Jak nie przepłacać za AC i OC

fot. Archiwum
fot. Archiwum
Obowiązkowa polisa na ubezpieczenie auta z firmy, która w reklamach pokazywała cierpiących agentów ubezpieczeniowych, kosztowałaby mnie nieco drożej niż ta, którą niedawno kupiłam u mojej agentki. A miało być dokładnie odwrotnie.

Auto mam od roku, a szczerze mówiąc, dopiero teraz uważniej zapoznałam się z zasadami ubezpieczania go.

Podpisując pierwszą polisę, zdałam się na profesjonalność poleconej agentki i interesowała mnie głównie cena - wiadomo, że bez zniżek za "wysługę lat" była wysoka. Nawet nie wiedziałam, że aż tak wysoka. Mimo że kupiłam samochód nie pierwszej młodości, musiałam zapłacić prawie 900 zł za samo OC. Tymczasem facet w reklamie firmy z samochodzikiem w pomarańczowym logo mówi, że za czteroletnie mondeo 1,8 jego OC i AC kosztuje 1085 zł. To nic, bo w reklamie u konkurencji 36-latek z Wrocławia za pakiet na skodę fabię 1,2 z 2005 r. płaci tylko 648 zł.

Tylko oni nie mówią, że mają 60 proc. zniżki. Jak się drugi raz uważnie obejrzy te reklamy w komputerze, to w trakcie pojawia się taki napis, ale czy tylko ja nie zwróciłam na niego uwagi, czy też właśnie o to chodziło.

Dzwonię po polisę do tej firmy, która teraz kusi mnie promocją - zamiast za 12 miesięcy zapłacę za 10.

Pani z infolinii pyta mnie o to, czego się spodziewałam, czyli wiek auta i mój, jak długo mam prawo jazdy, ale także, czy jestem mężatką, czy mam dziecko do lat 16, gdzie parkuję samochód w nocy, czy mam hak holowniczy i kartę kredytową.

Z tym hakiem to nie dopytałam, o co chodzi, ale za kartę dostanę zniżkę. To dziwne, bo w banku przy zaciąganiu kredytu taka karta działa raczej na niekorzyść klienta. Po kilkuminutowej rozmowie i podaniu wszystkich danych łącznie z numerem telefonu komórkowego pani podsumowuje mnie na ponad 900 zł. Gdybym skusiła się jeszcze na AC, to za pakiet zapłacę 1665 zł. Prawie tyle co teraz. I gdzie tu ta taniocha zachwalana w reklamie? Na koniec jeszcze pani deklaruje, że przypomni mi się z ofertą przed upływem ważności obecnej polisy. No tak, podałam jej przecież wcześniej numer komórki i e-mail. Tylko numeru domu i mieszkania nie spisała, więc raczej mnie nie odwiedzi. Za to kartkę na urodziny mogą przysłać, bo pytali też o datę urodzenia.

Trudno. Oddałam za darmo dane osobowe, ale moja agentka może raczej spać spokojnie. Przedkładam kontakt z nią, sympatyczną, ładną blondynką, do której mogę zadzwonić w każdej chwili, nad panią z infolinii znajdującej się nie wiadomo gdzie.
W dodatku z informacji, które podczas błyskawicznej rozmowy przekazała mi przedstawicielka ubezpieczyciela z pomarańczowym autkiem w logo, zapamiętałam niewiele. Pani - z głosu także bardzo miła - co drugie zdanie rzucała hasłami, które niewiele mi mówiły, np. 25-procentowy udział własny, który może zostać zniesiony. To zdążyłam zapisać. Co to jest oraz kiedy i gdzie może zostać zniesione? Pojęcia nie mam.

Sabina Halupczok, agentka ubezpieczeniowa, wyjaśnia mi, że ten udział własny to koszt, który musiałabym ponieść, naprawiając samochód z polisy AC. Dopiero teraz dociera do mnie, że to jedna czwarta. Zwariowali? Na forum internetowym jeden z właścicieli czterech kółek napisał, że kiedy już po podpisaniu umowy ubezpieczeniowej przeczytał ją, to włos zjeżył mu się na głowie. Dopiero kiedy zmienił firmę i polisę, odetchnął z ulgą. Okazuje się, że takich kruczków w polisie, które w razie wypadku mogą nas przyprawić o ból głowy, a może i wpędzić w kłopoty finansowe, jest wiele.

Sabina Halupczok mówi, że najważniejsze przy wyborze ubezpieczenia AC, aby nie mieć problemu z likwidacją szkody, są właśnie brak tego udziału własnego oraz uwzględnienie oryginalnych części do naszego samochodu.

- Bywa, że agenci proponują tańszy wariant kosztorysowy, ale może okazać sie, ze otrzymane odszkodowanie nie wystarczy na naprawienie auta. Dlatego lepiej mieć możliwość wyboru sposobu likwiadcji szkody, wykupując wariant serwisowy - sugeruje Sabina Halupczok.

Pytania konsultantki, które mnie zaskoczyły, agentki aż tak bardzo nie dziwią, bo okazuje się, że ubezpieczalnie ustalają przeróżne czynniki, które wpływają na cenę polisy. Na przykład mieszkający w dużym mieście płaci więcej, bo ma też więcej okazji do kolizji. Ubezpieczyciele nie ufają młodym kierowcom poniżej 25. roku życia i życzą sobie od nich wyższych składek. Za to poważają rodziców z dziećmi, nauczycieli, pielęgniarki, notariuszy i sędziów - ci w jednej z firm mogą liczyć na zniżki.

Inna punktuje marki samochodów: taniej policzy za renaulta, seata i skodę, drożej właścicielom audi i mercedesów. Zdziwić się mogą za to jeżdżący przez lata autami służbowymi, bo ich doświadczenie za kółkiem nie ma znaczenia, jeśli zdobywali je w samochodzie pracodawcy.
Jacek Drążek, zajmujący się likwidacją szkód w Auto-Lukoszek w Opolu, uważa, że ważne dla klienta wybierającego polisę jest także, żeby centrum likwidacji szkód tej firmy było na miejscu.

- Wtedy wiadomo, kto konkretnie zajmuje się naszą sprawą, z kim możemy porozmawiać i do kogo mieć pretensje - przekonuje. - W firmach, które nie mają takich centrów w Opolu, i to nie tylko tych sprzedających polisy direkt, trzeba załatwiać sprawy na odległość przez telefon i bywa, że za każdym razem wprowadzać w temat nową osobę. Dokumenty wysyłane faksami lub mailami giną. My czekamy na pieniądze, klient - na wyremontowane auto. I tak mija miesiąc, kiedy sprawę można by sprawnie załatwić w kilka dni. Kiepski przepływ informacji w ubezpieczalniach to największa nasza bolączka - dodaje Jacek Drążek.

Rekordzista ubezpieczyciel zalegał opolskiemu warsztatowi z zapłatą ponad rok, bo... likwidator się pomylił, wypełniając dokumenty. W tym czasie właściciel naprawionego samochodu przy dużym pechu mógł mieć już na swoim koncie kilka kolejnych kolizji. Do miesięcznych opóźnień w terminach płatności właściciele warsztatów prawie się już przyzwyczaili.

- Z przelewaniem przedpłat za wykonanie naprawy nie jest najgorzej, ale z rozliczeniem końcowym ubezpieczalnie rzadko kiedy mieszczą się w obowiązującym terminie - ocenia Katarzyna Steczyszyn z Auto-Lukoszek.

Jacek Drążek sugeruje też, żebyśmy, wybierając polisę, zwracali uwagę, czy firma wypłaci nam za każdą szkodę, bo niektóre ograniczają limity, np. od 1000 zł, i czy pakiet assistance to nie pic na wodę, bo możemy z niego skorzystać, jeśli auto rozkraczy nam się w odległości większej niż 50 km od domu.

Okazuje się, że skarg na nieprawidłowości w ubezpieczeniach komunikacyjnych jest najwięcej spośród tych, które docierają do rzecznika ubezpieczonych. W pierwszym półroczu na ubezpieczycieli skarżyło się ponad 2,5 tysiąca poszkodowanych, czyli ponad 60 proc. tych, którzy zwrócili się w tym czasie z prośbą o interwencję. - A to dlatego, że OC jest obowiązkowe - Krystyna Krawczyk, dyrektor biura rzecznika ubezpieczonych, ucina moje spekulacje, jakoby ubezpieczanie aut było dla klienta najbardziej ryzykowne. (Nawiasem mówiąc, choć wstyd się przyznać, nie wiedziałam, że w Polsce działa taka instytucja, i to od 15 lat!).
Polacy skarżyli się rzecznikowi przede wszystkim na pomniejszenie należnego odszkodowania, odmowę jego wypłacenia, odwlekanie wypłaty. Prosili też o interwencję, gdy okazało się, że muszą płacić podwójne OC, bo zapomnieli zrezygnować z dotychczasowej ubezpieczalni i ta przedłużyła im umowę automatycznie, a kupili już drugą w innym towarzystwie. Na pierwszym miejscu pod względem ilości skarg było PZU (prawie 1000), ale też trafia do niego najwięcej składek, bo aż 42 procent wszystkich (nie tylko komunikacyjnych).

Prawie 300 skarg dotyczyło Warty i Ergo Hestii, podczas gdy te towarzystwa mają niespełna 10 proc. udziału w rynku. W niechlubnej czołówce były Link4 (186 skarg, gdy trafia do niego nieco ponad 1 proc. składek) i Moje TU (211, udział w rynku - 1,6 proc.). Z tych ponad 2,5 tys. zgłoszonych skarg po interwencji rzecznika ubezpieczalnie załatwiły ponad 800 na korzyść konsumentów.

O polisach kupowanych za pośrednictwem internetu, czyli tych direkt, Krystyna Krawczyk z biura rzecznika ubezpieczonych mówi jednak krótko: ani lepsze, ani gorsze od tradycyjnych, po prostu inne. - Zdarzało się, że niektóre firmy sprzedające polisy on-line nie chciały szanować prawa konsumentów do odstąpienia od umowy bez podania przyczyn. Zasłaniały się zapisami ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych.

Tymczasem jak z każdego produktu sprzedawanego na odległość poza siedzibą możemy z niego zrezygnować w ciągu 30 dni od momentu zawarcia umowy - wyjaśnia Krystyna Krawczyk. Uspokoiła mnie, bo już zastanawiałam się, co zrobię, jeśli pani z infolinii, która przygotowywała mi ofertę, uzna, że zdecydowałam się ją kupić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska