Jak orkiestron przerobić na basen i nakłonić widzów do stojącej owacji

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Na widok Białej Czarownicy i postaci zaludniających Narnię łatwo się poddać magii teatru. Inspiracją dla kostiumów były wybiegi haute couture.
Na widok Białej Czarownicy i postaci zaludniających Narnię łatwo się poddać magii teatru. Inspiracją dla kostiumów były wybiegi haute couture. Teatr Kochanowskiego
Trzeba wziąć trochę tafty, buraka i garść popiołu. Oświetlić żarówką w kuchennej tarce i dla efektu puścić odgłos pociągu od tyłu. Z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru piszemy, jak się go robi.

Międzynarodowy Dzień Teatru

Międzynarodowy Dzień Teatru

- święto uchwalone w 1961 roku na pamiątkę otwarcia Teatru Narodów w Paryżu, które miało miejsce 27 marca 1957 roku. Celem jest promocja i międzynarodowa wymiana informacji na temat teatru, uświadomienie opinii publicznej wagi sztuki i artystycznej kreacji w życiu codziennym, w celu wzmocnienia przyjaźni i więzi międzyludzkich. Tego dnia odbywają się specjalne spotkania, sympozja, przedstawienia teatralne itp. poświęcone znaczeniu i problemom teatru.

W przerwie "Opowieści z Narnii" wychodzący do foyer widzowie nie mogą się powstrzymać przed dotknięciem dekoracji. Dziecięcy zachwyt na widok kilkumetrowej wysokości biblioteki wypełnionej tysiącami książek udziela się nawet dorosłym. Każdy chce wiedzieć, jak to jest zrobione. A to klasyka teatralnej dekoracji - butaforia. Książki mają same grzbiety, lecz iluzja imponującego księgozbioru w podlondyńskiej rezydencji jest niesamowita. I o to w teatrze chodzi. Magazyn teatralnych rekwizytów to prawdziwe muzeum osobliwości. Współczesne dezodoranty sąsiadują z wytłoczonymi tortami, porcelanowe serwisy z atrapami półmisków i białą bronią, a stylowe świeczniki z telewizorami i świńskimi głowami. Czasem trafi się prawdziwy rarytas, jak mosiężny kandelabr - przedwojenny i prawdziwie pański, bo nim znalazł się w teatrze, wisiał w jakimś podopolskim pałacu. Ostatnio można było go zobaczyć w "Tajemnej ekstazie".

Kiedy na scenie pojawia się Biała Czarownica, nie tylko dzieciom zapiera dech w piersiach. Władczyni Narnii o 1, 5 metra przewyższa pozostałych bohaterów, a jej suknia to prawdziwe dzieło sztuki.

- Chciałam, żeby przywodziła na myśl zamarznięte kaskady wodospadu - mówi autorka kostiumów Joanna Jaśko-Sroka.

- Poszły na to kilometry materiału - dodaje Jarosław Piechowiak, kierownik techniczny "Kochanowskiego". Część spódnicy kostiumu to konstrukcja, po której stopniach wspina się grająca Białą Czarownicę Judyta Paradzińska. Równie fantastyczne jak suknia jest jej nakrycie głowy - diadem z lodowych sopli zrobiony z poskręcanych poliwęglanowych drutów. - Czasami wydaje się, że wizja scenografa jest nie do zrealizowania, ale potem siadam w domu nad rysunkiem, kombinuję, w końcu rozkładam materiał i pomysł sam wpada do głowy - mówi Irena Grund, kierowniczka damskiej pracowni krawieckiej. Najbardziej lubi szyć suknie stylowe. Jedną z jej ukochanych jest przecudna krynolina tytułowej bohaterki "Damy Kameliowej". Spódnica miała w dolnym obwodzie ponad 4 metry. Na suknię i tren poszło 10 metrów wspaniałego mieniącego się jedwabiu. Do skrojenia zwykłej sukienki wystarczy położyć materiał na stole i ciach. Przy krynolinie wyobraźnia jest ważniejsza od nożyczek.

Orędzie na Dzień Teatru

Orędzie na Dzień Teatru

Co roku 27 marca rozsyłane jest, tłumaczone na 22 języki, przesłanie od wybitnego człowieka teatru, zawierające jego przemyślenia na temat teatru i światowej harmonii. Pierwszą taką wiadomość wysłał w 1962 roku Jean Cocteau.
W 2015 roku autorem orędzia jest wybitny polski reżyser Krzysztof Warlikowski. Pisze on o dojmującym poczuciu "nieuchronnego końca świata jako modelu relacji międzyludzkich" i obowiązkach teatru jako najlepszego narzędzia do odkrywania tego, co ukryte.
"Teatr powinien zaglądać tam, gdzie patrzenie wzbronione, przekraczając mury i bariery" - wskazuje Warlikowski w swym liście.

Najstarszy, nieużywany już kostium w "Kochanowskim" to autentyczny XIX-wieczny żupan ręcznie haftowany srebrną nicią. Wisi wśród tysięcy kostiumów, które zakończyły swój sceniczny żywot i czekają, aż je zjedzą mole. Prawie 40 lat temu nieżyjący już Paweł Stelmach do "Snów Sindbada Żeglarza" robił barokowe peruki-giganty. Największa miała 80 centymetrów wysokości - w koafiurę wpięto realistyczny model dawnego żaglowca.

Barbara Kowzan, od 31 lat fryzjerka i charakteryzatorka w "Kochanowskim", kilka nocy nie spała po rozmowie z autorką kostiumów do "Narnii", obmyślając, jak zrobić przybrania głowy bohaterów tej fantastycznej krainy. - Urzeczywistnienie wizji artystycznej to jedno. Do tego musi być wygodnie i niedrogo - mówi. Na przykład Beata Wnęk-Malec nosi potężne bawole rogi. Powinny być nie tylko efektowne, ale też łatwe do zakładania, lekkie i bezpieczne, żeby aktorka ani sobie, ani kolegom nie zrobiła nimi krzywdy. Pani Barbara uformowała rogi z siatki do klatek na króliki, owinęła je gęstą siateczką i przymocowanymi do niej włosami.

Charakteryzatorski arsenał to dziesiątki słoiczków z kosmetykami, fryzjerskie dopinki, kalkomanie, fiolki ze sztuczną krwią. Gdyby to wszystko nagle zniknęło, pani Barbara i tak by sobie poradziła. - Żeby zrobić charakteryzację, wystarczy mi burak, trochę popiołu i garść mąki - zdradza.

Żarówka w kuchennej tarce

Teatr żyje w świetle. Historia widowisk nierozerwalnie jest związana z historią oświetlenia. Starożytni Grecy grali swoje przedstawienia od wschodu do zachodu słońca. Pierwsze oświetlenie sztuczne stanowiły pochodnie i łuczywa. Lampy gazowe zastosowano w 1804 w Londynie, a w Polsce prawie 40 lat później po raz pierwszy we Lwowie. Elektryczność w postaci światła łukowego zainstalowano w 1849 w Operze Paryskiej. Inscenizację teatralną zrewolucjonizowała... żarówka, pozwalając na uzyskiwanie efektów, które do tej pory były nieosiągalne. W sposób artystyczny, przemyślany pod kątem całościowej przestrzeni scenicznej, światła zaczęto używać dopiero w latach 80. XIX wieku. Teraz to już prawdziwa sztuka, wymagająca maestrii.

Grzegorz Cwalina, kompozytor i reżyser światła w Teatrze Kochanowskiego, zajmuje się nim od prawie 45 lat. Choć jest mistrzem w swej dziedzinie, wciąż zdarzają mu się senne koszmary, że lada moment ma się zacząć przedstawienie, a on nie jest w stanie ustawić reflektorów albo w teatrze brakuje zasilania. Światłem można wyczarować wszystko - słoneczną plażę, romantyczny wieczór, nieuchwytną atmosferę niepokoju. W "Kaliguli" Grzegorz Cwalina światłem stworzył nieprzeliczoną armię wojowników. Kilka manekinów odpowiednio podświetlonych dwudziestoma reflektorami parabolicznymi dało obraz o dużej głębi, ukazujący wielką ludzką masę.

Na Dużej Scenie Kochanowskiego jest 160 obwodów elektrycznych i tyle samo reflektorów. Kiedyś ustawienie każdego z nich trzeba było zapisać ręcznie. Nieraz brygadziści ślęczeli nad tym do późnej nocy. Teraz wszystko jest skomputeryzowane. Wystarczy jedno kliknięcie i każda scena zostaje zapisana, ale najpierw i tak każdy reflektor trzeba ustawić manualnie. Mimo postępu techniki wciąż niezastąpiona jest wyobraźnia. Pewien pomysłowy człowiek zamontował żarówkę w zwykłej tarce do warzyw. Na scenie użył 60 tak powstałych lampionów i za niesamowity efekt teatralny dostał nagrodę.

Samolot i trzęsienie ziemi

W teatrze nie ma rzeczy niemożliwych, a już na pewno nie dla Jarosława Piechowiaka (35 lat w "Kochanowskim", z tego prawie 20 w roli kierownika technicznego, odpowiedzialnego za produkcję każdego przedstawienia).

- Naszym zadaniem jest zawsze znalezienie najlepszego rozwiązania dla wizji twórcy - mówi Piechowiak. Do "Małego Księcia" potrzebny był samolot i prawdziwa maszyna stanęła na Dużej Scenie. Do "Opowieści Lasku Wiedeńskiego" trzeba było znaleźć prawdziwy amerykański krążownik szos. Ludzie z "Kochanowskiego" wytropili takie auto - oryginalnego buicka - u jednego z Opolan. Nawet na chodzie, ale cztery lata stało w wysokiej trawie. W teatrze doprowadzono je do błysku.

W "Zmierzchu bogów" Maja Kleczewska zapragnęła mieć największy żyrandol-gigant. Temu, co wymyśliła, nie podołałyby jednak teatralne wyciągi. Ten zamówiony u producenta takich dużych lamp był trochę skromniejszy, ale i tak robił imponujące wrażenie - miał 4, 2 metra wysokości i składał się z pięciu kręgów, a średnica największego wynosiła 2,8 metra. Ważył ponad ćwierć tony.

Wbrew pozorom znacznie trudniejsze wyzwanie postawił przed techniką Adam Sroka, gdy robił swoje "Dziady" (nagrodzone pierwszą w historii opolskiego teatru nagrodą Grand Prix na Opolskich Konfrontacjach Teatralnych). Scenografka wymyśliła sobie dziwne pojazdy, które budowano z elementów zbieranych po wszystkich złomowiskach regionu i rupieciarniach opolskich rolników. W teatrze mówią, że trudniejsze było tylko zdobycie zwykłych biustonoszy dla aktorek w czasach najgłębszego kryzysu lat 80.
Czasem najlepsze rozwiązanie jest tak proste i oczywiste, że realizatorom, przywykłym do trudności, nie od razu udaje się na nie wpaść. Maja Kleczewska we wspomnianych już "Opowieściach Lasku Wiedeńskiego" zaplanowała na scenie basen. Sporo się nad tym nagłowiono, zanim przyszło olśnienie - przecież basen jest, gotowy. Opolski teatr, mimo skończonych 40 lat, wciąż należy do najlepiej wyposażonych w kraju i oprócz gigantycznej obrotówki i całego systemu zapadni ma także fosę, zwaną też kanałem czy orkiestronem. Takie obniżone proscenium jest typowe w teatrach operowych, muzycznych - to zagłębienie poniżej poziomu sceny, w którym siedzi orkiestra. - Okazało się, że wystarczy wyłożyć fosę zgrzewaną folią, taką jak do ogródkowych oczek, i wypełnić wodą - mówi Jarosław Piechowiak. W basenie mieściły się ponad 3 tony wody. Dużo, ale i tak mniej, niż spłynęło na scenę podczas pamiętnej burzy w maju 2010, gdy uderzenie pioruna spowodowało zwarcie instalacji i uruchomienie przeciwpożarowej kurtyny wodnej. Teatralną maszynownię zalało wówczas 5 tysięcy litrów wody.

Odgłos płynącej wody czy padającego deszczu to jedne z najtrudniejszych do uzyskania w teatrze dźwięków. - Wydawałoby się, że nie ma nic prostszego - wystawić podczas ulewy mikrofon za okno i nagrać. Niestety, taki naturalny dźwięk wychodzi sztucznie - mówi szef akustyków, Ryszard Balcer (46 lat w teatrze).- Trzeba kręcić gałkami, dodawać trochę tonów wysokich, trochę niskich.

Teatralni akustycy korzystają z wydawanych na płytach gotowców. Teoretycznie można tam znaleźć wszystko - od ćwierkających ptaszków, przez dzwonki, po pioruny. - Pewnego razu potrzebne było trzęsienie ziemi, ale akurat takiego dźwięku w zasobach brakowało. Znalazłem jednak na taśmie odgłos wjeżdżającego na stację pociągu towarowego. Przesłuchałem, puściłem od tyłu i wyszło fantastyczne trzęsienie - śmieje się Ryszard Balcer.

Czasem jednak materia stawia opór albo płata figle. Pan Ryszard kiedyś zamiast dźwięku zatrzymywanej przez bohatera taksówki puścił ptaszki. W przedstawieniu Jerzego Jarockiego - znanego z surowości i wybuchowego temperamentu - w Starym Teatrze pewnego razu nawaliła aparatura. Zamiast odgłosu dzwonków publiczność usłyszała rozpaczliwe "dzyń, dzyń" wykrzyczane przez akustyka.

Aktor, aktor

Niezmienne zdziwienie "cywila": To pan/pani musi się tyle tekstu na pamięć nauczyć! Aleksandra Cwen uczy się tekstu nawet na siłowni, na bieżni. Ćwiczy zarazem ciało i umysł. Do sukcesu oprócz sprawnego ciała, pamięci i wrażliwości aktorowi wystarczy znajomość trzydziestu paru zasad.

- Kiedy upadnie egzemplarz sztuki, należy go natychmiast przydeptać, żeby nie położyć roli - mówi Leszek Malec. - Nie wolno zaszywać kostiumu na aktorze, bo mu się pamięć zaszyje - dodaje Grażyna Rogowska. - No, chyba że aktor trzyma w ustach nitkę, to uwalnia od uroku - uzupełnia Grażyna Misiorowska.

Szczęście przynosi znaleziony na scenie luźno leżący gwoździk. Aleksandra Cwen tak się ucieszyła, gdy Agnieszka Holland powierzyła jej rolę Anki w "Aktorach prowincjonalnych", że w emocjonalnym geście rozcięła sobie palec. I uradowała się jeszcze bardziej. - Bo krew na scenie to dobry znak - mówi.

Aktorki nie lubią zaglądających im do lusterka koleżanek - bo urodę "wypatrzą", albo talent odbiorą. Bardzo trzeba uważać z pudrem w garderobie - jego rozsypanie grozi zwolnieniem z teatru.
Zakazów jest mnóstwo - nie wolno gwizdać, jeść pestek dyni i słonecznika (sprowadza nędzę), wchodzić w prywatnym nakryciu głowy i butach na scenę. Nie można oddawać kwiatów otrzymanych po premierze ani brać zapłaty z góry. Na scenę należy wchodzić lewą nogą, natomiast goście odwiedzający aktora w garderobie powinni jej próg przestępować prawą.

Podczas prób dozwolone jest robienie na drutach, ale już pruć nie wolno absolutnie. Udana próba generalna to zły znak. Jeżeli aktor usłyszy przed premierą, że rola na pewno się uda - musi czym prędzej chwycić się za ucho. Natomiast opóźnienie premiery o 13 minut dobrze jej wróży.

Pecha przynosi otwieranie parasola na scenie. Atorzy boją się też pawich piór (Hanka Ordonówna z powodu pawiego pióra uciekła z garderoby i nigdy więcej nie wróciła do tego teatru) i trumny na scenie, co podobno zapowiada śmierć aktora lub zmianę dyrekcji. Jeśli natomiast zespół chciałby się pozbyć dyrektora, powinien mu sprezentować kryształ. Żółte lub zielone kostiumy nie są mile widziane. Natomiast dobrze jest, gdy aktor ma w kostiumie czerwoną nitkę, bo ta niezawodnie chroni przed wszelkimi urokami. Na ich odczynienie najlepsza podobno jest królicza łapka. Kiedyś przy jej pomocy nakładało się puder, każdy aktor miał swoją strzegł jej jak oka w głowie, bo utrata łapki była równoznaczna z utratą talentu.

Szczęście w teatrze przynosi garbus. Bardzo przesądny Arnold Szyfman (z uwagi na pawie pióra nigdy nie wystawił "Wesela"), założyciel Teatru Polskiego, zatrudnił w nim garbatego inspicjenta.

Przeklętą sztuką jest "Makbet", wymówienie w teatrze jej tytułu przynosi co najmniej pecha. Anglicy mówią na nią po prostu "play" albo "szkocka tragedia". Mają powody. W 1849 roku w Astor Place Opera House, gdzie grano "Makbeta", doszło do zamieszek, podczas których zginęło 31 osób. Prawdziwą serię nieszczęść pociągnęło za sobą wystawienie tego dramatu w 1937 rokut w Old Vic. Reżyser miał wypadek samochodowy, zginął jego pies. Laurence Olivier, gwiazda przedstawienia, stracił głos, gdy spadł na niego ciężar, a w wieczór premiery zmarł dyrektor teatru. Klątwa najwyraźniej nie dotyczy Opolan, bo z "Makbetem" w reżyserii Mai Kleczewskiej związane są największe triumfy Teatru Kochanowskiego, nagrody, znakomite recenzje i udział w światowych festiwalach, z występem na na scenie szekspirowskiego teatru "The Globe" na czele.

Kochana publisia

Świętej pamięci Bronisław Kassowski, znakomity aktor, przyznawał, że na widowni najbardziej nie lubi "żabiego oczka". To widz - np. znany aktor, reżyser lub krytyk teatralny - który peszy aktora. Dobry obyczaj nakazuje takim widzom siadanie powyżej czwartego rzędu.

Publiczność uzasadnia sens tego wszystkiego, co powyżej. Bez niej nie ma teatru. Jest pożądana, co nie oznacza, że zawsze da się ją kochać. Bywa nazywana mrówkami (gdy się wierci) lub szakalami (gdy widać, że czyha na każde potknięcie). Najgorsze jednak są marmurki (zwane też Powązkami, Rakowicami albo - jak u nas - Półwsią). To publiczność martwa, która nie reaguje na grę aktorów, patrzy tępym wzrokiem, nie śmieje się, nie klaszcze, tylko chrupie czipsy albo żuje gumę.

Takiej - nie tylko od święta - ludziom teatru nie życzymy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska