na suszące się na gałęzi spodnie, koszulki i bluzy. Na ziemi leżą porozkładane płachty gazet. - To po to, żeby piachu na butach nie przynosić - mówi Marek. - To taka nasza wycieraczka. Piach zostaje na gazecie i nie nosi się do łóżka - wyjaśnia.

Gotują na starym, zardzewiałym grillu

- Komuś był niepotrzebny, a nam jeszcze całkiem nieźle służy - mówią. - Jak my sobie tu kolację upichcimy, to niejeden, co ma normalny dom, by się zdziwił. Niech pani kiedyś do nas wpadnie, tylko zapowie się wcześniej, to sama się pani przekona - zachęca Krzysiek.

- Kiełbasę mamy rzadko, bo poza tymi puszkami z opieki to możemy liczyć tylko na to, co uda się ze śmietnika wygrzebać. Wie pani, jak to jest, jak żarcie się nie rusza i nie ucieka z rusztu, to można piec - rechocze Krzysiek. - Jak się dobrze poszuka, to czasami można nawet jakiegoś owoca wyszperać. Bierze się wtedy na przykład takiego banana, płucze się go w jeziorze i już nadaje się do jedzenia - zapewnia Marek.

Najtrudniejszy pierwszy krok

Bezdomny zwykle kojarzy się z obdartym lumpem, śmierdzących wódką i potem. Bez wykształcenia i perspektyw na lepszą przyszłość. - Jak się wysłucha tych wszystkich historii, z którymi przychodzą do nas podopieczni, to zmienia się nastawienie - tłumaczy Elżbieta Urzędowska, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Osobom Bezdomnym i Uzależnionym w Opolu. - Mieliśmy na przykład alkoholiczkę, która sprzedała mieszkanie, przepiła wszystkie pieniądze i w końcu wylądowała w noclegowni. Później dowiedzieliśmy się, że wpadła w nałóg po tym, jak jej 9-letni syn zginął w wypadku. Po prostu nie poradziła sobie z tym nieszczęściem. Obwiniała się, że gdyby nie kazała iść synkowi tego dnia na basen, to nie wpadłby pod samochód. Aby stłumić poczucie winy, uciekła w alkohol. Nie miał jej kto pomóc, bo rodzina się odwróciła, i musiała szukać schronienia u nas - opowiada dyrektor. - Wiele osób, które u nas mieszkają, miało kiedyś szczęśliwe rodziny, ładne domy. Zdarzali się też biznesmeni, którym powinęła się noga i w jednej chwili splajtowali. Kiedy stracili majątek, żony od nich poodchodziły, dzieci zerwały wszelkie kontakty i zostali zupełnie sami - tłumaczy.

- Wie pani, do bezdomności można się przyzwyczaić bardzo łatwo - mówi Teresa Rojek, prezes koła bielickiego Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta (gm. Łambinowice). - Paradoksalnie ludzie, którzy żyją na ulicy, są wyjątkowo solidarni. Wystarczy, że pojawi się taki pogubiony człowiek na horyzoncie, a oni bardzo chętnie go przygarną. Podzielą się papierosem, poczęstują nalewką i już staje się jednym z nich. Najtrudniejszy jest pierwszy rok. Jeśli w tym czasie nie uda się wyrwać z bezdomności, to później jest już bardzo trudno narzucić sobie dawny rygor - tłumaczy.

- Bezdomnym łatwiej wyjść z tarapatów, kiedy mogą liczyć na wsparcie bliskiej osoby. Mieszkała u nas kiedyś 20-letnia dziewczyna, która powiedziała matce, że jest lesbijką. Po tym wyznaniu dziewczyna znalazła się na ulicy bez środków do życia. Później ktoś jej powiedział o noclegowni i tak trafiła do nas. W ośrodku próbowała popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły, ale na szczęście udało się ją odratować. Ten incydent wstrząsnął matką dziewczyny, nawiązała kontakt z córką i ona w końcu wyszła na prostą - mówi dyr. Urzędowska.

"Kaskader" deklaruje, że nie chce do końca życia mieszkać na kamionce. Dlatego złożył nawet wniosek w gminie o przyznanie mieszkania socjalnego. - Ale wie pani, jak to jest. W pierwszej kolejności muszą dać mieszkania matkom z dziećmi, no i ja tak czekam i czekam. Niby mówili, że w tym roku coś dla mnie będą mieli, ale pożyjemy, zobaczymy. Jak je dostanę, to będę Pana Boga po piętach całował. Tylko czy ja jeszcze będę potrafił żyć tak normalnie, nie na ulicy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska