Jak Niemcom się żyło w okresie PRL-u

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Wysiedlenia były swoistym aktem założycielskim powojennej polskiej polityki wobec Niemców.
Wysiedlenia były swoistym aktem założycielskim powojennej polskiej polityki wobec Niemców.
Stosunek władz komunistycznych do Niemców w Polsce pokażemy podczas międzynarodowej konferencji - mówi Sebastian Rosenbaum, historyk z IPN.

- Instytut Pamięci Narodowej, Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej oraz Polska Akademia Nauk organizują konferencję nt. “Władze komunistyczne wobec ludności niemieckiej w Polsce w latach 1945-1989" i - co jest ewenementem - szukają autorów referatów przez internet...
- Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Chodzi o to, by wychwycić tych prelegentów - historyków i badaczy, którzy jeszcze nie są powszechnie znani. Jeśli na konferencji obok nazwisk już znanych pojawią się nowe, to sympozjum tylko na tym zyska. Konferencja jest międzynarodowa i zaplanowana na listopad 2013 przy polsko-niemieckim “okrągłym stole". Przez dwa dni chcemy pokazać zarówno podstawy prawne, jak i pragmatykę postaw szeroko rozumianych władz komunistycznych wobec ludności niemieckiej.

- Co to znaczy szeroko rozumianych?
- Myślę zarówno o okupacyjnych władzach sowieckich, jak i o pojawiających się później władzach polskich. Wśród tematów już zgłoszonych pojawiają się kwestie sowieckich wytycznych wobec Niemców, deportacji z Górnego Śląska do ZSRR w ramach reparacji wojennych, demontażu infrastruktury przemysłowej itp.

- Jakie tematy z okresu po 1945 roku chcecie podjąć?
- Chcemy się zorientować, co się obecnie bada. Bo po okresie ożywienia w latach 90. XX wieku badania niemcoznawcze są w pewnym impasie.

- Można, pana zdaniem, powiedzieć, że Niemcy byli w okresie PRL-u prześladowani?
- Tak i to jest rzecz niewątpliwa. Ale trzeba pamiętać, że dla władz peerelowskich Niemiec był Niemcowi nierówny. Niemcy w Wałbrzyskiem i pod Szczecinem do pewnego momentu mogli oficjalnie mieszkać, a po “odwilży" października 1956 także zakładać swoje pisma, a i organizacje, byle były politycznie poprawne, czyli socjalistyczne. Ale trzeba też pamiętać, że zdecydowana większość Niemców została z Dolnego Śląska i okolic Szczecina po 1945 roku wysiedlona. Właśnie wysiedlenia są swoistym aktem założycielskim polityki powojennej wobec Niemców. Tych, którym udało się zostać władze, przynajmniej do czasu traktują jako Niemców. Inaczej było na Górnym Śląsku. Tu władze traktują tzw. ludność autochtoniczną jako Polaków, a mimo to spore skupiska Ślązaków postrzegają wówczas siebie jako Niemców. Choć ludność ta przeszła procedury weryfikacyjne.

- Niezbyt zresztą gęste, bo władze komunistyczne obecnością Polaków uzasadniały powojenny kształt polsko-niemieckiej granicy. Często znajomość pacierza po polsku wystarczała.
- Szczególnie w okręgu przemysłowym. Przemysł “klęknąłby", gdyby wszystkich - jak wtedy mówiono - autochtonów wysiedlono. Tu ciekawostka. Pojęcie autochtoni jest nadal używane tak, jakby było neutralne. A ono takie nie jest. W latach 40. i 50. było ono traktowane przez Górnoślązaków jako obraźliwe. Wtedy nawet partia komunistyczna przyznawała, że Ślązacy przyjmują ten termin boleśnie.

- Ślązakom zarzuca się czasem pewną schizofrenię. Zabiegali o weryfikację jako Polacy, a potem w domowym zaciszu - mimo niebezpieczeństwa podsłuchu - mówili i śpiewali po niemiecku...
- To nie była tylko śląska “schizofrenia". Podobnie działo się na Mazurach czy na Kaszubach. Społeczności pogranicza wybierają między różnymi opcjami narodowościowymi. Bywa że także w celach maskujących. Przy odrobinie empatii to poddawanie się weryfikacji jest w pełni zrozumiałe. Pragnienie, żeby nie dać się wypędzić i zachować gospodarstwo, jest ludzkie. Więc wiele osób o jednoznacznie niemieckiej tożsamości ewidentnie się w czasie weryfikacji maskowało. Ale i same zabiegi weryfikacyjne, wymuszające pewne deklaracje, były etycznie dość dwuznaczne. Ale konferencja nie ogranicza się jedynie do ludności na Śląsku. Interesują nas Niemcy, gdziekolwiek mieszkają - na Śląsku, na Mazurach czy w Łodzi.

- Co łączy te różne regiony? Chyba to, że język niemiecki w przestrzeni publicznej był wszędzie zabroniony?
- PRL nawet jeśli nie był wprost państwem totalitarnym, to miał swoje totalitarne ambicje. Chciał ukształtować człowieka na nowo według własnych ideologicznych matryc. Naciski wywierane na społeczeństwo dotyczy różnych grup, w tym religijnych albo narodowych, także Niemców. Konferencja nie zaczyna się od tezy: będziemy opisywać wyłącznie represje. Chcemy pokazać, że warunki i sytuacje się mieszały. Formalnie język niemiecki był w przestrzeni publicznej nieobecny. W rzeczywistości prywatnej się bronił.

- Sam to z dzieciństwa, czyli z początku lat 70. pamiętam. Ludzie wychodzą z kościoła po majowym i na placu kościelnym obecne są zarówno język polski, jak i - w niektórych rozmawiających grupkach - niemiecki.
- Mam ze swoich lat dziecięcych, o dekadę późniejszych podobne obserwacje. Chcemy pokazać sytuację Niemców w powojennej Polsce właśnie z perspektywy różnych doświadczeń. Autentycznych prześladowań, które miały miejsce, ale i poszukiwań jakiejś przestrzeni funkcjonowania. Jedną z nich był Kościół...

- Gdzie starsze osoby na Śląsku dość powszechnie spowiadały się po niemiecku...
- Mimo formalnego zakazu używania tego języka. Powtarzam, nie szukamy jednej ładnej frazy: Niemcy nie mogli się uczyć swojego języka, byli zwalczani. Koniec kropka. Chcemy zobaczyć całe bogactwo informacji. Cel sympozjum jest intelektualny, nie ideologiczny. Choć nie ma wątpliwości, że państwo komunistyczne konstytuowało się na fundamencie jednoznacznej antyniemieckości. Zwłaszcza przed rokiem 70. Odruch antyniemieckości był komunikatywny dla dużych grup społeczeństwa. Zwłaszcza mieszkańcy Polski centralnej pamiętali okupację niemiecką jako straszną, bo też ona taka była. Władze komunistyczne traktowały antyniemieckość jako ważny element swojej legitymizacji.
- I miało to odwracać uwagę m.in. od zbrodni sowieckich dokonanych na Polakach.
- O to chodziło, żeby zbrodnie kojarzyły się tylko z Niemcami. Sowieckich nie wolno było wspominać.

- Aż do lat 80. według oficjalnej doktryny żadnych Niemców w Polsce nie było. To też można uznać za formę dyskryminacji?
- Było to odczuwane boleśnie. Jednocześnie władza dobrze wiedziała, że ci Niemcy, szczególnie na Śląsku Opolskim, są obecni. Znajduje to odbicie m.in. w aktach Służby Bezpieczeństwa. Ale w przestrzeni publicznej tego się nie przyznaje. Z jednym wyjątkiem.

- Jaki to wyjątek?
- W październiku 1956 Komitet Wojewódzki partii w Opolu wykonał taki ruch, że może trzeba istnienie mniejszości zaakceptować. Ale szybko się z tego wycofano.

- Jak oceniać zjawisko wyjazdu do Niemiec. Na wyjazdy niektórym zezwalano, ale nierzadko zabierano dobytek itd.
- Fala wyjazdów rusza po 1956 roku z Górnego Śląska, gdzie rzekomo Niemców nie ma. Wielu wyjeżdżających wpisywało we wnioskach narodowość niemiecką. Przy okazji odbywało się charakterystyczne dla PRL zarządzanie przez chaos. Warunkiem wyjazdu było nierzadko przepisanie domu albo sprzedanie za bezcen milicjantowi czy innemu przedstawicielowi władzy. Ale i sytuacja wyjazdowa zmieniała się w okresie od 1956 do 1989 roku. Trzeba jednak przyznać, że nie wszyscy wyjeżdżający mieli tożsamość niemiecką.

- Władze bezpieczeństwa zdążyły jeszcze nieźle dokuczyć wielu założycielom struktur mniejszości. Znam osobiście przykłady wypchnięcia takich osób na emigrację między PRL-em a wolną Polską.
- Wynikało to z tego, że stara służba funkcjonowała nadal także wtedy, gdy rząd był już demokratyczny. Polityka państwa nie została zmieniona z dnia na dzień. SB nawet nasiliło działania. Także wymierzone w powstającą mniejszość. Tak jak je zaprogramowała partia komunistyczna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska