Jak pani dyrektor doiła bibliotekę w Gogolinie...

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Mariola K., była dyrektor biblioteki w Gogolinie, wiedziała, jak się zakamuflować. Według oficjalnych dokumentów była idealną szefową, która fundowała pracownicom bilety do teatru, wycieczki zagraniczne i obsypywała je nagrodami. W rzeczywistości bibliotekarki nie widziały tych dobrodziejstw na oczy. Przez 10 lat nikt nawet nie podejrzewał, że dzieje się tam coś złego, no bo niby co można przykombinować w bibliotece?

Bibliotekarki z Gogolina były w szoku, gdy dowiedziały się z oficjalnych dokumentów, w jakich luksusach pławiły się w ostatnich latach.

Audytor, który na zlecenie gminy przetrzepał w bibliotece wszystkie segregatory z rachunkami i umowami, pokazał im te papiery, żeby potwierdziły, które podpisy należą do nich, a które zostały sfałszowane. Okazało się, że tych prawdziwych nie było zbyt wiele.

- Gdyby te wszystkie nagrody były prawdą, to pewnie dzisiaj jeździłabym jakąś luksusową bryką albo zaliczyłabym kilka wakacji pod palmami - mówi pani Teresa, jedna z bibliotekarek. - Ale proszę nie pisać mojego nazwiska... Tu w Gogolinie wciąż są ludzie, którzy wierzą, że nasza była szefowa niczego nie ukradła. Bronią jej do upadłego, bo tak im zamieszała w głowach, a ja nie chcę być "opluwana" na ulicach.

Akcja jak z CBA

Do sądu w Strzelcach Opolskich trafił właśnie akt oskarżenia przeciwko Marioli K. Zawiera 1138 zarzutów związanych z masowym podrabianiem urzędowych dokumentów. Odkrycie wszystkich przekrętów zajęło śledczym trzy lata, a akta sprawy liczą aż 10 tomów. Policjanci podsumowali przekręty Marioli K.,na około 120 tys. złotych.

Żeby zrozumieć mechanizmy, jakie wykorzystywała przebiegła szefowa, trzeba się cofnąć o trzy i pół roku. Był styczeń 2010 r. Do gabinetu Marioli K. wszedł wtedy burmistrz Joachim Wojtala w towarzystwie audytora i strażników miejskich. Oznajmił jej, że "to koniec" i wręczył dyscyplinarkę. K. z kamienną twarzą przyjęła zwolnienie. Była mało rozmowna, zarzuciła płaszcz i wyszła. Nie pozbierała nawet swoich prywatnych rzeczy. Chwilę później burmistrz polecił zaplombować gabinet - podobnie jak robią to funkcjonariusze CBA po zatrzymaniu kogoś za korupcję. Zmieniono kod dostępu do alarmu w bibliotece, a pracownice dostały polecenie, żeby pozmieniać wszystkie hasła w komputerach. Gminni urzędnicy nie ufali wtedy Marioli K. do tego stopnia, że zamiast poprosić ją o oddanie kluczy, woleli wymienić w budynku wszystkie zamki. A i tak w dniu, gdy dostała dyscyplinarkę, dostępu do biblioteki bronili strażnicy.

- Obawialiśmy się, że wróci do biura, by zacierać ślady - tłumaczy burmistrz Joachim Wojtala. - Dlatego podjęliśmy najwyższe środki ostrożności. My musieliśmy mieć twarde dowody, że przywłaszczyła pieniądze, bo inaczej nikt by nam nie uwierzył. Ona w Gogolinie "błyszczała" przez wiele lat. Nagrody kolekcjonowała jak znaczki, cieszyła się ogromnym autorytetem. Dziś wiem, że to była tylko przykrywka dla tego, czym naprawdę się zajmowała.

Zlecenia, których nie było

To, że w bibliotece źle się dzieje, wykryła rutynowa kontrola, która ruszyła z końcem 2009 r. Uwagę urzędników zwrócił fakt, że wiele umów i rachunków podpisanych jest przez pracownice drukowanymi literami i to podobnym charakterem pisma. Gdy audytor wezwał Mariolę K., żeby wyjaśnić ten kuriozalny zwyczaj, tłumaczyła, że w bibliotece jest czymś normalnym, że ludzie podpisują się drukowanymi literami. Urzędnicy nie mogli w to uwierzyć, dlatego na wszelki wypadek przepytali panie bibliotekarki. Wtedy na jaw zaczęły wychodzić przekręty.

- Podpisałam w życiu tylko jedną umowę-zlecenie z biblioteką, a dyrektorka zawarła w moim imieniu kolejnych dwanaście - mówi pani Ewelina, szeregowa pracownica. - Z umów wynikało, że prowadziłam konferencje, obsługiwałam spotkania autorskie itp., za co dostawałam każdorazowo po ok. 200 zł, a to nieprawda.

Mariola K. wykorzystała w ten sposób dane dziesiątek osób bez ich wiedzy - to ludzie z różnych zakątków Opolszczyzny. Wystarczyło, że ktoś raz wykonał jakąś usługę dla biblioteki, a szefowa zawierała na jego nazwisko kolejne umowy na fikcyjne zlecenia. Pieniądze trafiały oczywiście do jej kieszeni, bo Mariola K. stworzyła taki system obrotu dokumentów, że sama sobie akceptowała wystawione papiery. Szeregowi pracownicy nie mieli do nich wglądu. Co gorsza, gdy skończyły jej się nazwiska, zaczęła wciągać w swoje przekręty osoby z rodzin pracownic.

Pani Teresa nie mogła uwierzyć własnym oczom, gdy dowiedziała się z dokumentów, że Mariola K. dopłaciła jej córce 250 zł do wyjazdu na pielgrzymkę do Pragi. Szefowa skorzystała w tym przypadku z funduszu socjalnego, który
przeznaczony jest na wspieranie biedniejszych pracowników.

- Moja córka nigdy w życiu nie była w Pradze! - mówi bibliotekarka. - Jeździła tylko na wycieczki szkolne po kraju i kilkudniowe kolonie.

Wśród rachunków, które zostały wystawione na pracownice, były też m.in. bilety na spektakl "Bliżej" w Teatrze Kochanowskiego w Opolu oraz faktura z pobytu dwóch osób w luksusowym hotelu w Krakowie. Podejrzenia są takie, że to sama dyrektorka korzystała z tych dobrodziejstw.

Pietruszka pod choinkę

Najbardziej szokująca dla szeregowych bibliotekarek okazała się jednak informacja o tym, ile nagród okolicznościowych "wręczyła" im szefowa Mariola K. Niektóre z nich sięgały 1800 zł.

- W rzeczywistości dostawałyśmy po 300-400 złotych, a o reszcie nie miałyśmy bladego pojęcia - mówią.
Dyrektorka fałszowała dokumenty zarówno na duże sumy (w przypadku nagród), jak i takie, na których widnieją kwoty: 16,50 lub 28,10 zł. Co ciekawe, Mariola K. miała w swojej szufladzie pieczątkę jednego ze sklepów, którą prawdopodobnie sama przybijała na fikcyjnych rachunkach. Tak było choćby w przypadku prasy, która według faktur regularnie była kupowana do filii bibliotek. W rzeczywistości gazety trafiały tam sporadycznie.

Jeszcze bardziej kuriozalne są jednak uzasadnienia do bieżących zakupów. Mariola K. robiła je w miejscowym markecie najprawdopodobniej na własne potrzeby. Zapisywała jednak, że są one konieczne dla funkcjonowania biblioteki. Według jej logiki pracownice dostały w paczkach świątecznych np.: podpaski Bella 45+, natkę pietruszki, bułkę tartą, Domestos Zero Kamienia, masło, cukier puder, kilogram pomidorów i buraczki. Takie produkty jak: płyn do płukania, tampony normal, pasztet, ocet spirytusowy były natomiast potrzebne do zorganizowania imprezy integracyjnej. W tym przypadku faktury opiewają na tysiące złotych.

Mariola K. kupiła na konto biblioteki także kostki do zmywarki. Nie przeszkadzało jej to, że placówka w ogóle nie ma takiego urządzenia.

Dziwne zachowania

Gdy w styczniu 2010 r. dyrektorka zorientowała się, że szwindle ujrzą światło dzienne, próbowała wymusić na pracownicach milczenie. W tym celu wprowadziła do biblioteki atmosferę terroru.

- Oświadczyła nam, że jest rok wyborczy i dla dobra naszej placówki wszystko, co działo się tutaj, musi zostać między nami - wspominają bibliotekarki. - Zrozumiałyśmy to tak, że jeżeli któraś z nas powie coś, co może obciążyć szefową, to wyleci z pracy jako pierwsza. Dyrektorka podkreślała przy tym, że ma znajomości w całym województwie i jak tu stracimy pracę, to już nigdzie nas nie zatrudnią.

Panie bibliotekarki wspominają, że przed samym zwolnieniem Mariola K. zaczęła się bardzo dziwnie zachowywać. Pewnego dnia przyjechała do biblioteki z trzema torbami turystycznymi wypełnionymi po brzegi nowymi książkami. W pośpiechu uzupełniała zbiory, które na papierze powinny być już dawno dostępne dla mieszkańców.
Na krótko przed tym, gdy dostała dyscyplinarkę, wezwała do siebie jedną z pracownic.

- Z rana dała mi 400 zł do ręki i powiedziała, że jest to reszta z nagrody - dodaje pani Teresa. - Po południu wezwała mnie drugi raz i wręczyła mi 1200 zł, mówiąc, że to kolejna nagroda za Dzień Bibliotekarza.

Po tym jak Mariola K. została zwolniona, rozesłała maile do innych bibliotek, oczerniając Ewę Bury - jej byłą podwładną, która wygrała w kwietniu 2010 r. konkurs na nowego szefa biblioteki.

- Najpierw prosiłam ją, żeby nie psuła mi niepotrzebnie opinii, ale gdy to nie pomogło, oddałam sprawę do sądu - mówi Ewa Bury. - Skończyło się na tym, że Mariola K. musiała mnie przeprosić, wysyłając maile do wszystkich bibliotek.

Kobieta o dwóch twarzach

Mariola K. cieszyła się w Gogolinie ogromnym autorytetem. Nie tylko dlatego, że prowadziła bibliotekę od 1989 r., ale także z powodu akcji charytatywnych, które organizowała. Na co dzień była ciepła i uśmiechnięta. Dziś Joachim Wojtala, burmistrz Gogolina, uważa, że byłej dyrektorce mogło zależeć na tym, by organizować w mieście jak najwięcej imprez, bo była to okazja do wystawiania kolejnych "lipnych" rachunków.

- Widzi pan. My daliśmy tej kobiecie świetne warunki do pracy, obdarzyliśmy zaufaniem i promowaliśmy ją na każdym kroku, żeby kultura w mieście kwitła - wzdycha Joachim Wojtala, burmistrz Gogolina, który przez okno we własnym gabinecie widzi bibliotekę. - A ona to wszystko perfidnie wykorzystała, bo przez tyle lat żyła na koszt biblioteki. Dziś już wiem, że to kobieta o dwóch twarzach, której nigdy nie powinniśmy zawierzyć. Brzydzę się tym, co zrobiła.

Zdaniem urzędników Mariola K. wiedziała, jak zdobyć zaufanie ludzi, bo pomagali jej w tym... specjaliści od PR. O tym, że otrzymywała takie porady, świadczyły maile, które przychodziły na służbową skrzynkę dyrekcji biblioteki już po jej zwolnieniu. Były to instrukcje o tym, jak powinna zachowywać się w kryzysowej sytuacji. Spece doradzali jej, że powinna być bezkompromisowa, by ludzie po prostu się jej bali.

Po głośnej dyscyplinarce, Mariola K. wystartowała jesienią 2010 r. w wyborach na burmistrza Gogolina. Ale nie udało jej się wygrać.

Mariola K.: jestem niewinna

Choć policja dysponuje twardymi dowodami, które obciążają dyrektorkę (18 teczek ze sfałszowanymi dokumentami, który zbadali grafolodzy), nie przyznaje się ona do winy.

- W czasach, gdy kierowałam biblioteką, była ona wielokrotnie kontrolowana, zarówno przez audytorów z urzędu, jak i komisję rewizyjną - mówi Mariola K. - Gdyby kontrole wykazały uchybienia, to pewnie dostałabym wytyczne, co należy zmienić i wprowadziłabym zmiany. Takich wytycznych nie było. Sprawozdania finansowe były też corocznie zatwierdzane wraz z bilansem przez gminę. Natomiast nagle dowiedziałam się, że wszystko, co robiłam, było źle i teraz muszę zasiąść na ławie oskarżonych. Mam nadzieję, że sąd oczyści mnie z zarzutów, bo nawet jeżeli były jakieś nieprawidłowości, to przecież nie pracowałam w tej bibliotece sama.

Gminni urzędnicy odpowiadają, że dokumenty w gabinecie Marioli K. były tak dobrze spreparowane, że potrzeba było czasu i wnikliwej kontroli, by ujawnić przekręty.

Dziś Mariola K. radzi sobie całkiem dobrze jako... mediator sądowy Sądu Okręgowego w Opolu.

Pomaga w rozwiązywaniu konfliktów zwaśnionym stronom, a koszt wstępnego spotkania wynosi u niej 190 zł. Jest też biegłym sądowym z zakresu pedagogiki oraz prowadzi firmę szkoleniową m.in. z zakresu rozwoju osobistego.

Imiona pracownic biblioteki zostały zmienione na ich prośbę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska